Pisaliśmy już o Łukaszu z Cieszyna, który od dawna lokalizacyjnie jest gdzieś ze świata, bowiem ten świat przemierza, kontynent po kontynencie, na piechotę. Wracamy do tematu w związku z pewną rocznicą…
Wiosną przybliżyliśmy naszym Czytelnikom Łukasza Podstadę, który wędruje przez świat. W poniedziałek 15 lipca podróżnikowi stuknęła czwarta rocznica tej wędrówki. Poniedziałek był 1462 dniem jego podróży, a Podstada tak wspomina jej początek.
– Wychodząc z domu przy Pl. Św. Krzyża 1 w Cieszynie mam dosłownie pół kilometra do czeskiej granicy, więc błyskawicznie znalazłem się w Czechach i rozpocząłem spontaniczny marsz w kierunku Pragi, kierując się na Ostrawę, Opawę. W Kłodzku miałem do odebrania nowy dowód osobisty, więc wiadome było, że do stolicy Czech pójdę zahaczając jeszcze o Polskę. Do Pragi dotarłem po 19 dniach, przechodząc 464 km. W Pradze zatrzymałem się na pięć miesięcy, a w polskiej ambasadzie odebrałem nowiutki paszport na dziesięć lat. Tamten okres to był chyba czwarty miesiąc pandemii koronawirusa, więc wiedziałem, że nie ma co się spieszyć. Pracowałem trochę przy przeprowadzkach, pomagałem m.in. wynosić ważące 300 kg pianina na siódme piętro, albo 400-kilogramowe sejfy na trzecie – wspomina pan Łukasz.
Cztery lata to nie jest okrągła liczba. To jednak okres, w którym niejedna osoba zaczyna być posłem, a na końcu być nim przestaje. Można też porównać rzecz inaczej, to okres, jaki musimy wyczekać od jednego mundialu do drugiego, by przekonać się, że nasza reprezentacja krajowa w piłce nożnej znów nie da rady. W tym czasie Podstada, przez spore fragmenty Europy przeszedł do Afryki i zbliża się do jej dolnej części. Nie jest tak, że cały czas idzie, bo najpierw, nie tylko w Czechach, miał spore przerwy na pracę.
– Idąc przez Belgię, bez problemu ogarnąłem sobie pracę w Nieuwegein w Holandii. Praca była „spoko” tylko, że mało jej było i po około dwóch i pół miesiącach urwałem się stamtąd, tym razem w sylwestra, ostatni dzień roku 2021. Śniegu nie było, a temperatura minimalna w okolicach 1-3 stopni Celsjusza… W dzień oczywiście więcej, a ja szedłem na północ Holandii, mając chrapkę na zaporę Afsluitdijk. Zapora okazała się zamknięta dla ruchu pieszego, mieli tam jakiś remont, więc nie mogłem się przespacerować tą 30-kilometrową groblą. Po jakimś czasie dotarłem też do Anglii, gdzie spałem pod mostami, w wiatach, w opuszczonych domach, w szkockich chatkach górskich. Najczęściej jednak „pod chmurką”, bo pogoda bardzo dopisywała – wspomina Podstada.
Retrospekcja nasuwa wrażenie, że już od początku przygoda czaiła się niemal za każdym rogiem. Oczywiście nie wszystkie epizody były tylko i wyłącznie pozytywne. Tak na przykład cieszynianin wspomina pewne zajście ze Szkocji.
– W drodze powrotnej startując z Kinlochbervie przeszedłem w 13 godzin 70 km. Wracając do Inverness, na moście, razem z jednym rowerzystą złapaliśmy młodą dziewczynę, która usiłowała z niego skoczyć i popełnić samobójstwo. Szybko pojawiła się policja, a historia była z happy endem! Dalej wiadomo, marsz brzegiem jeziora Loch Ness, wejście na górę Ben Nevis oraz marsz szlakiem West Highland Way i spektakularne widoki. Tak sobie myślę, że pod względem krajobrazów w Europie to Szwajcaria i Szkocja zrobiły na mnie zdecydowanie największe wrażenie – mówi podróżnik.
Ciekawie brzmi też pewne wspomnienie z Irlandii, szczególnie zapoznając się z nim w panującej od dawna cywilizacji pośpiechu.
– Zależało mi, by być w Irlandii podczas Dnia Świętego Patryka i to udało się zgrać. Stąd sześć miesięcy, które tam spędziłem – wyjaśnia.
To było kilka garści wspomnień z początku przedsięwzięcia, które praktycznie wciąż jest na wczesnym etapie. Podstada przeszedł niespełna 30 proc. planowanego dystansu i zakłada, że jego podróż potrwa jeszcze 6 lat. Teraz jest w Afryce, a przed nim potem niemal wszystkie inne kontynenty.
– Póki co maszerowałem przez Maroko, Mauretanię, Senegal, Gambię, znowu Senegal, Gwineę, Sierra Leone, Liberię, teraz Wybrzeże Kości Słoniowej, a za parę dni będę już w Ghanie. Na dziś przeszedłem w sumie 15 751 km. Miałem swoje kryzysy, na szczęście tylko fizyczne i zdrowotne (zakażenie stopy, 3 razy malaria, tyfus), które mnie spowolniły… Ale one są już historią, a ja idę dalej – kwituje Łukasz Podstada.