Wydarzenia Bielsko-Biała

Mysikrólik kontra Reksio

Bielska fundacja pomagająca dzikim zwierzętom wyraziła zaniepokojenie losem rannej zwierzyny, która trafia pod opiekę miejskiego schroniska „Reksio”. Jej założyciele wskazują, że zwierzęta nie trafiają finalnie do ośrodków rehabilitacji. I że schronisko udziela pomocy kilkukrotnie rzadziej niż ona sama, gdy się tym zajmowała na zlecenie miasta. Szef schroniska odpiera zarzuty i przekonuje o profesjonalnym podejściu do problemu.

W Bielsku-Białej system niesienia pomocy dzikim zwierzętom, które ucierpiały na przykład w wyniku wypadków komunikacyjnych wymaga gruntownej analizy. Na dodatek rodzi się konflikt między społecznikami a władzami miasta i podległym im schroniskiem.

Zaniepokojeni pasjonaci

W drugiej połowie 2014 roku i w 2015 roku opiekę nad rannymi dzikimi zwierzętami pełnił bielski Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „Mysikrólik”, współpracujący z gabinetem weterynaryjnym. Ośrodek prowadzą we własnym domu znani czytelnikom „beskidzkiej24” Agnieszka i Sławomir Łyczkowie. Jak wyliczyli, w 2015 roku do ich ośrodka trafiło 81 zwierząt. Środki na taką działalność otrzymywali dzięki temu, że tak zdecydowali sami mieszkańcy kształtujący budżet obywatelski. Później bielszczanie głosowali już na inne projekty.

Od 2016 roku pomocy dzikim zwierzętom z ramienia miasta udziela tylko Miejskie Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt „Reksio”. – Robimy to od 2006 roku pomimo tego, że na ten cel nie ma osobnej puli pieniędzy – zaznacza Zdzisław Szwabowicz, dyrektor schroniska.

Zmiana warty nie oznacza, że ośrodek „Mysikrólik” zawiesił działalność. Bielszczanie w dalszym ciągu niosą pomoc zwierzętom, ale nikt im za to nie płaci. Dlatego założyli Fundację Mysikrólik na Pomoc Dzikim Zwierzętom, by móc pozyskiwać choćby datki od miłośników zwierząt.

Szefowie Fundacji „Mysikrólik” ogłosili teraz, że są wysoce zaniepokojeni losem poszkodowanych dzikich zwierząt, którym pomocy udziela miejskie schronisko. W tej sprawie skontaktowali się z ratuszem i uzyskali niesatysfakcjonującą ich odpowiedź. Jak poinformował Łyczków Adam Grzywacz, naczelnik wydziału gospodarki miejskiej w Urzędzie Miejskim, schronisko nie przyjmuje dzikich zwierząt, jedynie udziela pomocy, jeśli zaistnieje taka potrzeba. – Udziela pomocy wszystkim zwierzętom poszkodowanym, również w wypadkach komunikacyjnych. Kierowcy interwencyjni schroniska pracują całodobowo, nie wyłączając niedziel i świąt, i wyjeżdżają do wszystkich zwierząt martwych, błąkających się oraz poszkodowanych w wypadkach po zgłoszeniu telefonicznym policji, straży miejskiej i mieszkańców. Zwierzęta domowe, jak i dziko żyjące, które wymagają pomocy lekarza weterynarii, są przewożone do gabinetu weterynaryjnego w schronisku. Po udzieleniu pomocy zwierzę domowe pozostaje w schronisku, a dziko żyjące wraca do swojego naturalnego środowiska. Natomiast w wyjątkowych przypadkach, kiedy zwierzę dziko żyjące nie może powrócić do swojego naturalnego środowiska, jest przewożone do ośrodka rehabilitacji dzikich zwierząt. O wyborze ośrodka decyduje schronisko, które w zależności od gatunku dzikiego zwierzęcia wymagającego rehabilitacji wybiera go spośród kilku ośrodków działających na terenie naszego województwa – informuje Adam Grzywacz. Jak dodaje, schronisko od momentu powstania pomaga wszystkim zwierzętom i nigdy nikomu jej nie odmówiło. – Jeśli chodzi o zwierzęta dziko żyjące, to w tym roku schronisko udzieliło pomocy jednej sarnie, trzem łabędziom i jednej czapli siwej. Po udzieleniu pomocy przez lekarza weterynarii, nakarmieniu, napojeniu i ogrzaniu zostały wypuszczone do naturalnego środowiska – oznajmił naczelnik. Zapewnia przy tym, że zwierzęta nie zostaną pozostawione same sobie, mimo że z budżetu obywatelskiego nie jest już finansowany system całodobowej opieki.

Prowadzący ośrodek „Mysikrólik” postanowili sprawdzić, ile dzikich zwierząt trafiło z bielskiego schroniska do ośrodków rehabilitacyjnych. Im samym – jak mówią – w zeszłym roku bielskie schronisko nie przekazało pod opiekę żadnego zwierzęcia. Do podobnych instytucji w Mikołowie i Chorzowie – jak te ich informują – również nie trafiło nawet jedno zwierzę. Dodają, że Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Zwierząt na Górze Czantoria oświadczył im, że przyjął z „Reksia” około 20 ptaków drapieżnych.

Te dane nie pokrywają się z przedstawionymi przez dyrektora schroniska. Wylicza on, że w 2016 roku schronisko ruszyło na pomoc 114 dzikim zwierzętom. 41 z nich padły od razu. 28 poddano eutanazji. Wypuszczono na wolność 37. Na Górę Czantorię przekazali nie 20 ptaków, a tylko jednego. Według dyrektora większa liczba dotyczy być może całej współpracy obu placówek. Co ciekawe, oznajmia, że do „Mysikrólika” w 2006 roku przekazał 7 zwierząt.

– Tak znikoma liczba zwierząt przekazywanych przez miejskie schronisko do ośrodków rehabilitacji zwierząt budzi obawy co do zgodnych z ustawą procedur w tym zakresie. Uważamy, że przyjmowanie dzikich zwierząt do schroniska dla psów i kotów wiąże się także z niebezpieczeństwem epidemiologicznym, gdyż istnieje możliwość zarażenia zwierząt przebywających w schronisku, z których część przeznaczona jest przecież do adopcji. Absolutnie nie powinny oddziaływać na dzikie zwierzęta czynniki związane z hałasem i zapachem tak dużej ilości psów i kotów. Wywołuje to u nich stres, który w znaczący sposób przyczynia się do pogorszenia stanu pacjenta, a nawet jego śmierci. Z trzyletniego doświadczenia w prowadzeniu ośrodka rehabilitacji zwierząt „Mysikrólik” wiemy, że poszkodowane zwierzęta, które nadają się do wypuszczenia tuż po udzieleniu im pierwszej pomocy, stanowią znikomy procent – oświadczają szefowie Fundacji „Mysikrólik”. Jak dodają, tak wysoce zaniepokoił ich los zwierząt, którymi opiekuje się schronisko, że są zmuszeni poinformować o sytuacji instytucje odpowiedzialne za ich ochronę. I mają nadzieję na baczne przyjrzenie się sprawie i podjęcie działań wynikających z ustawy o ochronie przyrody.

Schronisko działa całą dobę

Szef schroniska zapewnia, że pomoc jest udzielana w pełni profesjonalnie. – Niech ktoś pokaże sytuację, gdy ktoś od nas źle potraktował zwierzę. Jesteśmy dostępni całą dobę i mamy do dyspozycji lekarza. Nigdy nie odmawiamy pomocy. Gdy nas ktoś wzywa nawet w środku nocy, to zawsze reagujemy – przekonuje. Tłumaczy przy tym, skąd wynika taka, a nie inna liczba przyjmowanych zwierząt. – My reagujemy tylko na zgłoszenia. Trudno, abyśmy sami szukali w terenie poszkodowanych zwierząt – stwierdza.

Dlaczego dzisiaj praktycznie nie istnieje współpraca między „Mysikrólikiem” a „Reksiem”, skoro obie instytucje zajmują się pomocą dzikim zwierzętom, a schronisko przejęło pałeczkę w tej dziedzinie? Tym bardziej, że ościenne gminy, jak Czechowice-Dziedzice, przekazują zwierzęta właśnie do „Mysikrólika”. Dyrektor schroniska wyjaśnia, że problem tkwi w finansach. Bo na przykład przekazanie sarny do ośrodka rehabilitacji to koszt 800 złotych. Nie chce oceniać działalności „Mysikrólika”. Wskazuje, że to prywatna inicjatywa, a założyciele mają wszystkie potrzebne zgody do prowadzania swojej działalności. Apeluje, żeby nie obarczać problemem finansowania pomocy dzikim zwierzętom wyłącznie miasta. Proponuje, by „Mysikrólik” interweniował w tej sprawie także w rządzie i u leśników. – Nam nikt nie daje pieniędzy na pomoc dzikim zwierzętom, a to robimy, bo też jesteśmy sympatykami zwierząt – puentuje.

Sławomir Łyczko zapowiada, że będzie się dokładnie przyglądał, czy tak rzeczywiście jest.

google_news