Przed miesiącem poruszyłem niezwykle ważny i trudny temat „Zielonego Ładu”. Jak się okazało, artykuł wywołał sporo refleksji wśród mieszkańców naszego regionu, ale i ożywionej dyskusji. Dlatego powracam do tej sprawy, tym bardziej że zarówno w Polsce, jak i w Unii Europejskiej sprawa „Zielonego Ładu” wywołuje coraz więcej emocji.
Z ust polityków unijnych, jak i części polskich, popłynęły już deklaracje dotyczące potrzeby reformy „Zielonego Ładu”. I w tym miejscu zachowam się może jak przysłowiowy niewierny Tomasz, ale nie uwierzę w te deklaracje, jeśli na własne oczy nie zobaczę konkretnych zmian prawnych, które likwidują lub przynajmniej zawieszają zapisy tego nieszczęsnego dla nas w skutkach „Zielonego Ładu”, jak i dyrektywy „Fit for 55”. Głęboko się zastanawiam, czy zapewnienia polityków unijnych nie są przypadkiem spowodowane strachem przed coraz bardziej niezadowolonymi, a wręcz zirytowanymi mieszkańcami Europy, których grupa stale rośnie? Bo przecież to mieszkańcy coraz bardziej dotkliwie odczuwają na własnej skórze skutki „Zielonego Ładu” czy wręcz, jak to niektórzy określają, istnego szaleństwa klimatycznego.
A co nas czeka w przyszłości? Zaplanowane inwestycje związane z „Zielonym Ładem” mają do 2050 roku kosztować w sumie aż około 40 bilionów euro! To średnio ponad 1,5 biliona euro rocznie! Polska ma na ten cel wydać około 2,4 biliona euro, czyli ponad 10 bilionów złotych. To prawie piętnaście razy więcej niż wyniosły wszystkie dotacje netto po odjęciu składki, które Polska otrzymywała przez 20 lat z Unii Europejskiej! Samo dostosowanie energetyczne budynków do standardów zeroemisyjności będzie wymagać przeprowadzenia około 7,5 miliona prac termomodernizacyjnych.
Trzeba będzie dokonać około 7 milionów wymian źródeł ciepła na pompy ciepła czy też elektryczne grzejniki, bo przecież z wiadomych względów całkowicie wyeliminowane z użycia zostaną ropa naftowa, gaz i węgiel. Realizacja termomodernizacji i wymiany źródła ciepła do 2050 roku pochłonie w Polsce w sumie aż 1,5 biliona złotych. Trzymajmy się zatem mocno za kieszenie, bo przecież skądś, a właściwie komuś trzeba będzie te pieniądze odebrać poprzez różnorakie podatki i dodatkowe opłaty!
ETS, czyli Europejski System Handlu Emisjami, już przecież narobił wiele szkody, ale to tylko preludium do kolejnych bardzo niemiłych dla nas niespodzianek. 1 stycznia 2027 roku ma zacząć obowiązywać ETS-2, który tym razem swoim działaniem obejmie przede wszystkim transport i budownictwo, ale również wprowadzi opłaty za emisje pochodzące ze spalania paliw przez gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa, które dotychczas nie były objęte ETS-em, takie jak małe ciepłownie, piekarnie, gastronomie czy sklepy. A kto za to na końcu zapłaci? Oczywiście, że my, konsumenci! Ile zapłacimy? W wariancie optymistycznym będzie to 21 miliardów złotych, a w wariancie pesymistycznym, bagatela, 96 miliardów złotych! Przy tym wszystkim jest duża szansa na wzrost zatrudniania, czyli biurokracji w Unii Europejskiej, bo wejdą w życie nowe dyrektywy, jak np. dyrektywa CSRD, czyli, jak brzmi oficjalna nazwa, sprawozdawczość przedsiębiorstw w zakresie zrównoważonego rozwoju.
Co to w praktyce oznacza? To nic innego jak zupełnie nowy obowiązek dla firm związany z raportowaniem i inwentaryzowaniem danych o emisji dwutlenku węgla. Oczywiście firmy będą zobligowane przesyłać te raporty do unijnych systemów, ale przecież ktoś te systemy musi obsługiwać i nad nimi czuwać. Zatem możemy spokojnie założyć, że do takiej pracy będzie przyjętych sporo nowych unijnych biurokratów. Mówiąc nieco ironicznie, można stwierdzić, że chociaż tutaj przynajmniej zwiększy się zatrudnienie. Jakie koszty poniosą firmy, które będą zobowiązane do raportowania? Szacunkowe dane mówią o kwotach od 1,4 miliarda aż do 2,6 miliarda złotych!
Jakby tego było mało, koszty ponieść mają również kontrahenci tych firm. I to pomimo tego, że wcale nie będą objęci bezpośrednim obowiązkiem raportowania. Niestety będzie to wynikało ze współpracy z firmami mającymi obowiązek raportowania. Zatem łączne koszty mogą dochodzić nawet do 8 miliardów złotych. Kto za to wszystko na końcu zapłaci? Oczywiście, że my, konsumenci!
Na koniec ciekawostka, z którą mamy do czynienia już od wielu miesięcy. Czy wiecie, ile kosztował „wspaniały” pomysł eurokratów dotyczący przymocowania na stałe nakrętki do plastikowej butelki? W jednym tylko z zakładów mleczarskich na konieczną z tego powodu modernizację linii produkcyjnej trzeba było wydać aż 30 milionów złotych! Gdy to wszystko pomnożymy przez pozostałe firmy mleczarskie, liczne rozlewnie wód i napojów, na końcu wyjadą nam „grube” miliardy złotych!
A kto za to wszystko zapłaci, a właściwie już płaci? Oczywiście, że my, konsumenci! Dlatego apeluję do mieszkańców, aby interesowali się sprawami „Zielonego Ładu” i jego skutków, które dość dotkliwie uderzają i jeszcze nie raz uderzą w nasze portfele. Warto się interesować, a nawet angażować w ten temat z myślą i dla dobra naszych dzieci i wnuków.
ANDRZEJ KALATA
Senator RP