Dziś rano przed Sądem Okręgowym w Bielsku-Białej odbyła się kolejna wokanda w sprawie Janusza Szymika, ofiary księdza pedofila z Międzybrodzia Bialskiego, który domaga się zadośćuczynienia od diecezji bielsko-żywieckiej. Proces w tej sprawie trwa już ponad trzy lata. Wcześniej konieczne było powołanie dodatkowych opinii biegłych. Opinie te miały wykazać, że Janusz Szymik cierpi na zespół stresu pourazowego w wyniku działań ks. Jana W., który był sprawcą jego molestowania.
W czasie dzisiejszej rozprawy strony wygłosiły mowy. – W zasadzie historia Janusza Szymika nadaje się na film, który ilustruje doskonale, z czym zmagaliśmy się przez ostatnie dekady za sprawą polskiego kościoła. Nie spotkaliśmy się z sytuacją, żeby istniała w ogóle jakakolwiek korporacja, w której jakiś nauczyciel, dyrektor czy prezes kilkadziesiąt razy gwałci dziecko. To dziecko później już jako dorosły człowiek mówi na ten temat i zostaje to zignorowane. Bo takie sytuacje się Wysoki Sądzie nigdzie nie zdarzały. Zdarzały się natomiast w Kościele katolickim – mówił obrońca Szymika, mec. Artur Nowak.
– Mamy do czynienia z człowiekiem zupełnie absolutnie bezbronnym, który nie ma żadnego zasobu wiedzy, nomenklatury, żeby nazwać, co tak naprawdę się wokół niego dzieje. Z drugiej strony mamy do czynienia z człowiekiem, który jest autorytetem, u którego ludzie na kolanach spowiadają się o swoich grzechach. On buduje pewną sieć zależności, coś mu daje, coś ten młody człowiek, z tej relacji, z usługi ma. Ma zainteresowanie, którego nie dostaje u rodziców. Słyszał człowieka, który bywał za granicą, który się przyjaźnił z kardynałem Dziwiszem. Nie chcę nawet opisywać, w jaki sposób to musiało zniekształcić pewne poczucie w relacji pana Szymika w przestrzeni religijnej – argumentował.
– Ta diecezja osądziła sprawcę Wysoki Sądzie, ta diecezja przeprowadziła postępowanie, ta diecezja nie powstała sama z siebie, tylko powstała właśnie, żeby umościć się na majątku archidiecezji krakowskiej. To wynika z dokumentów, które zostały przedłożone w Wysokim Sądzie – dodawał.
Na ten moment diecezja bielsko-żywiecka wciąż stoi na stanowisku, że to nie ona powinna być adresatem roszczenia, a archidiecezja krakowska, w skład której wchodziła wtedy parafia w Międzybrodziu Bialskim.
– To nie jest proces, w którym będziemy opierać się odpowiedzialności Kościoła, a tak mam wrażenie, że z tej mowy wybrzmiewa. Sąd ma w niniejszym procesie rozpoznać żądanie skierowane do konkretnego podmiotu, diecezji bielsko-żywieckiej. Chcę natomiast zwrócić uwagę, że powód powiela, w mojej ocenie, że doszło do tak zwanej sukcesji praw i obowiązków na diecezję bielsko-żywiecką. Praw i obowiązków przestrzeganych wcześniej przez archidiecezję krakowską. Nie ulega wątpliwości, że w czasie, kiedy dochodziło do molestowania, ten podmiot nie istniał. On został utworzony, jako nowy podmiot w 1993 roku. Nie ma żadnego przepisu prawa, który mówiłby o tym, że mamy do czynienia z jakimkolwiek następstwem prawnym – odpowiadała pełnomocniczka diecezji mec. Anna Englert.
– Absolutnie tutaj diecezja bielsko-żywiecka jako podmiot pozwany w tym postępowaniu nie odmawia powodowi prawa do dochodzenia swoich praw sądowych, ale mówi głośno, że nie zgadza się na to, żeby odpowiedzialnością za zdarzenia, za czyny, za krzywdę, którą pan powód doświadczył ze strony ówcześnie kapłana archidiecezji krakowskiej podległego administracji tamtego arcybiskupa odpowiadała diecezja bielsko-żywiecka, która powstała już po dacie tych wszystkich czynów, których dopuścił się Jan W. – dodawała.
Sędzia Marzena Buszka odroczyła rozprawę o kolejny miesiąc. W styczniu ma zapaść wyrok.