Dziennikarz sportowy „Kroniki Beskidzkiej” i naczelny Regionalnego Portalu Informacyjnego beskidzka24.pl, Artur Jarczok już nie raz na łamach prezentował swoje wędkarskie zdobycze. To, co jednak stało się ostatnio nad brzegami Jeziora Goczałkowickiego przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
– Prognozy pogody nie zachęcały do tego, by wybrać się nad wodę i spróbować swoich sił. Miały przechodzić burze z ulewnym deszczem. Postanowiliśmy jednak ze znajomym, Markiem Krzempkiem zaliczyć szybki, kilkugodzinny wypad, co przy łowieniu karpi i amurów, na które „polujemy”, jest raczej bezsensowne. Zazwyczaj, żeby przygotować miejsce, odpowiednio je zanęcić i zwabić rybę w konkretne miejsce, zwłaszcza w tak gigantycznym zbiorniku, trwa kilkanaście dni. Najważniejsze było jednak usiąść nad wodą i się trochę zrelaksować – mówi Artur Jarczok.
Zanim rozłożyli swój sprzęt przeszedł pierwszy deszcz, który opóźnił wędkowanie. Po godzinie ich zestawy wylądowały w wodzie i zasiedli wygodnie na fotelach. – Jak na drugi wypad w sezonie nie liczyliśmy na nic. Śmialiśmy się tylko, że fajnie gdyby chociaż wziął mały karpik – tak na rozbudzenie wędkarskiego apetytu po zimowej przerwie. Po godzinie jednak sygnalizator wydał charakterystyczny ciągły dźwięk. Krzyknęliśmy tylko – „jedzie” i pobiegłem do wędki. Kiedy zaciąłem, wiedziałem, że na końcu żyłki jest piękna ryba. Wtedy nie wiedziałem jednak, że to taki „smok” – dodaje Artur Jarczok.
Po około dziesięciu minutach walki, kilku energicznych „odjazdach” ryby, w końcu udało się ją podebrać. Okazał się nim amur ze zdjęcia. – Kiedy wylądował w podbieraku, wiedziałem, że to moja „życiówka”. A kiedy waga wskazała 24 kilogramy wielki uśmiech pojawił się na mojej twarzy i wyszły rumieńce, które towarzyszyły mi do końca tego pięknego wieczoru – komentuje nasz redakcyjny kolega.
– Amur oczywiście po zważeniu i pamiątkowych fotkach wrócił do wody. Niech rośnie, a może jeszcze będzie dane nam się spotkać – dodaje Artur Jarczok.
Dziwne że jeszcze pływają tam takie ryby Po tym jak zostało to jezioro przetrzepane sieciami przez to pseudo gospodarstwo rybackie mało kto już tam jezdzi wędkować
metafora, taka z “górnej” półki “Kiedy zaciąłem, wiedziałem, że na końcu żyłki jest piękna ryba.” Ludzki pan, wpierw rozharatał rybie podniebienie, a później ” Niech rośnie, a może jeszcze będzie dane nam się spotkać – dodaje Artur Jarczok.”.
Piękny japoniec. Graty za taką sztukę.
“Catch and release”
Cieszymy się
Lepsze, podszywacz, “cieszymy się jak ryba”.
oczywiście w wodzie.
Przepiękna beletrystyka.
Kiedyś każda ryba złowiona szła na patelnie miałem znajomych co tydzień wracali z kilkoma kilogramami ryb i się zajadali teraz moda na puszczanie do wody.
Musicie wszystko tępić , czemu nie może ryba żyć w jeziorze . najważniejsze żeby być na foto w gazecie
Czekam na zdjęcia ryby trzymającej w płetwach człowieka z zakneblowanymi szczelnie ustami i nosem (tak żeby nie mógł oddychać podobnie jak ta biedna złowiona ryba).
O zielony się znalazł. Idź się przywiaz do drzewa gdzie indziej
Po co zaraz do drzewa. Można zacząć od gałęzi. Graty dla woytka polygloty.I w nagrodę trytytka dla woytka.
Gałęzie to nie drzewo?