Muzyka przez duże „M” powstaje nie tylko gdzieś w szerokim świecie. Rodzi się również blisko nas, choć bywa tutaj niedoceniana. Kilka miesięcy temu do sklepów trafiła wspaniała nowa płyta andrychowskiej grupy Jerzy Górka Artkiestra. Jej zawartość wprawiła w prawdziwe osłupienie słuchaczy, którzy wcześniej nie mieli okazji poznać tej formacji.
– Tak grają Polacy? Niemożliwe! – to dość powszechna reakcja na twórczość zespołu Jerzy Górka Artkiestra. Tym bardziej, że jego muzyka jest całkowicie instrumentalna, więc nie ma w niej niczego, co mogłoby naprowadzić słuchacza na właściwy trop. Oczywiście nazwa grupy i tytuł płyty „Drugie wołanie” nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do kraju pochodzenia tych wspaniałych dźwięków. Ale gdy ktoś najpierw wysłucha utworu czy dwóch, a dopiero później dowie się, co to było, prawie zawsze jest zdumiony, że takie cuda powstają w Polsce, i to nie w Krakowie czy Warszawie, lecz w skromnym Andrychowie…
NIE DO ZASZUFLADKOWANIA
Muzyka zespołu wymyka się wszelkim klasyfikacjom, gdyż jej twórcy czerpią pełnymi garściami z wielu bardzo różnych gatunków muzycznych. Perkusista Jerzy Górka, który skomponował trzy z sześciu utworów wypełniających album „Drugie wołanie”, kojarzony jest przede wszystkim z jazzem, ponieważ przez wiele lat prowadził znany w całej Polsce Klub 69 Pod Basztą, działający w Andrychowie do 2013 roku i specjalizujący się w takiej właśnie muzyce. Jednak jego autorskie nagrania, choć nie pozbawione jazzowych wpływów, daleko wykraczają poza ten gatunek. Kompozycje jego kolegów z Artkiestry – Piotra Rupika i Michała Kołodziejczyka również są wypadkową ich różnorodnych zainteresowań muzycznych. Całość, mimo że niemożliwa do zaszufladkowania, powinna się spodobać fanom szeroko pojętego rocka progresywnego lub – jak kto woli – art rocka (oba te określenia są w zasadzie tożsame, choć jedni wolą pierwsze z nich, a inni drugie). Niekoniecznie jednak przypadnie do gustu miłośnikom warszawskiej grupy Riverside, uznawanej obecnie za czołowego przedstawiciela tego gatunku w Polsce, a nawet i na świecie. Jest bowiem zdecydowanie bardziej złożona i wymagająca od słuchacza niż twórczość warszawiaków. Jeśli natomiast ktoś lubi rock progresywny spod znaku legendarnego King Crimson, muzyką Jerzego Górki i jego kolegów będzie zachwycony.
13 LAT OCZEKIWANIA
Nazwa Jerzy Górka Artkiestra po raz pierwszy pojawiła się 20 lat temu. Dziesięciu muzyków z Andrychowa i okolic, na co dzień grających w różnych zespołach, firmowało nią jeden jedyny koncert, który odbył się w Klubie 69 Pod Basztą w sierpniu 1998 roku. Jak wynika z relacji uczestników tego wydarzenia, zaprezentowane wtedy utwory zbulwersowały muzycznych ortodoksów. Nietrudno w to uwierzyć, znając późniejsze nagrania grupy. Jerzy Górka był wówczas perkusistą formacji Golem i nie planował kontynuować działalności Artkiestry, ale zdecydował się ją wskrzesić, gdy jego macierzysty zespół się rozpadł. Doszło do tego w 2004 roku.
Skład nowej Artkiestry znacznie odbiegał od tego sprzed sześciu lat, choć oprócz Jerzego Górki znalazły się w nim jeszcze dwie osoby, które grały w pierwotnej wersji grupy – klawiszowcy Piotr Rupik i Bartek Stawowy. Zespół zarejestrował materiał skomponowany w całości przez lidera i już w 2005 roku ukazał się jego debiutancki album, zatytułowany „Struktury”. Wypełniające go utwory znalazły wielu zwolenników i wzbudziły apetyt na więcej podobnej muzyki. Lecz Jerzy Górka wystawił cierpliwość fanów na ciężką próbę – kolejną płytę wydał dopiero w 13 lat później! – W rzeczywistości druga edycja Artkiestry również miała być jednorazowym projektem, podobnie jak pierwsza. Powstała tylko po to, by nagrać jeden album i dać trochę koncertów – wyjaśnia lider. Ale wbrew początkowym zamierzeniom, grupa nie przestała istnieć, choć działała tylko na ćwierć gwizdka, okazjonalnie spotykając się na próbach i występach. Doszło w niej też do kolejnych zmian personalnych, aż w 2008 roku ugruntował się skład, który przetrwał do dzisiaj.
Z TEATRU I… PIWNICY
Z pierwszej wersji Artkiestry (tej z roku 1998), prócz Jerzego Górki, w zespole pozostał tylko Piotr Rupik. – Znamy się od czasów liceum. Gdy mieliśmy po osiemnaście lat, założyliśmy formację Golem. I od tamtej pory właściwie cały czas gramy razem – opowiada Jerzy Górka. Szczęsny „Szczena” Skrzypiec (instrumenty perkusyjne) i Łukasz Jura (bas) są w zespole od 2004 roku. – Szczęsnego poznałem w amatorskim teatrze w Andrychowie, w którym obaj występowaliśmy. A ponieważ muzyka też była mu nieobca, potem dokooptowałem go do Artkiestry. Z kolei Łukasz jest mężem mojej kuzynki. Kiedyś będąc u nich z wizytą, usłyszałem jakieś dźwięki dobiegające z piwnicy i wkradłem się do niej zaciekawiony. Okazało się, że Łukasz ma tam próbę ze swoją grupą. Był bardzo wystraszony, gdy mnie zobaczył, bo nigdy wcześniej nie występował przed publicznością. Grywał tylko w tej swojej piwnicy, taki był z niego undergroundowy muzyk – wspomina ze śmiechem Jerzy Górka, a Łukasz Jura kontynuuje: – Potem Jurek przyniósł mi nuty i powiedział: „Masz, będziesz to grał”. Odparłem, że to wielkie wyzwanie, ale obiecałem spróbować. To właśnie Jura wprowadził do Artkiestry najmłodszego stażem jej członka – gitarzystę Michała Kołodziejczyka. – Z początku stwierdziliśmy, że nie za bardzo nam odpowiada jego gra. Przyjęliśmy innego gitarzystę, ale też nie byliśmy z niego zadowoleni i wtedy postanowiliśmy dać drugą szansę Michałowi. Na szczęście nie obraził się o to, że wcześniej go odrzuciliśmy – mówi Jerzy Górka.
ŻEBY NIE MIAŁ MONOPOLU
Lider Artkiestry twierdzi, że kiedyś był wielkim fanem rocka progresywnego, dziś jednak woli jazz i muzykę poważną. Ślady wszystkich tych fascynacji słychać w jego utworach. Również Piotr Rupik, twórca kompozycji „Seneka” i „Kłykieć” na płycie „Drugie wołanie”, przyznaje się do podobnych wpływów. – Nadal bardzo cenię klasykę art rocka z lat siedemdziesiątych, na przykład Genesis czy Emerson, Lake & Palmer, a z polskich zespołów SBB. Ale inspirację czerpałem też z pomysłów muzyków, z którymi w przeszłości współpracowałem – Pawła Kłaputa oraz Łukasza Stworzewicza. Występy z nimi dużo mi dały – wyznaje. Zaś Michał Kołodziejczyk, autor utworu „Mandala”, mówi, że motorem napędowym do jego napisania był lider zespołu. – Chciałem skomponować cokolwiek, żeby tylko Jerzy nie miał monopolu. I żebyśmy mogli cały czas dyskutować, co w tym utworze jest właściwe, a co nie. I tak się rzeczywiście stało. To nadaje naszym próbom dynamiki, bez której byłoby nudno, bo robilibyśmy wszystko, co nam Jerzy każe – śmieje się gitarzysta.
Autorką zdjęć jest Edyta Łepkowska.