Jego głos hipnotyzuje i podbija serca międzynarodowej publiczności. Paweł Konik z Cieszyna, solista Staatsoper w niemieckim Stuttgarcie, to uznany śpiewak operowy. Droga do sławy okupiona była jednak mnóstwem wyrzeczeń i godzinami ćwiczeń. Dziś pretenduje do tytułu najlepszego śpiewaka operowego w kraju.
– Śpiewam, odkąd pamiętam. Rodzice wspominają, że gdy byłem mały, zaraz po obudzeniu – około 5.00 – ogłaszałem, że „już się wyśpiłem” i pytałem, czy mogę śpiewać – wspomina Paweł Konik. Miał to we krwi – cała rodzina uwielbiała śpiewać, choć nikt przed nim nie zajmował się tym zawodowo. Pierwsze kroki na drodze do kariery stawiał w wiślańskiej filii Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Cieszynie. Chętnie występował z miejscowymi chórami parafialnymi. – Po przeprowadzce do Cieszyna, zacząłem chodzić do Młodzieżowego Chóru Parafialnego Hosanna, był również Chór LOTE, później śpiewałem w Cieszyńskim Chórze Kameralnym i w Wyższobramskim Chórze Kameralnym – wylicza Paweł Konik. W końcu postanowił, że pasję przekuje w zawód. Wielogodzinne ćwiczenia opłaciły się. Na ostatnim roku studiów w katowickiej Akademii Muzycznej został zaproszony do współpracy z Operą Bałtycką w Gdańsku. Debiutował jako Szwochniew w operze „Gracze” Dymitra Szostakowicza pod dyrekcją Michała Klauzy oraz w reżyserii Andrzeja Chyry. Od razu zachwycił publiczność i krytyków, otrzymując Teatralną Nagrodę Muzyczną im. Jana Kiepury za najlepszy debiut śpiewaczy.
Kariera cieszynianina nabrała rozpędu. – Śpiewałem po francusku, angielsku, niemiecku, czesku, włosku, rosyjsku, szwedzku, rzadko po polsku, nad czym osobiście ubolewam. Nie mówię w tych językach biegle, dlatego przed każdym występem czekała mnie masa przygotowań – przyznaje artysta. Do dwugodzinnego występu artysta nieraz przygotowuje się cały rok. – Zawsze zaczynam od tekstu. Całe libretto tłumaczę – słowo w słowo. Analizuję wszystkie partie, tak aby przygotować charakterologię postaci. W końcu opera to głównie teatr dramatyczny z muzyką. Najpierw uczę się sam tekstu, później pracuję z korepetytorem. Zwłaszcza jeśli to jest nowy dla mnie język – muszę poznać jego melodię, układ gramatyczny, charakterystyczne akcenty. Dopiero później zaczynam naukę muzyki. Spotykam się z pianistą kilkanaście razy, później są próby sceniczne, reżyserskie, a następnie śpiewamy z orkiestrą. W teatrze spędzamy wspólnie ok. 6 tygodni – mówi Paweł Konik.
– Śpiewanie przypomina czasem sport – pracują mięśnie – w moim przypadku to nie tylko struny głosowe, bo całe ciało jest instrumentem. Dwie i pół godziny przed występem jem solidną porcję makaronu, aby mieć energię. Podczas występów w Amsterdamie przez godzinę biegałem po scenie w 35-kilogramowej zbroi – wspomina cieszynianin. Po dłuższych występach konieczna jest regeneracja, zwłaszcza głosu. Zdarza się więc, że śpiewacy operowi nie odzywają się do nikogo przez cały następny dzień po trudnym spektaklu. Odpowiednia dieta, unikanie klimatyzowanych pomieszczeń czy maski nawilżające do podróży samolotem – to konieczność, aby dbać o głos.
Jak przyznaje Paweł Konik – wyrzeczenia i ciężka praca nie wystarczą, aby odnieść sukces. Konieczne jest także szczęście i odpowiednie wsparcie. Artysta przyznaje, że w swojej karierze wiele zawdzięcza Cieszynowi. Dzięki m.in. stypendium od burmistrza mógł wyjechać do USA, by uczyć się w Yale University School od Music Opera Program. W prestiżowym programie dla młodych śpiewaków uczestniczył prawie dwa i pół roku. – Dzięki mojemu pobytowi w USA udało mi się wziąć udział w ważnym konkursie operowym w Bukareszcie, po którym dostałem angaż w Dutch National Opera w Amsterdamie. Dodatkowo pod koniec mojego pobytu w USA spotkałem dyrektora Staatsoper w Stuttgarcie, gdzie obecnie pracuję. To wszystko nie wydarzyłoby się jednak, gdyby nie uczestnictwo w Akademii Operowej przy Teatrze Wielkim Operze Narodowej w Warszawie, której zawdzięczam najwięcej – dodaje artysta.
Obecnie Paweł Konik występuje w roli Harlekina w „Ariadne auf Naxos” Richarda Straussa. W przyszłym sezonie przygotowuje się do roli Szelkalowa w „Borysie Godunowie”, a także Melota w wagnerowskiej wariacji „Tristana i Izoldy”. To przełomowy moment w jego karierze, gdyż właśnie z niemiecką operą postanowił związać się na dłużej. – Można powiedzieć, że od czterech lat żyłem w rozjazdach. Nawet gdy mieszkałem w Polsce to w domu spędzałem dwa, może trzy dni z rzędu – głównie przepakowując walizki. Z żoną się mijaliśmy. Teraz oboje postanowiliśmy zamieszkać w Stuttgarcie. Właśnie z uwagi na rodzinę, możliwy rozwój mojej kariery i głosu. Żałuję jedynie, że nie mam okazji występować w rodzinnym mieście. Śpiewanie na Śląsku Cieszyńskim jest dla mnie bardzo ważne. Staram się to robić jak najczęściej, choć przyznaję, że jest to trudne – mówi Paweł Konik.
Być może jednak wkrótce artysta zawita wkrótce do Polski. Został bowiem nominowany do Teatralnej Nagrody Muzycznej im. Jana Kiepury w kategorii najlepszy śpiewak operowy. – To dla mnie olbrzymie wyróżnienie, docenienie mojej codziennej pracy i niezwykła motywacja do dalszego działania – puentuje artysta.