Wydarzenia Wadowice

Partyzancki łup

Kapliczka św. Antoniego w Zakrzowie. Fot. Bogdan Szpila

Trudno zliczyć partyzanckie potyczki z niemieckim okupantem podczas II wojny światowej. Większość została szczegółowo udokumentowana, niejedna stała się kanwą wojennego filmu. Nie inaczej było w przypadku oddziału 12. Pułku Piechoty Armii Krajowej w rejonie lasów Gościbi. Z przeprowadzanych akcji zdawano przełożonym szczegółowe raporty, a po wojnie kilku żołnierzy napisało wspomnienia. Lecz jedna partyzancka operacja w raporcie została pominięta.

Jeżeli wierzyć krążącym po dziś dzień nad Cedronem opowieściom, powód nie był błahy. Podobno końcem wojny łupem partyzanckiego oddziału padł wielki skarb. Trudno dzisiaj z perspektywy ponad siedmiu dekad lat ustalić szczegóły wydarzeń w ostatnich dniach wojny. Większość świadków nie żyje, żyjącym fakty plączą się z zasłyszanymi opowiadaniami. Próżno też szukać informacji w partyzanckich wspomnieniach czemu jednak trudno się dziwić. Wszak „leśnym”, jak często w owych czasach nazywano żołnierzy podziemia, zależało na utrzymaniu w tajemnicy szczegółów akcji.

WEDŁUG HISTORYKA
Jedynym pisemnym śladem wydarzeń z 17 stycznia 1945 roku, jest wydana w 1992 roku książka Aleksego Siemionowa „Walka z okupacją w latach 1939-1955 między Wisłą a Babią Górą”. Relacjonując partyzancką operację w Bugaju Zakrzowskim, Siemionow (długoletni nauczyciel matematyki w kalwaryjskich szkołach, autor między innymi monografii Ziemia Wadowicka) oparł się na wspomnieniach Anny Makówki z Królikowskich, oraz innych, nieżyjących już mieszkańcach stryszowskiej i kalwaryjskiej gminy.
Według Siemionowa, preludium do wydarzeń 17 stycznia 1945 roku nastąpiło dzień wcześniej. Wówczas to w domu Królikowskich oraz mieszkającej w pobliżu wdowy Wiktorii Wędziny zanocowało 24 partyzantów z 12 pp Armii Krajowej, której główne siły były skupione w rejonie lasów Gościbi.
Następnego dnia, 17 stycznia 1944 roku, około południa na drodze wiodącej od kalwaryjskich Dróżek w kierunku kaplicy św. Antoniego w Zakrzowie pojawił się patrol złożony z kilku niemieckich oficerów. Wojskowi zwracali uwagę zadbanymi mundurami i wypielęgnowanymi końmi, co sugerowało, że nie byli to frontowcy cofający się przed napierającymi wojskami sowieckimi. Po dotarciu do dworu w Zakrzowie, niemieccy zwiadowcy powrócili do Kalwarii Zebrzydowskiej. Chwilę później partyzanci opuścili kwatery, by zaczaić się przy drodze, którą niedawno jechał zwiad.
Zbliżał się zmierzch, gdy na wyboistym trakcie pojawiła się bryczka i osobowy samochód, w którym siedział wysokiej rangi oficer. Gdy konwój dotarł do lasu, partyzanci otworzyli ogień. Czterech Niemców zginęło, dwóm zaś udało się zbiec. Zwłoki Niemców zakopano nieopodal kaplicy, a transportowane na bryczce wielką skrzynię oraz przewożone w samochodzie walizki ukryto w pobliskiej stodole, a następnie wywieziono w nieznane. Według krążących od tamtej pory opowieści, w skrzyni były złote sztaby i monety a w walizkach precjoza.
Skąd taki duży skarb na lokalnej drodze? Siemionow twierdzi, że został zrabowane na Wawelu bądź krakowskim Żydom. Zaś transport znalazł się w Zakrzowie, by ominąć narażoną na bombardowania szosę w prowadzącą z Krakowa w kierunku Wadowic. Nie wiadomo jakim sposobem partyzanci dowiedzieli się o cennym ładunku. Jednak według świadków, zachowanie  „leśnych” wyraźnie sugerowało, że doskonale orientowali się co będzie celem ataku. Zastanawia, że skok partyzantów na niemiecki konwój pozostał bez natychmiastowej odpowiedzi. A przecież w odległości niespełna trzech kilometrów, po drugiej stronie góry, w zakrzowskim dworze stacjonował duży oddział wermachtu. Czyżby znane ze skrupulatności niemieckie wojsko nie wiedziało o konwoju?

PRAWDA CZY BAJANIE?
Co zatem stało się z łupem? I czy aby rzeczywiście była taka partyzancka operacja? – To stek bredni, nie mających żadnego pokrycia w rzeczywistości – stanowczo twierdził przed laty Franciszek Oremus 1924 – 2016), partyzant o pseudonimie „Steyer” – „Żelazny” 12 pp Armii Krajowej. – Historia o skarbie została wyssana z palca, partyzanci 12 pp AK nigdy żadnego majątku nie zdobyli. Siemionow kłamał, pisał głupoty – unosi się były partyzant.
Jednakże mieszkańcy Bugaja i Zakrzowa mają inne zdanie. – Dziwnym trafem tuż po wojnie kilku „leśnych” okazało się bogaczami – opowiadał w 2013 roku wówczas osiemdziesięcioczteroletni Jan Franik z Zakrzowa. – Niektórzy zaczęli budować okazałe domy, gdy ledwo co front się przetoczył. W tamtych czasach nikt nikogo o takie rzeczy nie pytał, jednak ludzie między sobą po cichu różności opowiadali – dodaje. Pamiętający wojenne czasy Władysław Pająk ze Skawinek wyjaśniał, że po wojnie wielu partyzantów wyjechało na Ziemie Odzyskane, gdzie nikt nie znał ich przeszłości. – Tam rozpoczynali nowe życie – opowiadał przed laty Pająk. – A co istotne, przez dziesiątki lat sprawy dotyczące AK były tabu, nikt też historycznie ich nie badał. A gdy po latach zajęto się dokumentami, świadkowie tamtych dni już nie żyli. Toteż nikt już nie wyjaśni, skąd wzięły się fortuny u chłopaków z lasu – twierdził Pająk.
Według Siemionowa, jedyną osobą nie związaną z partyzantami, która widziała część skarbu, była Anna Królikowska. Miało to być niespełna tydzień później, 22 stycznia, dwa dni przed wkroczeniem wojsk sowieckich. Niewielka skrzynka z kosztownościami miała leżeć obok martwego Stanisława Kuleca (pseudonim Iskra), który kilka dni wcześniej brał udział w akcji na niemiecki konwój. Kulec został zastrzelony podczas błyskawicznej pacyfikacji zakrzowskiego przysiółka Na Klinie (zwanego też Za Lasem), a którą to Niemcy zrobili w odwecie za zabicie przez AK-owców dowódcy niemieckiego oddziału idącego drogą przez las. Zamordowano wówczas rodzinę Królikowskich (poza Anną, która tego dnia przebywała poza domem) oraz rodzinę Wędzinów, a ich zabudowania spalono.

ODWET
Nie wiem, czy mama widziała skarb, który podobno miał ukryć pod naszą stodołą Iskierka, nigdy bowiem o tym nie mówiła – mówił przed laty Zygmunt Makówka, syn Anny Królikowskiej (Anna po wojnie wyszła za mąż za Makówkę). – Cała rodzina mamy, jak również sąsiedzi zginęli. Zupełnie niepotrzebnie i nie miało to związku ze skarbem. Zawinili partyzanci zabijając Niemca, gdy było już słychać rosyjskie armaty. To była wyjątkowa nieodpowiedzialność.
Podobne zdanie miał Franik, który jak mówił, cudem tego dnia uszedł z życiem. – Poszedłem do Mlaków i tam nas dopadli Niemcy. Byli pewni, żeśmy jakiegoś Niemca ukatrupili, bowiem znaleźli w studni niemiecki mundur. Tymczasem było na odwrót. Babka Mlaków ukryła przed partyzantami pucybuta, który towarzyszył zastrzelonemu oficerowi – wspomina. – Staliśmy z rękami wyciągniętymi do góry i gdyby nie znający język niemiecki wujek Piotr (Duda – przyp. autor) oraz ten pucybut, jak się później okazało Ślązak, który potwierdził, że został schowany w polskim domu, byśmy wówczas wszyscy zostali rozstrzelani. To był ostatni dramat tej wojny. Dwa dni później do wioski wkroczyli Rosjanie – dodaje.

Podobno po znacznej części skarbu ślad zaginał. Toteż być może prawdziwe są opowieści, że jedna walizka z kosztownościami została przez partyzantów ukryta między skałami w jarze nieopodal kapliczki św. Antoniego. A skoro św. Antoni jest patronem rzeczy zagubionych, niewykluczone, że któregoś dnia grzybiarz zamiast prawdziwka znajdzie wielki majątek.

google_news
2 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Beskidzki eksplorator
Beskidzki eksplorator
5 lat temu

Takich bajek jest tyle co powiatów i wsi w tych powiatch. Zajmuje się amatorsko “wykopkami” gdzie my nie biegamy z wykrywaczami czy nawet z georadarem i nic. Skarby to miejscowi powiązani już wydali albo sowieci przejeli. Nam zostaje tylko żelastwo jak ze ciekawe i cenne

Kalwarianin
Kalwarianin
5 lat temu

Miejscowi sporo na ten temat wiedza ale boją sie mówic. Potomkowie żyją!