Podróżuje, pasjonuje się archeologią, jaskiniami, morsuje „na mokro i sucho”, pływa kajakiem po rzekach i morzu oraz kolekcjonuje skamieniałości i kamienie ozdobne. – Żeby życie było ciekawe, trzeba próbować różnych rzeczy, czasami nawet dość szalonych – mówi bielszczanin Roman Czarnecki.
Nie potrafi usiedzieć zbyt długo w domu, cały czas musi działać i dlatego ma tyle różnych zainteresowań. Podróżować zaczął już od wczesnych lat młodości. – W wakacje wyruszałem w podróż autostopem po Polsce. To były czasy, w których nie miałem namiotu, więc spało się w kopie siana, w lesie, w wiejskich stodołach, na plaży, dworcach itp. Raz przejechałem w ten sposób 2740 kilometrów – mówi, pokazując przechowywaną pieczołowicie książeczkę autostopowicza z tamtych lat. – Podczas włóczęgi spotykałem dużo fajnych ludzi, miałem nawet przyjemność poznać pana Walentego Szwajcera, odkrywcę prehistorycznej osady w Biskupinie który mnie gościł i przenocował w swoim domu – dodaje.
Pewnego dnia w ręce wpadła mu broszurka „Zbieramy kamienie ozdobne”. Tak zaczęła się jedna z jego pasji, która trwa do dziś. Od wielu już lat kolekcjonuje skamieniałości, minerały i kamienie ozdobne. Na półkach w jego mieszkaniu można podziwiać skamieniałe muszle jurajskich i kredowych morskich zwierząt, jak amonity, jeżowce, małże itp. oraz kryształy górskie, ametysty, chryzoprazy czy agaty. – Skamieniałości i kamienie ozdobne zbieram przeważnie w kamieniołomach. Przerzucanie skał, rozłupywanie ich i szukanie okazów są dla mnie czymś niesamowicie wciągającym – mówi.
W głębi ziemi
– W sudeckim kamieniołomie wspiąłem się kiedyś na wysoką ścianę, która zaczęła się sypać i tylko cud w postaci wiszącej do góry korzeniami brzozy uratował mi życie. Pomyślałem wtedy, że następnym razem trzeba by tam zjechać na linie. Żeby się tego nauczyć, wstąpiłem przed laty do Speleoklubu Bielsko-Biała. Tak zaczęła się moja przygoda z podziemnym światem – wspomina. – Jeździliśmy do jaskiń na Wyżynie Krakowsko- Częstochowskiej w Tatrach, a także w Alpach. Byłem w prawie wszystkich największych jaskiniach w Tatrach. Odkrywaliśmy też nowe jaskinie, w masywie Tennengebirge leżącym w austriackich Alpach Salzburskich podczas jednej wyprawy ponad czterdzieści. Również w naszych pięknych Beskidach jest sporo jaskiń. Kiedyś razem z kolegą ze Speleoklubu Bielsko-Biała odkryliśmy Jaskinię Ali Baby w Klimczoku, odgruzowując studnię wejściową. Długość tej groty wynosi obecnie 328 metrów. Z innym kolegą odkryliśmy za Wisłą Jaskinię Mokrą, która była pierwszą odkrytą „dziurą” w Beskidach z ciekiem wodnym. Znajduje się w niej również stawek.
W jaskini Studnisko na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej
W trakcie eksploracji jaskiń nie brakuje oczywiście przygód. – Raz weszliśmy z kolegą do jaskini o rozmiarach pokoju. Po chwili zorientowałem się, że mamy nad głowami wielką płytę skalną, która trzyma się na jednym małym kamyczku. Wyszliśmy więc stamtąd szybko. Obok wejścia zobaczyliśmy uschniętą choinkę i za jej pomocą, stojąc przed otworem, usunęliśmy kamyczek. Wtedy ta ogromna skalna płyta z hukiem spadła do jaskini. Gdyby kamyczek osunął się, gdy znajdowaliśmy się w środku, nie byłoby nas już dawno wśród żywych. Tak to czasem szczęście sprzyja wariatom. Mimo tego, nadal kocham jaskinie, choć już sporadycznie do nich zaglądam, czy to w Polsce, czy gdzieś w świecie – opowiada.
Świat widziany z góry
Zawodowo zajmuje się pracami wysokościowymi z użyciem technik linowych. – W 1985 roku zdobyłem uprawnienia alpinistyczne i od tego czasu wykonuję tego typu zadania – mówi. – W Polsce z ciekawszych robót jakie wykonywałem, były prace w firmie mojego przyjaciela, która zajmuje się remontem wież kościelnych. Ściągaliśmy też stare krzyże i zakładaliśmy nowe – miałem przyjemność pracować na kilkudziesięciu tego typu obiektach, między innymi na wieżach sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej, na Górze św. Anny, a niedawno na kościele Opatrzności Bożej w Białej. Oczywiście nawet na największych obiektach wszystko robimy metodą alpinistyczną, ręcznie, bez pomocy dźwigów czy temu podobnych urządzeń – opowiada.
Przez kilkanaście lat pracował w Irlandii w firmie telekomunikacyjnej, gdzie zakładał i wymieniał anteny telefonii komórkowej znajdujące się na stacjach rozsianych po całej wyspie. – Poznałem ją nawet lepiej niż własne miasto. Uwielbiam ten kraj i bardzo lubię Irlandczyków. To zupełnie inny świat, a ludzie są tam pogodni, uśmiechnięci, otwarci i żyją na luzie. W połowie czuję się Irlandczykiem, bo przeżyłem tam mnóstwo fantastycznych dni – przyznaje. Obecnie najczęściej pracuje za granicą, zajmuje się tam pracą na turbinach wiatrowych. – Robimy inspekcje i drobne naprawy na skrzydłach wiatraków na wysokości około 100 metrów nad ziemią. Najpierw trzeba wjechać windą na wysokość 160 metrów, a później zrzucić liny na zewnątrz i zjechać na nich do miejsca uszkodzenia na skrzydle – wyjaśnia. – Pracuję na wysokościach już od czterdziestu lat i nie zamieniłbym tej pracy na żadną inną. Zakochałem się w niej od początku. Daje mi poczucie wolności i oferuje cudowne widoki. Dzięki niej widziałem tysiące pięknych miejsc z góry – stwierdza.
Kajakiem po oceanie
Właśnie na wodach oblewających Irlandię – Morzu Irlandzkim i Oceanie Atlantyckim – realizował swoją kolejną nieco szaloną pasję: pływanie w pojedynkę dmuchanym kajakiem. – Lubiłem odwiedzać w ten sposób bezludne wyspy, a także wpływać od strony morza do znajdujących się w klifach jaskiń wodnych – jedna z nich miała ogromne wejście i była przepiękna, długa na kilkaset metrów – wspomina.
Na kajaku na wodach otaczających Irlandię
W trakcie jednej z takich kajakowych eskapad przeżył bardzo trudne chwile. – Chciałem podpłynąć i obejrzeć piękne, 200-metrowej wysokości klify. Jednak zerwał się potężny wiatr i wywiało mnie dość daleko w ocean tak, że nie mogłem wrócić do brzegu. Mam dużo siły i potrafię dobrze wiosłować, ale wtedy nic to nie dawało, wciąż byłem daleko od brzegu. W końcu po ciężkiej walce z wiatrem i falami udało mi się wpłynąć do wodnej jaskini i schować się w niej, a potem dopłynąć wzdłuż klifów do brzegu. To była szalona wyprawa – opowiada.
Kajakiem pływał nie tylko wokół Irlandii. Podczas eskapady do Ameryki Południowej pływał nim po słynnym jeziorze Titicaca. – Dotarłem kajakiem do znajdujących się tam pływających wysp Uros, które są zrobione z trzcin. Tubylcy byli dość zdziwieni, gdy zobaczyli tam białego mężczyznę w kajaku – mówi.
Starożytne cywilizacje
– Zawsze marzyłem o podróży dookoła świata, ale nie udało mi się tego zrealizować. Dlatego zwiedzam świat „krótkimi skokami” – stwierdza z uśmiechem. Podczas swoich licznych podróży zwiedził w Europie m.in. Grecję, Islandię czy Szwajcarię. Był także w 27 krajach poza naszym kontynentem, takich jak Peru, Boliwia, Kuba, Madagaskar, Chiny, Wietnam, Liban czy Indie. – Podróże to nie tylko sama przyjemność, zdarzają się też złe i trudne chwile – stwierdza. Taką przygodę miałem w Hondurasie, kiedy jadąc busem z grupką ludzi zostaliśmy napadnięci przez uzbrojonych bandytów. Po oddaniu kilku wystrzałów uprowadzili naszego busa razem z nami i wywieźli do dżungli. Tam każdemu zabierali pieniądze i cenne rzeczy, po czym kładli na ziemi i wiązali ręce i nogi. Mnie się udało schować do skarpetki 600 dolarów jakie miałem i dzięki temu jakoś mogłem przeboleć straty. Ale inni stracili wszystko co mieli. Cóż, uroki podróżowania… – wspomina.
Przy świątyni Ellora w Indiach
Kolejny jego konik to kamienne pozostałości starożytnych cywilizacji. – Fascynują mnie stosowane wówczas w budownictwie techniki, które nawet w dzisiejszych czasach byłyby niezwykle trudne do wykonania za pomocą lasera, narzędzi diamentowych czy nawet największych dźwigów, a liczą sobie tysiące lat. Takie cuda można zobaczyć w wielu krajach świata, m.in. w Egipcie, Peru, Boliwi, Indiach – mówi. – Podczas moich eskapad kieruję się najczęściej właśnie w takie miejsca.
Morsowanie, survivale
Romek lubi też stawiać sobie różne wyzwania. Na przykład morsuje – i to zarówno kąpiąc się w zimnych jeziorach czy potokach, jak i… „na sucho”. – Chodząc zimą po górach, idę przeważnie w koszulce z krótkim rękawkiem. Przy temperaturach do minus pięciu stopni czuję się komfortowo, poniżej już jest trudniej. Ale zawsze na wszelki wypadek mam w plecaku polar – mówi. „Morsuje” również… we własnym domu. – Biorę zimne prysznice lub stoję w zimie przez kilka minut na bosaka na oblodzonym balkonie. Nie ma też nic lepszego niż chodzenie boso po świeżym śniegu – śmieje się. – Zachęcam wszystkich, by takich rzeczy spróbowali. Wystarczy się bowiem przełamać, a okaże się, że nie jest to ani trochę trudne…
Jedną z niecodziennych aktywności, które lubi, są… wyprawy survivalowe na bagna. – Chodzimy wtedy zanurzeni po pachy w śmierdzącej, pełnej gnijących roślin wodzie i przedzieramy się przez chaszcze i trzciny, brodząc w mule po kolana. Zabawa jest świetna, ale tylko dla „normalnych inaczej”. Trzeba sobie jakoś to życie urozmaicać, żeby nie było nudne – śmieje się.
Zdjęcia z podróży bielszczanina i okazy z jego kolekcji można oglądać na stronie internetowej www.romanozaur.eu
Romek Czarnecki z częścią swojej kolekcji. Fot. Magdalena Nycz
W Peru. W tle słynne miasto Inków Machu Picchu
W Tajlandii
Na Madagaskarze
W Andach. Romantyczne spotkanie z miejscową dziewczyną
W Egipcie
Przy petroglifach (prehistorycznych rysunkach w skale) na wyspie Ometepe w Nikaragui
Przy wulkanie Poas w Kostaryce
W Singapurze
Tuk-tukiem po Indiach