Wydarzenia Bielsko-Biała

Skutki ocieplenia klimatu odczuwamy już na własnej skórze

Fot. Mirosław Jamro

Straty tylko samorządów Bielska-Białej i powiatu bielskiego po czerwcowej powodzi błyskawicznej wynoszą grubo ponad 100 mln zł. Ponadto gigantyczne szkody poniosły firmy i rozmaite organizacje. Podtopienia naraziły na koszty także mieszkańców licznych domów jednorodzinnych. Niestety, musimy jak najszybciej przygotować się na podobne zjawiska. Naukowcy i ekolodzy wskazują, że ocieplenie klimatu jest faktem i to są właśnie jego skutki, do czego przyszło nam się już tylko adaptować. Im szybciej się dostosujemy do tych rad, tym mniej ucierpimy następnym razem.

Katastrofa – także finansowa

Rankiem 4 czerwca w regionie doszło do powodzi błyskawicznej. Wystąpiła w dużej części Bielska-Białej i okalającym miasto powiecie bielskim. W ciągu doby w Bielsku-Białej spadło więcej deszczu, niż – statystycznie – przez miesiąc, z czego większość raptem w ciągu czterech godzin. Miejscami, jak w Starym Bielsku, woda sięgała jednego metra powyżej gruntu. Samorząd Bielska-Białej straty w swojej infrastrukturze wstępnie oszacował na 15 mln zł, a samorządy powiatu bielskiego – wstępnie na ponad 80 mln zł. Woda uszkodziła drogi, mosty i szereg innych elementów infrastruktury. Narobiła szkód w tak kluczowych dla funkcjonowania gmin budynkach, jak szpitale, placówki oświatowe, instytucje kultury, obiekty sportowe i urzędy. Trudniej zbiorczo oszacować straty licznych firm i organizacji oraz na prywatnych posesjach. Koszty naprawy zniszczeń są więc olbrzymie, stąd słane do rządu prośby o nadzwyczajne wsparcie finansowe.

Przyzwyczajajmy się!

Zagrożenie powodziami błyskawicznymi będzie tylko rosnąć. Naukowcy i ekolodzy wskazują, że musimy się adaptować do nowej sytuacji i robić wszystko, by minimalizować negatywne skutki zmian strukturalnych w pogodzie.

Nie ma już wątpliwości, że na tak ekstremalne zjawiska, jak przedłużające się okresy suszy i częstsze przypadki nawalnych opadów ma ocieplanie klimatu. – Konsekwencje spalania paliw kopalnych skutkują całą gamą zmian dotyczących działania systemu klimatycznego, funkcjonowania ekosystemów i w konsekwencji społeczeństw. Niestety, nasz kraj znajduje się w części świata, który ogrzewa się bardzo szybko. Średnia globalna temperatura wzrosła od czasów przedindustrialnych o 1,2 stopnia Celsjusza, tymczasem w naszym kraju ten wzrost sięga 2,5 stopnia – zwraca uwagę prof. dr hab. Piotr Skubała z Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Naukowiec jest jednym z największych autorytetów w tej dziedzinie. Pracuje jako ekolog, akarolog, etyk środowiskowy, edukator ekologiczny, działacz na rzecz ochrony przyrody, aktywista klimatyczny, członek sieci eksperckiej Team Europe (Komisja Europejska), członek Państwowej Rady Ochrony Przyrody i członek Rady Naukowej Koalicji Klimatycznej.

Jak tłumaczy profesor, leżymy w strefie klimatycznej, w której w perspektywie najbliższych lat będzie miała intensyfikacja ekstremalnych zjawisk pogodowych. Wśród nich wymieniane są: gwałtowne, ulewne opady, porywiste wiatry, powodzie czy długotrwale utrzymujące się okresy bezopadowe, połączone z wysokimi temperaturami i występującymi w ich efekcie suszami. W „Polityce ekologicznej państwa 2030” sporo uwagi poświęca się zwiększeniu częstotliwości występowania ekstremalnych zjawisk pogodowych i katastrof, które będą miały wpływ na nasze życie.

Wszystko to potwierdza Sebastian Szklarek, dr nauk biologicznych ze specjalnością ekohydrologia. – Zwiększa się ilość dni z opadami nawalnymi, które inicjują powodzie błyskawiczne. To zmiany klimatu wpływają na ich częstotliwość. Wprawdzie suma roczna nie zmienia się znacznie, a nawet ma lekką tendencję wzrostową, to kluczowa jest struktura opadów. Mamy coraz dłuższe okresy bez opadów, a potem nagle miesięczny opad w jeden dzień. Określam to w ten sposób, że powódź przerywa suszę. Jednak ta susza dalej jest, bo nawalny deszcz jej nie łagodzi na dłuższą metę – mówi założyciel bloga Świat Wody.

Szefowie największych organizacji ekologicznych z naszego regionu mówią, że ostrzegali przed tym od lat. – Klub Gaja ma 36 lat. Już ćwierć wieku temu mówiło się o takich zagrożeniach, 15 lat temu zaczynały się objawiać, a teraz gwałtowne powodzie i susze to już nasza codzienność. To już jest z nami i z nami zostanie. Jedyne, o czym możemy teraz rozmawiać, to o adaptacji do zmian klimatu, a nie o ich zatrzymaniu – uważa Jacek Bożek, założyciel „Gai”.

– Przed tak gwałtownymi zjawiskami bardzo trudno się bronić, bo żadna infrastruktura nie przyjmie tak ogromnej ilości wody. Wszyscy naukowcy związani z Koalicją Klimatyczną, w której jesteśmy, śledzą te zjawiska i mówią, że będą się one nasilać, będą występowały częściej. Mamy czerwiec, więc teraz czekają nas pierwsze fale upałów. Będziemy przechodzić od skrajności w skrajność – stwierdza Wojciech Owczarz, prezes Fundacji Ekologicznej „Arka”, która słynie ze swych ogólnopolskich akcji edukacyjnych, a której nazwa jakże brzmi znamiennie w kontekście powodzi, które regularnie nawiedzają region.

Jak zwiększamy zagrożenie?

Dlaczego w jednych miejscach nawalne opady deszczu nie czynią większych szkód, a w naszym regionie są wręcz gigantyczne? To o wiele bardziej złożony problem, nieograniczający się do mniej lub bardziej wydajnej kanalizacji deszczowej.

– Zwiększamy prawdopodobieństwo tego, że powodzie stają się coraz bardziej dotkliwe, tak jak w wypadku powodzi błyskawicznej w Bielsku-Białej i okolicach, także w inny sposób. Odpowiadają za to nowoczesne rewitalizacje, które najczęściej sprowadzają do betonowania kolejnych powierzchni z fragmentami „sterylnej zieleni”. Każdy kolejny zabetonowany fragment zbliża nas do katastrofy. Naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa obliczyli, że na każdy jeden punkt procentowy zwiększenia powierzchni zabetonowanych (drogi, parkingi, budynki i pozostała infrastruktura) przypada 3,3-procentowe zwiększenie intensywności powodzi – wskazuje prof. Piotr Skubała.

– Powodzie błyskawiczne występują częściej tam, gdzie zmieniło się obieg wody. Ważne jest to, co robimy na powierzchni. Jeśli ją pokrywamy betonem i uszczelniamy na inne sposoby, to prosimy się o kłopoty – ocenia szef bloga Świat Wody.

– Czerwcowa powódź była niejako podwójna. Należy rozgraniczyć to, co się stało. Była powódź błyskawiczna, z której nazwą ludzie się już osłuchali i występuje po nagłych przyborach w rzekach i zbiornikach. Ta druga, to była powódź miejska, która wystąpiła także z tego powodu, że miasto jest zabetonowane. Czy nam się to podoba czy nie, rozwój cywilizacyjny doprowadził do tego, że tereny, które niegdyś mogły przyjąć tak wielką ilość wody, praktycznie nie istnieją – ograniczają się do parków i małych zieleńców. I to przestrzeń statystycznie zanikająca, bo całą resztę przeznaczamy pod budownictwo, drogi i parkingi. Tworzymy wszystko, tylko nie tereny zielone. Jak więc miało nas to nie spotkać? – pyta Jacek Bożek.

W przypadku Bielska-Białej i powiatu bielskiego kluczowe jest położenie w Beskidach. – Gospodarka leśna w terenie górskim jest szalenie ważna, bowiem lasy z natury są jak gąbki. Jednak wycinanie drzew i budowanie dróg dojazdowych sprawiło, że góry są usiane „rynnami”, którymi szybko spływa woda – podkreśla dr Sebastian Szklarek.

– Dziś nasze Beskidy to gigantyczne powierzchnie, które zamiast zatrzymywać, to odprowadzają duże ilości wody. To nie tylko sprawka utwardzonych dróg w lasach. Nie wszyscy wiedzą, że Bielsko-Biała i najbliższa okolica to istne centrum sportu rowerowego. Woda spływa także po licznych trasach w Beskidach. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego zjawiska, a przecież obok oznaczonych tras, jest całe mnóstwo nielegalnych – mówi Jacek Bożek.

Czas na strategiczne decyzje!

Czy – w ujęciu lokalnym – możemy zrobić coś, by zapobiegać skutkom nawalnych opadów deszczu, a jednocześnie chronić się przed długotrwałymi okresami bez opadów? – Tak, ale tu nie ma ma Świętego Graala. Pojedyncze działania, takie jak budowa dużego zbiornika, w niczym nie pomogą. Potrzebne jest systemowe podejście do problemu, obejmujące także edukację. Przede wszystkim trzeba jednak zapewnić retencję tam, gdzie deszcz spada na powierzchnię ziemi. Ziemia jest jednak w różnych rękach, więc trzeba namawiać różne podmioty i stosować np. system zachęt – uważa dr Sebastian Szklarek.

– Wiele wskazuje na to, że pozostaje nam już adaptacja do zmian klimatu. Zmiana klimatu spowodowana przez spalanie paliw kopalnych i emisje gigantycznych ilości gazów cieplarnianych, do tego skuteczne niszczenie bioróżnorodności (naturalnego absorbenta dwutlenku węgla, głównego gazu cieplarnianego) zaszły za daleko. Konsekwencje naszych nierozumnych działań poniesiemy, a w zasadzie już zaczęliśmy ponosić. Pocieszającym jest to, że możemy zrobić bardzo dużo dla adaptacji do zmiany klimatu w miejscu naszego zamieszkania – przekonuje prof. Piotr Skubała.

Jednym z takich obszarów działania, w którym możemy uczestniczyć wszyscy, jest troska o bioróżnorodność, sprawienie, aby nasze miasta zachowywały się jak gąbka, były wypełnione zielenią i zatrzymywały każdą ilość opadów. – Do takich działań należą między innymi: tworzenie łąk kwietnych; instalacja ogrodów społecznych; tworzenie parków kieszonkowych; ogrodów wertykalnych; zielonych dachów; żywopłoty zamiast betonowych płotów; promocja miejskich ogródków działkowych i rolnictwa w mieście; montowanie przydomowych zbiorników na deszczówkę; tworzenie przydomowych stawów hydrofitowych; tworzenie zbiorników, niecek, pól retencyjnych; zaaranżowanie wokół każdej ze szkół strefy zieleni; demontaż betonowych instalacji i w to miejsce wprowadzanie zieleni. Jest też cała gama działań bezkosztowych polegających na zaniechaniu pewnych czynności, bądź na ich ograniczeniu. Na przykład: ograniczenie koszenia łąk do niezbędnego minimum, grabienie liści tylko w miejscach, gdzie wymagają tego względy bezpieczeństwa, zakaz używania dmuchaw do liści – wylicza naukowiec z Uniwersytetu Śląskiego.

Profesor przekonuje jednocześnie, że kluczową kwestią jest oddanie części naszych przestrzeni, gdzie zamieszkujemy, tzw. czwartej przyrodzie. Autorem określenia „czwarta przyroda” jest niemiecki badacz flory Berlina, Ingo Kowarik. Rozumie przez nią zbiorowiska roślinne rozwijające się samoistnie, bez ingerencji człowieka na siedliskach opuszczonych czy zdegradowanych. Postulował, aby „czwarta przyroda” była dobrze reprezentowana w dokumentach planistycznych i strategiach dotyczących kształtowania zieleni w mieście. – W 2021 roku ukazały się ciekawe wyniki badań naukowców z SGGW z Warszawy oraz Uniwersytetu Łódzkiego, wspierające starania o obecność dzikiej przyrody w miastach. Autorzy wykazali, że zbiorowiska roślinne reprezentujące „czwartą przyrodę” akumulują znacznie lepiej węgiel, niż urządzona zieleń miejska, co ma ważne znaczenie w dobie kryzysu klimatycznego. Co więcej, zwykle podoba się ona bardziej mieszkańcom, niż wypielęgnowane przestrzenie parkowe, szczególnie obszary zadrzewione. Wiele do myślenia daje początek tytułu artykułu opisującego badania: „The value od doing nothing…” (Wartość nicnierobienia). Takich parków jest coraz więcej w Europie, najwięcej w Berlinie. Wyglądają one tylko po części jak parki miejskie, spory ich obszar to strefa dzikiej przyrody. Ważnym jest, aby tego typu działania miały miejsce we wszystkich polskich miastach, miasteczkach, miejscowościach. A nie były inspirującymi, ale odosobnionymi przykładami – zachęca do działania prof. Piotr Skubała.

Wszystkie ręce na pokład

Do podejmowania konkretnych inicjatyw namawia też Jacek Bożek. – Góry mogłyby zatrzymywać wodę, ale jest potrzebna kompleksowa gospodarka leśna także u ich podnóża. Musimy zacząć odtwarzać tereny podmokłe, bagna i torfowiska. Należałoby zmniejszyć ilość dróg dojazdowych w lasach, bo obejmują gigantyczne powierzchnie – stwierdza. Szef Klubu Gaja ma też oryginalny pomysł, który z pewnością wywoła dyskusje. – Trzeba się zastanowić, jak kierować wodę do istniejących w mieście parków, by stały się polderami, bo to jedyne tereny zielone, które mogą obecnie przyjąć wodę – proponuje. Zauważa przy tym, że są miasta, które w takich przypadkach poświęcają mniej krytyczną i drogą infrastrukturę, wodę kierując choćby na tereny placów zabaw. – Musimy jednak patrzeć na to całościowo, a nie na tylko jedną rzekę i jej dopływ. Dorywczymi przedsięwzięciami niczego nie osiągniemy. Trzeba strategii i jej realizacji. Pamiętając przy tym zawsze, że to przyroda najlepiej zatrzymuje wodę, a nie człowiek – zaznacza.

– Każdy z nas może pomóc przyrodzie i nam wszystkim poprzez „łapanie wody” i sadzenie roślin. My do tego namawiamy podczas akcji o zasięgu ogólnopolskim, namawiając do gromadzenia deszczówki czy rozdając sadzonki drzew i krzewów. Sam mam dom z dużym ogrodem, gdzie do pięciu beczek łapię tysiące litrów wody. Gdy leje, to wodę zatrzymuję u siebie, zamiast oddawać ją do kanalizacji. Gdy jest sucho, to ją wykorzystuję do podlewania – opowiada z kolei szef fundacji „Arka”.

– W ramach naszej działalności, w tym „Święta drzewa”, zakładamy małe parki i ogrody przy placówkach oświatowych. To podstawa naszej pracy, a zarazem misja edukacyjna. Czujemy, że to dobrze wpływa na planetę i na ludzi, bo pomaga im w zrozumieniu mechanizmów przyrody. Organizując ogólnoeuropejski event „Big Jump” wchodzimy do rzek i akwenów, by zwrócić uwagę na problemy z powodziami i suszą – wymienia Jacek Bożek z „Gai”.

– Działania indywidualne i organizacji ekologicznych są cenne, ale potrzebujemy też systemowych. Gminy muszą zacząć odtwarzać tereny zielony i kuć beton, gdzie tylko można. Już zmiana nawierzchni parkingu z kostki na ażurową sprawi, że woda będzie wsiąkać w ziemię. Zadbajmy też o to, by rzeki mogły wylewać tam, gdzie to możliwe. Możemy nie robić nic, ale popatrzmy, ile tracimy tylko na jednym takim incydencie. Czy nie lepiej zainwestować te miliony w konieczne zmiany, aby w przyszłości straty były mniejsze, tym bardziej, że ekstremalne zjawiska to – według naukowców – nasza przyszłość? – zapytuje Wojciech Owczarz.

Materiał powstał w ramach projektu „O klimacie w mediach lokalnych”

google_news