Wpadli sobie w oko na zabawie tanecznej, po kilku spotkaniach doszli do wniosku, że są dla siebie stworzeni, a wkrótce potem postanowili się pobrać. Ta podjęta pod wpływem chwili decyzja okazała się najlepszą w ich życiu. Minęło 70 lat (!) od ich ślubu, a oni nadal są przykładnym małżeństwem. Kłótnie i ciche dni to dla nich zupełnie obce zjawiska.
Stanisław Bucała z Zembrzyc zwykł mawiać z zawadiackim błyskiem w oku, że kiedy poznał Julię Kołatę, przyszedł do niej raz i został na zawsze. Teraz już żadne z nich nie pamięta, ile czasu upłynęło od wiejskiej potańcówki, podczas której się poznali, do dnia, kiedy stanęli na ślubnym kobiercu, ale zgodnie twierdzą, że pobrali się bardzo szybko. Ona miała wtedy 21 lat, on 25.
– Na naszym weselu chałupa była pełna ludzi. Jeśliśmy kołacze, rosół z ziemniakami, mięso i kapustę. Grali muzykanci, wódki dla nikogo nie zabrakło – opowiada Julia Bucała. W rok później przyszedł na świat ich syn Edek, do którego z czasem dołączyły córki Basia i Stasia. Tylko najmłodsza z rodzeństwa nadal żyje. Edward i Barbara zmarli w 2015 roku, w bardzo krótkim odstępie czasu.
Jako kawaler Stanisław Bucała pracował w zakładzie garbarskim w Zembrzycach, potem zatrudnił się w przedsiębiorstwie wodno-inżynieryjnym, w którym zajmował się robotami związanymi z regulacją Skawy i Wisły oraz ich dopływów. Od młodości był bardzo aktywnym działaczem społecznym. Za osiągnięcia w tej dziedzinie dostał wiele odznaczeń, z których najważniejsze to Order Odrodzenia Polski i Złoty Krzyż Zasługi.
Julia zajmowała się domem, dziećmi i gospodarstwem rolnym. – Nie przypominam sobie, by rodzice kiedykolwiek się o coś sprzeczali. Chyba po prostu nie mieli powodów do kłótni. Mama jest cichą, spokojną i niekonfliktową osobą. Nigdy nie przeciwstawiała się tacie, nie kwestionowała jego decyzji – zapewnia Stanisława Łuczak, córka jubilatów.
Mimo zaawansowanego wieku, Julia cieszy się znakomitą pamięcią. Chętnie snuje opowieści sprzed kilkudziesięciu lat. Na przykład o tym, jak w czasie II wojny światowej razem z siostrą dla zarobku przemycała piwo z Suchej Beskidzkiej, która znajdowała się wówczas w Trzeciej Rzeszy, podczas gdy Zembrzyce należały do Generalnego Gubernatorstwa.
– To było niebezpieczne, bo Niemcy pilnowali granicy, ale musiałam handlować, żeby zdobyć trochę grosza. Nie było gdzie zarobić, ciągle brakowało nam pieniędzy. W plecaku niosłam butelki, w rękach ciężki pięciolitrowy dzbanek. Siostra kiedyś się potknęła, przewróciła i wylała całe piwo, a było już tak blisko do domu. Bardzo to przeżywałyśmy – opowiada. Jeszcze niedawno Stanisław równie chętnie relacjonował wojenne historie, lecz teraz coraz trudniej nakłonić go do wspomnień.
Po 70 latach małżeństwa jubilaci są tak ze sobą zżyci, że nie sposób byłoby ich rozdzielić. Każde z nich najbardziej ceni sobie towarzystwo drugiej połówki, ale obydwoje uwielbiają też przebywać z córką, wnuczętami (mają ich czworo) i maleńką, czternastomiesięczną prawnuczką Basią. Mogliby godzinami przyglądać się jej figlom. Cieszy ich to zdecydowanie bardziej niż oglądanie telewizji.