Wygląda to kuriozalnie. Pas ekranów dźwiękochłonnych wzdłuż ekspresówki ma 200-metrową wyrwę. Można by ją było nazwać oknem na świat dla części mieszkańców Międzyrzecza Górnego, gdyby nie fakt, że jest oknem… na hałas. – Tak się nie da żyć! – denerwują się sąsiedzi dwupasmówki.
Ekspresowe życie
Gwar z drogi ekspresowej S52 dokucza najbardziej pięciu rodzinom mieszkającym w rejonie ulic Rolniczej, Strażackiej, Ogrodowej i Polnej. Ich domy znajdują się w odległości od 150 do 300 metrów od trasy o międzynarodowym znaczeniu. Powstały pół wieku temu, gdy – rzecz jasna – ekspresówki jeszcze nie było. Od hałasu oddziela je tylko wąski pas drzew liściastych, który tylko przez pół roku daje minimalny efekt tłumienia dźwięków. – Domy są położone na wzgórzu, więc ten hałas bez problemu się niesie do góry. A wyrwa w ekranach daje gorszy efekt, niż gdyby tych ekranów nie było w całej okolicy. Gdy motocykl albo tir nadjeżdża, to jest cisza. Ale gdy zaczyna przejeżdżać przez tę „naszą” lukę w ekranach, to dostajemy cios hałasem z zaskoczenia. Mieszkałam kiedyś w centrum Dublina. I miałam tam o wiele ciszej! – opisuje Regina Przybyła. – Ten koszmar trwa przez całą dobę każdego dnia w roku. w dni robocze hałasują tiry, w dni wolne szaleją motocykliści. Jest piękna pogoda, chciałoby się posiedzieć w ogrodzie, ale nie można. Nawet w środku lata musimy zamykać okna. Ulgę od hałasu mamy tylko w… Wigilię i Nowy Rok. Ale może się tym nie chwalmy, bo jeszcze z tego powodu nie dadzą nam tych ekranów – dodaje ironicznie. – Borykamy się z nieprzerwanym hukiem. Mówię już głośniej niż powinnam. Ludzie tutaj gospodarzą i większość dnia spędzają na zewnątrz. Jak mają żyć w takich warunkach? – wskazuje Barbara Mrzyk. Sposobów na zniwelowanie hałasu, szczególnie w nocy, mieszkańcy mają kilka. Nie tylko zamykają okna. Jedna mieszkanka kładzie się spać z zatyczkami w uszach, a inna wieczorem ściąga aparat słuchowy.
Mieszkańcy, oswojeni już z absurdalnie wyglądającą wyrwą w ekranach, ze swojej sytuacji potrafią nawet żartować. – Zarządca drogi dba nawet o żaby i ślimaki, budując konstrukcje, dzięki którym nie są rozjeżdżane. Naszym zdrowiem jednak się nie przejmuje. Ale może zwróci uwagę na pozostałe zwierzęta. Przecież w tej okolicy jest mnóstwo ptactwa i drobnych ssaków. Hodujemy tu też krowy. A one się stresują i potem mało mleka dają – ironizują.
Wzięci z zaskoczenia
Mieszkańcy nie posiadali się ze szczęścia, gdy w 2011 roku zobaczyli, że w ich okolicy wzdłuż drogi ekspresowej zaczynają powstawać ekrany dźwiękochłonne. Ale czar szybko prysł. – Cieszyliśmy się jak dzieci. Nawet nie przyszło nam do głowy, że ekranów nie będzie pod naszymi domami, na tak krótkim fragmencie – wspominają. Gdy się połapali, zaczęli interweniować w Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad w Katowicach, ale spotkali się odmową i argumentami, które nie zmieniają się do dzisiaj.
Jeszcze w tym roku w sprawie gehenny mieszkańców interweniował Stanisław Szwed, poseł i wiceminister rodziny, i – jak zapowiada – będzie tę sprawę pilotował. Z katowickiej GDDKiA otrzymał niemal identyczną odpowiedź, jak wcześniej mieszkańcy. Mianowicie, Dyrekcja powołuje się na przeprowadzoną w 2010 roku analizę skuteczności akustycznej zabezpieczeń przeciwhałasowych, z której ma wynikać, że ten zakątek sołectwa nie jest objęty „ponadnormatywnym oddziaływaniem” wedle norm ujętych w rozporządzeniu ministra środowiska z 2007 roku. Dyrektor oddziału Przemysław Juszczyk dodaje przy tym, że obecne dopuszczalne normy poziomu hałasu są mniej rygorystyczne, niż w 2007 roku. W lutym informował o tym, że sporządzane są nowe mapy akustyczne, które posłużą uchwalaniu kolejnych programów ochrony przed hałasem. Zaznaczył jednak wtedy, że oddział GDDKiA nie planuje w najbliższym czasie podjęcia się rozbudowy ekranów akustycznych.
Te złe wieści dla mieszkańców potwierdza dzisiaj Marek Prusak, rzecznik Dyrekcji z Katowic. Tłumaczy, że normy hałasu nie zostały przekroczone, a Dyrekcja nie może wydawać środków na budowę ekranów w takich miejscach. Zapewnia, że rozumie żale mieszkańców i przyjmuje do wiadomości, że przepisy nie są doskonałe. Wyjaśnia jednak, że GDDKiA nie może działać w sposób wybiórczy, tylko opierać się na szeregu przepisów. – Nie uwzięliśmy się na tych ludzi – przekonuje.
Niby byli, ale nikt ich nie widział
Mieszkańcy przekonują, że nie widzieli w swojej okolicy pracowników, którzy mieliby mierzyć poziom hałasu. Dziwi ich to, że linie wskazujące na obszar hałasu na poziomie około 50-55 decybeli biegną przeważnie tuż pod ich domami. – Przecież takie badania powinny się odbywać przynajmniej przez dobę-dwie. Nie mieliśmy szans, aby obserwować, jak one przebiegały i gdzie dokładnie prowadzono pomiary. Zostaliśmy „skazani” na podstawie wykresu hałasu sprzed wielu lat, a mamy przecież 2018 rok. Przez te lata ruch przecież się jeszcze zwiększył – mówi Dariusz Kopacz. – Nikt z nami nie rozmawiał, nikt tu nie przyszedł. Dyrekcja nie podchodzi do nas po ludzku. Liczą się tylko przepisy… i żaby. Nic z tego nie rozumiemy, bo wszyscy przecież widzą, jak ekrany powstają w szczerych polach. Teraz buduje się nowe w Czechowicach-Dziedzicach, a o nas znowu zapomniano – denerwuje się Jan Mrzyk, który niedawno zabrał głos w tej sprawie podczas sesji Rady Gminy Jasienica. Skarżył się, że mieszkańcy tej części Międzyrzecza Górnego nie mogą normalnie żyć, ale władze nie podjęły wtedy tematu.
– Zostaliśmy z dziurą. Do tego hałasu nie można się przyzwyczaić, bo jesteśmy atakowani nagłym hukiem z tego „okna”, który niszczy nasze zdrowie. Tak u nas wygląda życie na „spokojnej” wsi… – rozkładają ręce mieszkańcy.