Udał się na trening przed zbliżającym się Tour de Pologne Amatorów. Pamięta, gdy jadący z naprzeciwka z dużą prędkością kierowca luksusowego samochodu zjechał na jego pas, prosto na niego. Gdy odzyskał przytomność w głębokim rowie, w którym nikt go nie widział, zobaczył krew lejącą się z jego połamanej nogi, poczuł koszmarny ból. Jego telefon cudem przetrwał wypadek i mógł zadzwonić po pomoc. – Inaczej bym się tam wykrwawił – wraca do tych dramatycznych przeżyć.
Przed sądem toczy się rozprawa młodego mieszkańca powiatu żywieckiego, który w ubiegłym roku potrącił rowerzystę i uciekł z miejsca wypadku, po czym miał próbować wrobić w niego… swojego kolegę. Udało się nam dotrzeć do poszkodowanego, który zdecydował się opowiedzieć o swoich przeżyciach.
Walka o życie
Na szaleńca za kółkiem miał pecha natknąć się mieszkaniec Żywiecczyzny. Feralnego niedzielnego ranka wsiadł na swój rower szosowy, by odbyć kolejny trening. – Codziennie trenowałem, przygotowując się do Tour de Pologne Amatorów. Byłem w najwyższej swojej formie, miałem na koncie ogólnopolskie wyścigi i rozpisane starty w kolejnych do końca 2019 roku. Każdą wolną chwilę poświęcałem tej sportowej pasji – opowiada naszej redakcji.
Zapamiętał, jak w jego stronę nadjeżdżał z naprzeciwka kierowca rozpędzonego luksusowego audi. – Nigdy nie zapomnę tego widoku i tego wrażenia, że nie miałem nawet jak zareagować, jak uciec. To wszystko trwało ułamki sekund. Po prostu nagle zjechał na mój pas i zderzył się ze mną czołowo. Później się okazało, że zniszczył zderzak i na miejscu wypadku odpadła tablica rejestracyjna. On sam odjechał. Zostawił mnie na pastwę losu. W głębokim rowie nikt mnie nie widział. To mógł być dla mnie koniec – stwierdza mieszkaniec.
Rowerzysta po wypadku stracił przytomność. – Gdy obudziłem się po jakimś czasie, poczułem ból, którego nigdy nie zapomnę. W kilku miejscach miałem otwarte złamanie lewego podudzia i kłykci kolana. Moja noga była w rozsypce, była przestawiona pod kątem 90 stopni, wisiała na skórze i lała się z niej krew. Dodatkowo poczułem ogromny ból w lewej ręce. Miałem też ranę głowy – wraca pamięcią do tego koszmarnego dnia. – Mimo że przejeżdżały tamtędy samochody, wszelkie próby wezwania pomocy z uwagi na głęboki rów oraz wysoką trawę nie przynosiły efektu. W końcu udało mi się dostać do telefonu komórkowego, który na szczęście działał, i wezwać pomoc. A przecież mogłem nie zdążyć się ocknąć i po prostu się wykrwawić. Na szczęście po chwili drogą przebiegali ultramaratończycy, których udało i się zawołać i poprosić o pozostanie ze mną do czasu przyjazdu pomocy – dodaje.
Czekając na wyrok
Na drugi dzień policjanci dopadli sprawcę wypadku. Okazał się nim młody mieszkaniec wsi, w której do niego doszło. Policjanci zauważyli na terenie posesji uszkodzony samochód. Gdy na posesji pojawił się kierowca, próbował wmówić policjantom, że samochód prowadził jego znajomy. Jego wersja się nie potwierdziła i został zatrzymany. Usłyszał zarzuty, jednak prokurator nie zdecydował się na zatrzymanie prawa jazdy. Wlepiono mu policyjny dozór i zastosowano poręczenie majątkowe. Obecnie w sądzie toczy się proces, podczas którego ma zostać rozliczony za spowodowanie wypadku, nieudzielenie pomocy rannemu i wprowadzenie policjantów w błąd. Jako że został zatrzymany dłuższy czas po zdarzeniu, badanie alkomatem nie miało sensu.
Stracone marzenia
Życie mężczyzny już nigdy nie będzie takie samo. – Miałem sportowe marzenia i liczne pasje. Wszystko to legło w gruzach. Nie mogę jeździć na nartach, biegać, chodzić po górach oraz uprawiać wielu innych sportów. Choć czasem wsiadam na rower, to chyba nigdy nie będę jeździł tak, jak kiedyś. A bardzo bym chciał wrócić do jazdy na szosie, do wyścigów. Jednak w tej chwili ciągle trwa moja rehabilitacja w Bielsku-Białej, a przede mną kolejna operacja. Kości jeszcze w pełni się nie zrosły, kolano mnie boli, mam uszkodzone wiązadła, w nogach mam pręty… Nie mogę swobodnie chodzić po schodach, a po płaskim nie przejdę bez bólu więcej niż kilometr. Nie wiem, ile to jeszcze potrwa. Może do końca życia będę żył z bólem i ograniczeniami – martwi się. Obrażenia utrudniają też prowadzenie przez niego firmy. W pierwszych miesiącach po wypadku pracował z łóżka i musiał wkładać mnóstwo energii, by móc się utrzymać.
Ucywilizujmy się!
Mieszkaniec Żywiecczyzny mocno przeżył też dramat, jaki spotkał rowerzystki Ritę Malinkiewicz i Katarzynę Konwę, które miesiąc temu zostały staranowane przez kierującą osobówką w Wilkowicach.
– Dotychczas byłem przerażony całą sytuacją i nie dzieliłem się publicznie tym, co mnie spotkało. Jednak po informacjach związanych z wypadkiem uznałem, że warto rozmawiać o takich sprawach. Widzę bowiem, ile po wypadku Rity i Kasi mówi się o bezpieczeństwie na drodze. Sam jestem zapalonym kolarzem amatorem, a po moich przeżyciach bardzo dobrze rozumiem to, co przechodzą inne ofiary tego typu zdarzeń. Niestety, z tego co obserwuję, kierowcy w Polsce jeżdżą coraz bardziej niebezpiecznie, wyprzedzają rowerzystów na trzeciego, spychają do rowu, przekraczają znacznie dozwoloną prędkość… Chciałbym zmienić ten stan rzeczy, chciałbym, aby osoby takie jak Rita, Kasia i ja oraz wielu innych zapaleńców dwóch kółek mogli spokojnie oddawać się swojej pasji. Tak jak to ma miejsce w cywilizowanych krajach Europy, gdzie także miałem przyjemność jeździć na rowerze szosowym, będąc zaskoczonym kulturą tamtejszych kierowców. Niestety, przy obecnych przepisach i podejściu państwa do tych kwestii, a przede wszystkim samych kierowców oraz bagatelizowaniu wielu takich sytuacji obawiam się, że sytuacja długo może się nie zmienić. Warto pisać i mówić o takich sprawach i uświadamiać społeczeństwo, przy okazji edukując z podstawowych zasad bezpieczeństwa – puentuje rowerzysta.