Na rok więzienia został skazany Dawid Szydło z Chełmka, który odpowiada za wywołanie pożaru w Czarnogórze. Będzie się odwoływał od wyroku.
Wczoraj sąd w czarnogórskim Barze ogłosił wyrok. Nie wymagał, aby Dawid Szydło, który dojeżdżał na poprzednie rozprawy, był wtedy na miejscu. – Wszyscy są zszokowani tym wyrokiem, nawet prokurator oskarżający spodziewał się innego finału w tej sprawie – stwierdza Daria Szydło, siostra mężczyzny. – Póki co wiemy tylko tyle, że wyrok to rok pozbawienia wolności. Będziemy się od niego odwoływać, gdy sąd wystosuje odpowiednie pismo końcowe – informuje. Skazany chełmczanin spodziewał się, że skończy się na grzywnie, bo sąd weźmie pod uwagę to, że działał nieumyślnie. Jest więc zawiedziony i zapowiada walkę do końca.
Przed wyrokiem pisaliśmy:
Czarnogórski koszmar
Dawid Szydło walczy przed czarnogórskim sądem o uniewinnienie w sprawie wznieconego przez niego groźnego pożaru lasu. Przekonuje, że rozpalił ognisko na jasne polecenie ratowników w stanie zagrożenia życia. Proces się przeciąga, a młody mężczyzna ciągle nie może się otrząsnąć z koszmaru, jaki przeżył podczas zatrzymania przez policję i ponad 1,5-miesięcznego pobytu w areszcie.
Ogień na zboczu
O zdarzeniach z 29 sierpnia 2017 roku pisaliśmy już na naszych łamach, a teraz poznaliśmy szokujące szczegóły. Przypomnijmy. Dawid Szydło, mieszkaniec Chełmka, wybrał się do Czarnogóry ze swoją grupą salezjańską z Oświęcimia. Będąc w Barze, postanowił wybrać się na samotną wyprawę na górę Suszeń. – Skończyło się tragicznie – ocenia dziś. Jak mówi, spadł z urwiska i znalazł się w miejscu, z którego nie mógł się wydostać. Zadzwonił pod numer 112. Strażacy nakazali mu rozpalenie ogniska, co miałoby pomóc w ustaleniu jego położenia. – Od kilku miesięcy w tamtym rejonie nie padał deszcz. Po rozpaleniu ognia, pomimo zastosowanych środków ostrożności, płomienie zajęły okoliczne rośliny. Powstał ogromny pożar, który zaczął zagrażać także mojemu życiu. Musiałem zjechać po pionowej ścianie jakieś 30-40 metrów. Kiedy dotarłem do mieszkańców, którzy mnie odnaleźli i dotarliśmy do zabudowań, pojechaliśmy na komisariat policji, gdzie miałem złożyć wyjaśnienia związane z powstaniem pożaru, a zostałem zatrzymany. Kolejnego dnia usłyszałem zarzut umyślnego i celowego spowodowania pożaru – relacjonuje. O pożarze było głośno, również w ogólnopolskich mediach. Ogień zniszczył roślinność na dużej części wzniesienia i miejscami dotarł w pobliże zabudowań.
10 tysięcy euro kaucji
31 sierpnia, decyzją miejscowego sądu, Dawid Szydło został aresztowany na 30 dni. Później przedłużono ten tzw. środek zapobiegawczy. W areszcie spędził łącznie 51 dni. Mógł wyjść na wolność dopiero 20 października, gdy jego ojcu udało się wziąć pożyczkę i zapłacić kaucję w wysokości 10 tysięcy euro. Pierwsza rozprawa odbyła się 13 października, a ostatnia – już piąta – 13 lutego. Jak przybliża Daria Szydło, siostra mężczyzny, końca procesu nie widać. – Termin kolejnej rozprawy wyznaczono na 5 kwietnia. Nadal nie sporządzono stenogramów z rozmów między policjantką z numeru 112 a strażakami, którzy wydali rozkaz o rozpaleniu ognia. Dopiero mają być powołani na świadków dwaj strażacy, którzy brali udział w akcji, a wydali jedynie rozkaz o rozpaleniu ognia i odjechali z miejsca pożaru. Tak wyglądała ich pomoc – opowiada. – Przesłuchano też jakiegoś mieszkańca, który był nieopodal całego zdarzenia z psem na spacerze i słyszał wołania Dawida o pomoc oraz jakiegoś strażaka. Osoby te Dawid pierwszy raz widział na oczy na rozprawie – dodaje. Na każdą rozprawę mieszkaniec Chełmka dojeżdża z Polski razem z ojcem.
Koszmar w areszcie
Dawid Szydło ma wiele do zarzucenia czarnogórskim organom ścigania i pracownikom więziennictwa. Przekonuje, że zatrzymanie go przez policję, a potem aresztowanie było dla niego niespodziewane. Wcześniej miał być przekonywany przez komisarza policji, że nic poważnego się nie stało. Skarży się, że dopiero po jego protestach przewieziono go do szpitala, gdzie podano zastrzyki i oczyszczono liczne zadrapania. – Kolców powbijanych w dłonie czy nogi nawet nie usuwano. Głębokich rozdarć na plecach nie zszyto, nie założono jakiegokolwiek opatrunku. Po zamknięciu mnie w celi nie miałem dostępu do sanitariatu ani do wody. Nie pozwolono mi się umyć, tłumacząc to tym, że na komisariacie nie ma pryszniców. Tak krwawiący i brudny przeżyłem pierwszą noc. Świeże rany na nogach, rękach i plecach ciągle krwawiły i przyklejały się do szorstkiego koca leżącego na drewnianej koi. Gdy się przebudzałem i zmieniałem pozycję lub gdy wstawałem rano, rany na nowo się otwierały odrywane od koca. Po obudzeniu nikt się ze mną nie kontaktował, nie dostałem nic do jedzenia – opowiada o pierwszym dniu za kratami.
Później był doprowadzany do prokuratury i sądu, co skończyło się decyzją o jego aresztowaniu. Pobyt w areszcie opisuje jako koszmar. Gdy czekał na umieszczenie w celi, pracownicy więzienia mieli przy nim… symulować stosunek seksualny. – Wyli, sapali i jęczeli, odgrywając scenki seksu oralnego i analnego. Było to niezwykle nieprzyjemne i uwłaczające. Nie wspominając, że całkowicie nieprofesjonalne – wspomina. – Zaprowadzono mnie do celi, do której nie mogłem wejść, ponieważ jeden z więźniów nie chciał, abym został przydzielony do „jego” celi i wykłócał się z funkcjonariuszem. Ostatecznie po długich pertraktacjach pozwolono mi wejść do środka. Mężczyzna ciągle krzyczał, wymachując rękami i bluzgając w moim kierunku. Kompletnie nie rozumiałem, co się dzieje. Ostatecznie przed położeniem się na łóżku pozwolono mi wziąć prysznic. Zdjąłem brudne podarte spodenki i bokserki, które ze względu na ich stan byłem zmuszony wyrzucić do śmietnika. Rany na plecach i pośladkach znów się otworzyły. Przez kolejne tygodnie rany bez interwencji lekarza zamykały się powoli, zostawiając blizny. Odrywające się strupy bez końca zanieczyszczały posłanie, a na prześcieradle już do końca pobytu były widoczne plamy krwi i osocza – mówi. – W celi przez cały mój pobyt walczyliśmy z pluskwą domową, pasożytem żywiącym się ludzką krwią. Te małe owady żerują głównie w nocy, kiedy człowiek śpi. Prawie każdego ranka wyłapywaliśmy i zabijaliśmy kilkanaście okazów pełnych krwi maszerujących po ścianach celi. Kolejnymi współlokatorami były myszy, na które polowali sami więźniowie. Warunki sanitarne nie spełniały żadnych standardów. W ciągu tygodnia, kiedy panowały upały i wychodziliśmy na spacerniak, wziąć prysznic mogliśmy tylko raz, w sobotę. Cały tydzień trzeba było przetrwać w zatęchłej celi, bez wymuszonego obiegu powietrza. Gdy byłem chory (pojawił się kaszel i stan zapalny gardła), w ambulatorium usłyszałem, że nie dostanę żadnych leków, a jedynie powinienem pić więcej wody – dodaje.
Pretensje do sądu
Mieszkaniec Chełmka ma długą listę zarzutów dotyczącą sądowego procesu i procedur aresztowania. Wskazuje, że na początku przyznano mu tłumacza, który nie mógł być bezstronny. Był bowiem wściekły na wywołany przez Dawida pożar. Musiał gorączkowo karczować roślinność na własnej posesji, by ogień nie strawił jego domu. W wielu sytuacjach – jak opisuje chełmczanin – był on w ogóle pozbawiony tłumacza, a przekazywano mu szereg dokumentów w języku czarnogórskim. Uniemożliwiano mu prowadzenie rozmów telefonicznych z aresztu, a szereg pism ignorowano lub odpowiadano na nie z opóźnieniem czy wybiórczo. – Od pierwszej rozprawy, gdy do sądu spływały jakieś notatki wyjaśniające ze straży pożarnej czy centrali alarmowej 112, w żadnym z dokumentów nie pojawiły się dane osobowe ludzi, którzy w tamtym czasie ze mną rozmawiali i wydawali polecenia. Nigdzie nie pojawiły się imiona, nazwiska oraz stopnie strażaków będących bezpośrednio pod górą. Podobnie było z personaliami policjantki na dyspozytorni. Podczas rozprawy z 26 października, gdy odpowiadałem już z wolnej stopy, pani sędzia pouczyła mnie, że jeśli nie pojawię się na kolejnej rozprawie, zostanie wystosowany za mną czerwony list gończy na całą Europę, a kaucja wpłacona przez ojca przepadnie. Okazało się po czasie, już w Polsce, że nie ma procedury zwanej „czerwonym listem gończym”, a jakiekolwiek inne środki umożliwiające Czarnogórze sprowadzenie mnie z Polski na rozprawę praktycznie nie istnieją. Dlaczego zatem byłem zastraszany i wprowadzany w błąd? – zastanawia się.
Ziobro pomoże?
Dawid Szydło tuż przed wyjazdem na ostatnią rozprawę wystosował list otwarty do ministra sprawiedliwości. „Cała sprawa, nawet na pierwszy rzut oka, jest co najmniej dziwna i niejasna, a przy bliższym zapoznaniu się ze szczegółami historii człowiek utwierdza się tylko w tym, że cały proces i sprawa to jedna wielka farsa. Jestem przekonany, że moje prawo jako obywatela Rzeczypospolitej Polskiej i wspólnoty europejskiej do uczciwego i rzetelnego procesu zostało złamane. Zostały złamane również wszelkie procedury podczas zatrzymania i aresztowania, gdzie nikt nie wyjaśnił mi co się dzieje i dlaczego. Uważam za bezprawne przetrzymywanie mnie w areszcie przez okres ponad półtora miesiąca” – tymi słowami stara się przekonać Zbigniewa Ziobrę. „Zwracam się do Pana Ministra z pokorną prośbą o szczególne przyjrzenie się sprawie oraz osobiste zaangażowanie się w mój przypadek, gdzie obywatel RP za granicami kraju zdany jest całkowicie na łaskę i niełaskę obcego wymiaru sprawiedliwości. Boję się niesprawiedliwego procesu, który będzie rozwlekany w czasie, uniemożliwiając mi normalne funkcjonowanie. Boję się także niesprawiedliwego wyroku, który będzie kolejnym ciosem w tej już niełatwej dla mnie historii. Z powodu zatrzymania w areszcie nie mogłem podjąć studiów, zostałem skreślony z listy studentów, musiałem porzucić moją dotychczasową pracę oraz inne wolontariackie aktywności. Chciałbym, aby to wszystko skończyło się jak najszybciej i bym mógł wrócić do w miarę normalnego funkcjonowania – napisał.