Wydarzenia Bielsko-Biała

Niepowtarzalny klimat, zaangażowanie aktorów i emocje widzów. O fenomenie bielskich „Dziadów”

Dariusz Gajny (z prawej) i Jakub Nowak przy Sali Ceremonii cmentarza żydowskiego. Fot. Magdalena Nycz

To miał być jednorazowy spektakl. Tymczasem będzie grany przy bielskim cmentarzu żydowskim już jedenasty rok z rzędu. Z producentami „Dziadów” – bielszczanami Dariuszem Gajnym i Jakubem Nowakiem – o sile teatru i odwracaniu biegu historii rozmawia Magdalena Nycz.

Jak zrodził się pomysł na „Dziady” w Sali Ceremonii bielskiego cmentarza żydowskiego?

Dariusz Gajny: Historia tych spektakli zaczęła się od tego, że… przeskoczyłem przez mur. Był to mur starego cmentarza ewangelickiego przy ulicy Andrzeja Frycza-Modrzewskiego. Jest on zamknięty, a ja byłem ciekawy jak wygląda, więc wszedłem tam swoim sposobem i… zakochałem się w tym miejscu. Tak zaczęła się moja kilkuletnia przygoda z opieką nad tym zabytkowym zakątkiem oraz komitetem ratowania cmentarza. Oprócz prac związanych z rewitalizacją tej nekropolii, szukaliśmy także pomysłów na ożywienie tego miejsca. Wtedy przyszła mi do głowy myśl o zorganizowaniu „Dziadów”.

Ostatecznie jednak spektakl nie został wystawiony na cmentarzu ewangelickim?

D.G.: Tak, finalnie – z różnych powodów – nie udało się go zrealizować w tej lokalizacji. Natomiast po roku, a było to lato 2015 roku, przyszedłem z tym pomysłem do przewodniczącej Gminy Wyznaniowej Żydowskiej Doroty Wiewióry. Zaproponowałem, że razem z Teatrem Polskim moglibyśmy wystawić w Sali Ceremonii cmentarza żydowskiego spektakl. I spotkałem się z jej ogromną otwartością.

A ktoś w Gminie cię wcześniej znał?

D.G.: Nie, przyszedłem „z ulicy” i powiedziałem, że mam taki pomysł, a Dorota Wiewióra bez mrugnięcia okiem się na to zgodziła. Wkrótce ruszyliśmy z przygotowaniami i w grudniu tego samego roku spektakl został wystawiony po raz pierwszy.

Czasu na przygotowania nie było zatem wiele? Zaledwie kilka miesięcy?

D.G.: Zarys spektaklu i scenariusz mieliśmy przygotowane już wcześniej – z myślą o cmentarzu ewangelickim, więc nie była to praca od samego początku.

Czy spodziewaliście się tak dużego zainteresowania spektaklem? Co roku przyciąga on mnóstwo widzów, a bilety wyprzedawane są na pniu.

D.G.: Nie boję się użyć słowa, że jest to już pewna rozpoznawalna marka w Polsce. Bilety kupują osoby z Warszawy, Gdańska, Szczecina, przyjeżdżają też ludzie z Austrii, Niemiec czy Wielkiej Brytanii. Jest sporo widzów, którzy przychodzą na spektakl co roku. Tymczasem był on pierwotnie planowany jako jednorazowy event. A dziś, po dziesięciu latach, gramy go dalej. Jeszcze w 2015 roku, po premierze, z powodu ogromnego zainteresowania wystawiliśmy kilka dodatkowych spektakli w drugim tygodniu listopada. W kolejnych latach, zawsze na przełomie października i listopada, wracaliśmy z przedstawieniem po kilkanaście razy.

Jakub Nowak: Ciekawym zbiegiem okoliczności, podczas premiery panowała bardzo gęsta mgła. To był magiczny moment, który wspomina wiele osób. Mgła dosłownie wchodziła przez drzwi do budynku, potęgując niesamowity klimat wieczoru.

Przedsięwzięcie wymaga ścisłej współpracy z Teatrem Polskim. Jak wygląda ta kwestia?

D.G.: Spotkałem się z wielką otwartością dyrektora Witolda Mazurkiewicza, a jeżeli chodzi o zespół aktorski, to pracuje się z nimi wspaniale, bo są to po prostu profesjonaliści. W pełni zaufałem też reżyserowi Rafałowi Sawickiemu, mimo że oczywiście miałem w głowie swoją wizję spektaklu. Nie wtrącałem się jednak do jego koncepcji.

Dziesięć lat wspólnego tworzenia widowiska chyba bardzo zbliża ludzi?

D.G.: Oczywiście. Trzon zespołu, z którym zaczynaliśmy, gra do dnia dzisiejszego, ale zdarzają się również wymiany poszczególnych aktorów. Atmosfera wśród nas jest wręcz rodzinna. Wszyscy cieszymy się zawsze na ten wspólny czas i czerpiemy radość z tego, że jesteśmy w stanie przekazywać ludziom emocje.

J.N.: Ja dołączyłem jako drugi producent w 2018 roku i od razu wyczułem, że atmosfera jest tu fantastyczna. W obsługę widzów czy efektów specjalnych są też zaangażowani członkowie rodziny Darka i zauważyłem, że relacje między nimi a aktorami są bardzo zażyłe.

Jakie sytuacje dają największą satysfakcję?

D.G.: Dla mnie najpiękniejszy moment to ten, gdy po spektaklu stoimy przy drzwiach i dziękujemy po kolei wychodzącym widzom. To wpatrywanie się w twarze ludzi, słuchanie ich opinii lub towarzyszenie im, gdy wychodzą w ciszy, daje nam dużą dawkę pozytywnych emocji.

W spektaklach uczestniczą też grupy szkolne. Czy da się zainteresować współczesną młodzież takim widowiskiem?

D.G.: W dzisiejszych czasach wyrwać młodzież na lekturę, na dodatek w godzinach wieczornych, to ambitne zadanie. Dlatego mamy ogromny szacunek do nauczycieli, którzy decydują się przyjechać z uczniami na nasz spektakl i wziąć za nich odpowiedzialność. A nie jest to wyłącznie młodzież z bielskich szkół, lecz również z dalszych okolic.

Czy były też momenty trudne?

J.N.: Ja wprawdzie wówczas jeszcze nie współpracowałem, ale wiem, że początkowo nie było zaplecza dla aktorów. Tymczasem w latach 2016-2017 pogoda była fatalna – padał deszcz lub panowały warunki zimowe. Aktorzy, którzy mieli wejść na swoje kwestie z przestrzeni zewnętrznej, siedzieli więc wcześniej w samochodzie Darka, z odpalonym silnikiem i ogrzewaniem.

D.G.: Rzeczywiście, nie było wówczas garderoby i jej połączenia ze strefą zewnętrzną budynku. Obecnie, dzięki dotacji miasta, mamy już profesjonalną garderobę. Jednak wcześniej aktorzy ogrzewali się albo w moim aucie, albo w toalecie, gdzie stał piecyk. Tak to się wszystko rodziło i do wielu rzeczy dochodziliśmy powoli, małymi kroczkami.

J.N.: Jednak najtrudniejszym czasem była pandemia. Problemy zaczęły się w roku 2020, jak w każdej branży, ponieważ w spektaklu mogła brać udział ograniczona liczba osób. Przeprowadziliśmy wtedy ze sobą długą rozmowę na temat tego, czy wystawiać „Dziady”.

D.G.: Tak, ja optowałem za tym, żeby zrezygnować, bo po prostu musielibyśmy do tego dopłacać. Natomiast Jakub naciskał, żeby to jednak zrobić, głównie z myślą o aktorach, ponieważ oni w tym czasie nie zarabiali. Teatry były zamknięte, więc chcieliśmy dać im możliwość zarobienia chociaż u nas.

J.N.: I wtedy spadł kolejny cios – dzień przed spektaklem ówczesny rząd zamknął cmentarze. Wielu ludzi nie poodbierało więc rezerwacji, myśląc, że spektakl się nie odbędzie. Tymczasem Sala Ceremonii znajduje się przed oficjalną częścią cmentarza i my ten spektakl wystawiliśmy. Na widowni było tylko około trzydziestu osób. Na koniec wydarzyło się coś niesamowitego – aktorzy zaczęli oklaskiwać widzów, dziękując im za to, że przyszli. To była piękna scena, która pokazała siłę spektaklu i siłę zespołu.

D.G.: Później wydarzyła się druga niesamowita rzecz. Aktorzy przyszli do nas i powiedzieli, że z uwagi na to, że w tym roku będziemy na dużym minusie, chcą obniżyć swoje wynagrodzenia, abyśmy mieli mniejszą stratę. Dwóch aktorów zadeklarowało, że w ogóle nie chcą pieniędzy, bo są szczęśliwi, że mogli zagrać i że podjęliśmy decyzję o wystawianiu spektaklu. Oczywiście bardzo im podziękowaliśmy za taką postawę, ale nie zgodziliśmy się na obniżanie wynagrodzeń i powiedzieliśmy, że będą wypłacani zgodnie z umowami. Poczuliśmy jednak, że oni wiedzą, że to jest także ich spektakl, a nasze relacje nie są biznesowe, lecz bardzo przyjacielskie.

J.N.: Dziś z perspektywy czasu wiemy, że warto było wówczas do tego wszystkiego dopłacić – właśnie dla tych emocji, relacji i więzi, które zacieśniły się jeszcze bardziej. To wszystko nie jest bowiem przeliczalne na pieniądze.

Podczas pracy i spektakli zdarzały się zapewne również sytuacje zabawne?

J.N.: Jak najbardziej. Aktor Michał Czaderna, który wchodzi na swoją kwestię z zewnątrz, z przestrzeni cmentarza, poczuł raz, że coś go tam szturchnęło. Myślał, że to Darek, ale w tej samej chwili zobaczył go przy budynku. Zlał się więc zimnym potem, odwrócił się i zobaczył utkwione w niego dwa ślepia. Po chwili zorientował się, że to lis.

D.G.: Podszedłem do Michała, bo widziałem, że coś jest nie w porządku, że jest roztrzęsiony. Powiedział mi, że nie uwierzę, ale spokojnie siedział tu przed chwilą i szturchnął go nosem lis. I rzeczywiście nie uwierzyliśmy, no bo skąd w centrum miasta lis, który siedzi i patrzy na człowieka? Jednak później przed północą, gdy zamykałem już cmentarz, zobaczyłem tego lisa na własne oczy, gdy przebiegał na drugą stronę ulicy. Potem dowiedzieliśmy się od dozorcy cmentarza, że rzeczywiście mieszka tam lis, który towarzyszy mu przy koszeniu trawy i jest niemal oswojony.

W spektaklu grają także młodzież i dzieci. Jak współpracuje się z tymi młodymi aktorami?

D.G.: Nie są to oczywiście dzieci przypadkowe, lecz należące do grup teatralnych, mające sceniczną pasję i pewne obycie z widownią. Współpraca z nimi jest zatem cudowna i inspirująca.

J.N.: Chór tworzy kilku młodych ludzi, którzy – gdy zaczynaliśmy – byli uczniami liceów, a obecnie są studentami lub dorosłymi już osobami. Grają też z nami dzieci – w roli małych duszków – Józia i Rózi. Siłą rzeczy na przestrzeni lat ci mali aktorzy musieli być wymieniani, bo dorastali. Pierwszą odtwórczynią roli Rózi była Marianna Sawicka – córka aktorów Marty Gzowskiej-Sawickiej i Rafała Sawickiego. Oczywiście z czasem wyrosła z tej roli, ale teraz gra z nami jako jedna z osób z chóru.

D.G.: To pokazuje też bardzo rodzinny charakter tego przedsięwzięcia.

J.N.: Później było też tak, że gdy z roli Rózi wyrosła kolejna dziewczynka, pałeczkę po niej przejęła jej młodsza siostra.

Dla tych młodych osób udział w profesjonalnym spektaklu, z profesjonalnymi aktorami, to zapewne wielka przygoda, ale i wyzwanie? Zwłaszcza że spektakle grane są późnym wieczorem.

J.N.: Tak, to dla nich naprawdę niezwykłe doświadczenie i duża szansa na rozwój. Natomiast rzecz, która mnie zawsze bardzo rozczula, to kiedy widzę jak dzieci odrabiają w garderobie zadania domowe. Po odegraniu swojego aktu siadają do książek, potem wychodzą na oklaski, znów wracają do matematyki czy polskiego i po raz kolejny wychodzą na swoje kwestie w następnym spektaklu. Trzeba bowiem pamiętać, że gramy w tygodniu – kilka spektakli w ciągu jednego wieczoru. Kończymy często około północy, a te dzieci następnego dnia rano idą do szkoły.

D.G.: Świetny jest też obrazek, jak w tych zadaniach domowych pomagają im dorośli aktorzy: na przykład Sławek Miska jako Widmo Złego Pana, z pełną charakteryzacją w postaci zakrwawionej twarzy, siedzi nad zeszytami z dzieckiem w stroju duszka.

À propos charakteryzacji – odgrywa ona w „Dziadach” niebanalną rolę. Kto za nią odpowiada?

J.N.: Maria Dyczek – charakteryzatorka Teatru Polskiego. Rzeczywiście, jest ona dobrym duchem tego spektaklu i pracuje z nami od początku.

Dzięki „Dziadom” cmentarz żydowski stał się istotnym miejscem na kulturalnej mapie miasta.

D.G.: Rzeczywiście, „Dziady” były swego rodzaju motorem napędowym i ożywiły to miejsce. Taki był zresztą jeden z celów. Obecnie odbywa się tam wiele różnych wydarzeń, nie tylko spektakli, ale także koncertów – miejskich albo naszej produkcji. Oczywiście jest to miejsce na granicy cmentarza, więc są to wydarzenia o charakterze wyważonym. Szacunek do zmarłych musi zostać bezwzględnie zachowany. Organizacja wszystkich tych wydarzeń bardzo pomaga we wnioskach o dotacje na remont zabytków. A my chcemy finalnie budynek przedpogrzebowy wyremontować. Są na to potrzebne ogromne pieniądze, bo znajdują się tam cenne polichromie. Natomiast, by ten remont miał sens, budynek musi służyć społeczeństwu, nie może stać pusty.

J.N.: Drugą sprawą jest to, że wiele osób, przychodząc na spektakl, odkrywa niejako istnienie cmentarza żydowskiego i wraca tu później w ciągu dnia, aby go zwiedzić.

„Dziady” zyskały też uznanie w środowisku artystycznym, otrzymując nagrody.

D.G.: Tak, Rafał Sawicki dostał za reżyserię Laur Dembowskiego, czyli nagrodę Związku Artystów Scen Polskich. Natomiast ja jako pomysłodawca i producent otrzymałem w tym roku Nagrodę Prezydenta Miasta Bielska-Białej w dziedzinie teatru, z czego bardzo się cieszę. Natomiast w 2018 roku byłem nominowany do nagrody Polin, przyznawanej przez Muzeum Historii Żydów Polskich.

Wiecie, ile razy zostały już zagrane „Dziady”?

J.N.: W sumie około dziewięćdziesięciu razy. Największą liczbę spektakli wystawiliśmy w ubiegłym roku – na dziesięciolecie. Było to dwadzieścia przedstawień. „Dziady” w Sali Ceremonii przy cmentarzu żydowskim obejrzało już piętnaście tysięcy widzów.

Dlaczego nie gracie więcej spektakli, skoro cieszą się tak wielką popularnością?

D.G.: Ponieważ nie robimy tego dla komercji, lecz dla idei, z pasji i potrzeby serca. Moglibyśmy grać w ciągu dnia zamiast wieczorem – przyszłoby wówczas więcej grup szkolnych, a bilety rozeszłyby się w mig. Nie byłoby też problemu, żeby stworzyć drugi, a nawet trzeci zespół aktorski i grać cały miesiąc. Ale nie decydujemy się na to, ponieważ chcemy zachować wyjątkowy klimat tego jednego momentu w roku – kilku dni w okolicy Wszystkich Świętych, no i wieczorowej pory, kiedy jest już ciemno. Moglibyśmy też zwiększyć cenę biletu nawet o sto procent, a one i tak by się sprzedały. Ale nie chcemy tego robić, bo zależy nam na tym, by ludzi było stać na klasykę literatury. Nie byłoby dla nas godziwe zarabiać na tym pieniądze.

Co sprawia wam największą satysfakcję?

J.N.: Gdy stoję z Darkiem przy drzwiach wyjściowych, często słyszę, jak ludzie mówią, że w końcu zrozumieli, o co chodziło w „Dziadach” i co Mickiewicz miał na myśli. Poczucie spełnienia daje nam właśnie to, że udało się dotrzeć do ludzi z czymś klasycznym w sposób zrozumiały.

D.G.: Ja jestem bardzo dumny z tego, co udało się osiągnąć w ciągu tych dziesięciu lat. Ale myślę, że my wszyscy jako bielszczanie możemy być z tego dumni. Nie byłoby bowiem „Dziadów”, gdyby nie Gmina Wyznaniowa Żydowska, Teatr Polski i zaangażowanie mieszkańców zarówno w produkcję, jak i odbiór widowiska. Jest to jedna z kilku imprez kulturalnych na terenie miasta, które już się w nim zakorzeniły.

Lokalizacja niezwykle nośnych w znaczenia „Dziadów” w miejscu naznaczonym tragiczną historią, jakim jest cmentarz żydowski, ma też wymiar bardzo symboliczny?

D.G.: Dokładnie. Pamiętamy przecież rok 1968, kiedy z desek Teatru Narodowego w Warszawie cenzura zdjęła „Dziady” Dejmka, a finałem była nagonka antysemicka rządu PRL-u i marzec 1968 roku, kiedy polscy obywatele wyznania mojżeszowego byli zmuszani do emigracji. Bielski cmentarz żydowski też miał zostać zlikwidowany i wymazany z mapy miasta, nagrobki były przewracane i wywożone, a napisy niemieckie skuwane. Wystawiając w tym miejscu „Dziady”, przypominamy tę historię i pokazujemy, że można ją odwrócić. Dziś możemy podziwiać spektakl, który miał zostać całkowicie usunięty z polskiej kultury. Oglądamy go w miejscu, które miało zostać zapomniane i wymazane z przestrzeni miasta. A powstaje on we współpracy ze społecznością żydowską, a więc z ludźmi, którzy mieli wyjechać z tego kraju na zawsze. I w tym właśnie tkwi wspaniała moc tego przedsięwzięcia.

A jak zrodziła się „Opowieść wigilijna”?

J.N.: Jestem wielkim fanem „Opowieści wigilijnej” i jej wystawienie było moim marzeniem. Pomysł pojawił mi się w głowie jeszcze przed pandemią. Ale z powodu Covidu trzeba było te plany odłożyć. Później nadszedł rok 2023 i kandydatura miasta do Europejskiej Stolicy Kultury, w co byliśmy obaj bardzo zaangażowani, więc myśl o „Opowieści” znów musiała poczekać. Ale już wtedy zaczęliśmy rozmawiać o tym z Rafałem Sawickim i jego żoną Martą Gzowską-Sawicką. I jeszcze w tym samym roku Marta siadła do pisania scenariusza. Gdy kilka miesięcy później go przeczytałem, byłem zachwycony. Dla mnie Marta jest wirtuozem pióra. Przełożyć Dickensa na przestrzeń Sali Ceremonii było nie lada wyzwaniem. Sposób, w jaki ta historia została opowiedziana, jest w dużej mierze zasługą Marty.

Kiedy ruszyły przygotowania i próby?

J.N.: Ponieważ działania w ramach kandydatury do ESK zakończyliśmy we wrześniu ubiegłego roku, zostały nam właściwie tylko październik i listopad, by zaangażować się w „Opowieść”. Chcieliśmy ją bowiem wystawić jeszcze w okresie adwentu. Tempo było zawrotne, ale wszystko się udało.

D.G.: Budżet został przekroczony o sto procent. Pomogli nam znajomi, zaangażowała się rodzina, razem wykonywaliśmy scenografię. Po pracy jeździliśmy na cmentarz, by na przykład spawać, montować i malować konstrukcję rusztowania scenografii.

W „Opowieści wigilijnej” – inaczej niż w przypadku „Dziadów” – scena znajduje się na środku sali, a widzowie siedzą po obu jej stronach. Skąd taki pomysł?

D.G.: Zastanawialiśmy się, czym zaskoczyć widza. Sala Ceremonii jest bardzo oczywista, mało plastyczna i trudna akustycznie. „Dziady” są tam już mocno zakorzenione, mają swój charakter i jest to bardzo mocne widowisko. Wyrwać się z tej konwencji było zadaniem niełatwym. W efekcie poszukiwań czynionych przez Rafała udało się odświeżyć tę przestrzeń dzięki temu, że scena znajduje się właśnie na środku. Różnica jest też taka, że w „Opowieści” wszystkie miejsca na widowni są siedzące. W przypadku „Dziadów” widzowie są bardziej uczestnikami obrzędu, więc zajmują zarówno miejsca siedzące, jak i stojące. Gra tu również sceneria na zewnątrz – aktorzy pojawiają się za oknami, wchodzą z przestrzeni cmentarza. Natomiast w „Opowieści” wszystko rozgrywa się w obrębie budynku. Centralna scena pełni tu jednak zarówno rolę domu Scrooge’a, jak i cmentarza przy pogrzebie Marleya, ulicy czy domu Boba. Zachodzą też na niej zmiany czasu akcji. Wszystko to jest efektem ogromnej pracy Rafała i pani scenograf. Mimo że nie dysponujemy ani sceną obrotową, ani kulisami, udało się to wszystko osiągnąć, grając wyobraźnią ludzką. Myślę, że właśnie to, a także mocne przesłanie, jest siłą tego spektaklu.

Który spektakl był dla was trudniejszy do zrealizowania?

J.N.: Moim zdaniem trudniejsza logistycznie jest „Opowieść wigilijna”. Gra tu więcej artystów, ponieważ oprócz aktorów mamy jeszcze dwanaście osób z Bielskiego Chóru Kameralnego. Przez scenę przewija się zatem w sumie około trzydziestu osób. Zorganizowanie tego wszystkiego na tak niewielkiej przestrzeni i z małym zapleczem jest naprawdę dużym wyzwaniem.

Czy rola któregoś z aktorów w „Opowieści” zasługuje waszym zdaniem na szczególną uwagę?

J.N.: Dla mnie fenomenalna jest Martyna Gajak-Grzeszczyk, aktorka Teatru Lalek Banialuka. Oglądając ją, pierwszy raz spotkałem się z Duchem Minionych Świąt, który nie jest cukierkowy, tak jak w innych adaptacjach teatralnych czy filmowych opowiadania Dickensa. Martyna gra tę rolę, jakby była zupełnie pozbawiona emocji, z zastygniętym wyrazem twarzy, niemal jak robot.

D.G.: Gdy pierwszy raz zobaczyłem, jak ona to gra, byłem dość zdezorientowany. Gdy wróciłem do domu, przez cały wieczór i następny ranek miałem w głowie wyraz jej twarzy i głos. Ta rola wzbudziła we mnie pewien rodzaj niepokoju i stwierdziłem w końcu: tak, to jest to, czego szukaliśmy, to będzie genialne – właśnie dlatego, że we mnie utkwiło.

J.N.: Fantastyczny jest również Mikołaj Gąska w roli młodego Scrooge’a, a potem kolędnika. Myślę, że za kilka lat będzie to bardzo duży talent aktorski. Ten chłopiec w lot chwytał wszystkie uwagi Rafała i wcielał je w życie.

Z czego jesteście najbardziej dumni, jeśli chodzi o realizację „Opowieści”?

J.N.: Wielu ludzi mówi, że jest to spektakl zupełnie inny niż „Dziady”. I właśnie to daje nam dużą satysfakcję – że udało się zerwać z ciężarem „Dziadów”.
Czy wystawianie „Opowieści wigilijnej” będzie kontynuowane?

D.G: Tak, „Opowieść” na pewno z nami zostanie. Widzimy bowiem zarówno ogromne zaangażowanie zespołu, jak i emocje widzów, którzy wychodzą ze spektaklu z przemyśleniami. Choć jest to historia, którą każdy zna od lat młodzieńczych, udało się ją przedstawić w taki sposób, że wzrusza i skłania do refleksji.

„DZIADY” NA CMENTARZU ŻYDOWSKIM
Spektakl na podstawie dramatu „Dziady część II” Adama Mickiewicza, w reżyserii Rafała Sawickiego, z udziałem aktorów Teatru Polskiego w Bielsku-Białej oraz dzieci i młodzieży z zespołów teatralnych. Wystawiany od 2015 roku na przełomie października i listopada w domu przedpogrzebowym bielskiego cmentarza żydowskiego przy ul. Cieszyńskiej, we współpracy z Gminą Wyznaniowa Żydowską w Bielsku-Białej.

„OPOWIEŚĆ WIGILIJNA” NA CMENTARZU ŻYDOWSKIM
Spektakl na podstawie opowiadania Charlesa Dickensa, w reżyserii Rafała Sawickiego, według scenariusza Marty Gzowskiej-Sawickiej, z udziałem aktorów Teatru Polskiego oraz Teatru Lalek Banialuka w Bielsku-Białej, dzieci i młodzieży z grup teatralnych, a także Bielskiego Chóru Kameralnego. Wystawiony po raz pierwszy na przełomie grudnia i stycznia 2024/2025 w domu przedpogrzebowym cmentarza żydowskiego.

Zdjęcia ze spektakli: Piotr Bieniecki

google_news