Wydarzenia Cieszyn

Na skrzydłach aktorstwa

fot. Małgorzata Krawczyk

Zuzanna Lit na 26. odsłonę Kina na Granicy przyjechała z filmem „Figurant”, który do kin w całej Polsce trafił 20 października 2023 roku. Rozmawialiśmy z aktorką m.in. o współpracy z Robertem Glińskim, sentymentalnym powrocie do Cieszyna, ale też o tym, co tak naprawdę znaczy granica i brak granic.

Jest Pani osobą, która dba nie tylko o to, by dobrze czuć się ze sobą, ale też o to, by inni w Pani towarzystwie też czuli się dobrze. I to działa. Chyba nawet nie mogłaby Pani inaczej? (śmiech)

Dziękuję za te słowa. To chyba dość naturalne dla człowieka, kiedy chce, by inni się w jego towarzystwie dobrze czuli. To ważne.

Przyznaje Pani, że nie tylko siebie lubi, ale również coraz bardziej siebie widzi. Rozwińmy proszę tę myśl.

Cały czas trzymam się tych słów. Mam nadzieję, że to cały czas rośnie.

Nie jest to Pani pierwsza wizyta na festiwalu Kino na Granicy, albowiem gościem przeglądu była Pani również w 2019 roku. Wówczas przyjechała Pani z filmem „Monument”. Gdyby z perspektywy czasu, miała Pani pracę nad tym filmem zamknąć w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?

Odrodzenie.

Jak wraca się do Cieszyna?

Bardzo dobrze, bardzo miło. Myślę, że aktorzy bardzo lubią to miejsce, bo jest to festiwal, w którym nie ma konkurencji. Nikt nie walczy tu o złote kalesony. Tu możemy się spotkać, porozmawiać o filmach, obejrzeć je i wspólnie je przeżyć. Tu panuje pewnego rodzaju luz, za którym wszyscy tęsknimy. Tu jesteśmy sobą.

Otwarcie mówi Pani, że jest podróżniczką i kocha się przemieszczać, więc pewnie z racji tego, że jest Pani w drodze, czuje się wspaniale.

Podróż do Cieszyna była bardzo spokojna i przyjemna.

Festiwal zrzesza sympatyków kina polskiego, czeskiego i słowackiego i sprawia, że tak naprawdę nie ma granic, bo wszyscy, bez wyjątku, oglądamy filmy i chłoniemy to, co zostało przygotowane. Czy to właśnie w tym, zawarta jest, Pani zdaniem, największa siła rzeczonego przeglądu?

To chyba czas, by zacząć debatę o braku granic. Cieszyn najlepiej to pokazuje, co znaczy granica i brak granic. Choć wystarczy przejść przez most, to dalej jest się w takim samym świecie. Różni nas tylko język. Wszyscy podobnie czujemy, mamy podobną wrażliwość. To jest wspaniałe. Ważne, by kultura łączyła. Mam przyjaciół, którzy przyjechali z Czech, by zobaczyć Figuranta, bo po czeskiej stronie nie jest dystrybuowany. Filmy tu są pokazywane z czeskimi napisami, więc łatwo poczuć, o czym Polska robi filmy. Wspaniała inicjatywa.

Z czym kojarzą się Pani Czechy? Na przestrzeni lat zadaję to pytanie gościom festiwalowym, ale zazwyczaj słyszę to samo. Większości Czechy kojarzą się z piwem i smażonym serem. (śmiech) Jakie skojarzenia Pani przychodzą na myśl?

Ja takich skojarzeń nie mam, bo nie piję piwa, nie jem też smażonego sera. Kojarzą mi się z czekoladą „Studentská pečeť” Czuję też, jakby Czesi byli moimi kuzynami.

O aktorstwie mówi Pani jak o niesamowitej próbie charakteru. Skąd taka myśl?

Kiedy w jednym z wywiadów mówiłam o tym, miałam na myśli, że kiedy się gra, to jest to jakimś niesamowitym lotem, przyjemnością, ale wszystko to, co ma doprowadzić do tego, by stanąć przed kamerą lub na deskach teatralnych, jest próbą charakteru. W tym zawodzie wiele razy słyszymy, że nie zaproszą nas do danego projektu, że trzeba zrozumieć, że odmowa nie jest skierowana do nas jako człowieka, ale dotyczy konkretnego projektu. To bywa trudne.

Pani już się tego nauczyła?

Nie. Cały czas się uczę, by różnych rzeczy nie brać do siebie oraz by nie cierpieć, kiedy coś się nie udaje.

W ofercie festiwalowej 26. edycji pojawił się „Figurant”. Film w reżyserii Roberta Glińskiego do kin w całej Polsce trafił 20 października 2023. Jak postrzega Pani Roberta Glińskiego? Czego podczas pracy na planie  nauczyła się Pani od niego?

Z Robertem poznaliśmy się jeszcze, kiedy ja byłam studentką, a on profesorem. Miałam z nim zajęcia. Pamiętam, że wtedy w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi. Byłam zawiedziona, że reżyser z takim dorobkiem i nazwiskiem, nie jest pod wrażeniem moich umiejętności (śmiech). Później, pomimo tej różnicy wieku i tego, że jest już wytrawnym filmowcem, okazał się być wspaniałym partnerem do pracy. Panowała między nami partnerska atmosfera, mogłam wnosić swoje pomysły do filmu. To było wspaniałe. Dodało mi to bardzo dużo pewności siebie. Czułam, że jestem chciana. Dla aktora jest ważne, by czuć, że reżyser chce z nim pracować i mu ufa. Przy takich osobach możemy swoje aktorskie skrzydła otworzyć o wiele szerzej.

Co Pani wniosła do tego filmu?

Udało się przemycić pewnego rodzaju mistycyzm. Dałam temu filmowi siebie i moją wrażliwość. Myślę, że to dość dużo.

Pani bohaterka, Krystyna, jest scenografką Piwnicy pod Baranami. Jest swego rodzaju pomostem, między widzami a sceną. Jak ją Pani budowała?

Szczegółowo, wieloetapowo i wielopoziomowo. Zaczęłam od scenariusza, od rozmowy z reżyserem. Pierwowzorem tej bohaterki była Krystyna Zachwatowicz. Nigdy nie było naszym założeniem, by panią Krystynę grać. Była jedynie inspiracją. Ta bohaterka faktycznie jest takim pomostem między tą ciężką historią i Mateuszem, który jest antybohaterem i jego żoną, która jest gdzieś niewinna w tym i jest ofiarą całej tej sytuacji. Krystyna jest kimś, kto naprowadza Martę (w tej roli Marianna Zydek, przyp. red.), by w trochę innej optyce zobaczyła swojego męża. To jest bardzo trudne, bo łączy ich miłość i dziecko.

Każdy plan filmowy jest lekcją. Czego się Pani nauczyła na planie tego filmu?

Nauczyłam się, że jestem dobrą aktorką.

Chciałaby Pani, by powstał film o Piwnicy pod Baranami. Może Pani napisze scenariusz?

Wszyscy chcą, żebym napisała ten scenariusz, ale ja jestem aktorką (śmiech). Tak wiele scenariuszy w życiu przede mną, że być może kiedyś tak się stanie. Piwnica pod Baranami jest wspaniała. Jestem bardzo związana z Krakowem, ale nie czuję się kompetentna, by to zrobić. Tak naprawdę, rzuciłam ten pomysł, by ktoś go podchwycił.

Lubi Pani oglądać siebie na ekranie? Jakim jest Pani widzem?

Bardzo to lubię. Nauczyłam się tego. Ważne, by umieć siebie zobaczyć i docenić.

Pani już się tego nauczyła?

Cały czas się tego uczę. Jestem w takim momencie, że nie boję się siebie oglądać. Widzę, co jest do poprawy. Widzę jednak też to, co zrobiłam dobrze.

Mam wrażenie, że najczęściej przez widzów jest Pani kojarzona z rolą Kazi Radlicy w „Na dobre i na złe”. Czy się mylę?  Jest jeszcze szansa, że Kazia kiedyś wróci?

Kazia już nie wróci do serialu. Czuję, że to już zamknięty rozdział. Różni ludzie kojarzą mnie z różnymi rzeczami, więc nie odczuwam, bym była łączona tylko z tą jedną produkcją. Ten etap zakończył się dla mnie po półtorej roku pracy na planie właśnie dlatego, żeby nie stać bohaterką serialu codziennego. Jestem bardzo wdzięczna za to doświadczenie, bardzo dużo się nauczyłam. Kojarzona jestem też ze „Stuleciem winnych”, „Monumentem”, „Śladem” i serialem „Zakochani po uszy”.

Dziękuję za rozmowę

fot. Małgorzata Krawczyk

google_news