Przemysław Konecki z Cisownicy zdobył niedawno drużynowe mistrzostwo świata w łucznictwie bloczkowym. To świetna okazja, by przyjrzeć się bliżej temu sportowcowi.
Uprawia łucznictwo bloczkowe, a więc takie, w którym łuk się mocno różni od tradycyjnego. Czym? Posiada system bloczków, jest krótszy i rozbudowany. Używający go Konecki zdobywał coraz wyższe miejsca, coraz ważniejsze laury. Przestał być juniorem, został seniorem. Osobą świadomą siebie, inteligentną, której z przyjemnością pytania niedawno zadawał red. Michał Cichy.
– Potocznie mówimy często, że ktoś trafił w dziesiątkę. Czy w łucznictwie każdy strzał polega na celowaniu w środek tarczy, czy jest jakaś bardziej rozbudowana taktyka?
– Każdy strzał celowany jest w dziesiątkę i z reguły tam strzała wpada. U nas nie ma tak, żeby celowano gdzie indziej. Dam przykład z niedawnych mistrzostw świata. Kolega z reprezentacji, Łukasz, w meczu finałowym zdobył 149 pkt. Na 150 możliwych (przy 10 pkt. za strzał w dziesiątkę) i przegrał. Przeciwnik zdobył wszystkie możliwe punkty. W łucznictwie bloczkowym każda dziewiątka jest na wagę straty złota. Na bardzo wysokim poziomie, gdy w pierwszych trzech seriach nie zdobędzie się maksymalnej liczby punktów, trudno potem wygrać mecz. Najpierw idzie się łeb w łeb, a potem jest pytanie, kto pierwszy wymięknie, kto pierwszy nie udźwignie presji. Zdarzają się natomiast, choć bardzo rzadko, kombinacje taktyczne, jak chodzi o układ meczów i miejsca w tabeli eliminacji.
– Trudno jest trafić? Jaka jest skuteczność w łucznictwie?
– Tarczę mamy obciętą w porównaniu z łucznictwem klasycznym. Usunięto od 1 do 4, więc najmniej możemy zdobyć 5 punktów. Średnica koła z dziesiątką to 8 cm, czyli średnica kubka do kawy, a strzela się do niego z 50 metrów. Moja skuteczność w ważnych zawodach to 9,60 na 10 możliwych. Innymi słowy – w meczu dwie dziewiątki na trzynaście dziesiątek są okej. Nie gwarantują wygranej, ale jest to dobry wynik. W pojedynkach ważną role grają emocje i one są ważne, żeby nie spudłować, strzelając w dziewiątkę.
– Po wypuszczeniu strzały zdążysz zobaczyć, czy dobrze leci, czy to za szybko się dzieje?
– Strzała leci bardzo szybko, bywa, że ponad 100 km/h. Troszkę ją widać w trakcie lotu. Czuć jednak, czy strzał był dobry, czy może coś nie zagrało.
– Jak długo już je obserwujesz w trakcie lotów?
– Uprawiam tę dyscyplinę 9 lat, czyli zacząłem, gdy miałem 12 lat.
– Ty znalazłeś łucznictwo, czy łucznictwo Ciebie?
– Początek był dosyć prosty. Grałem w piłkę, ale różne były tego efekty. Potem nastąpiły zmiany w klubie i moja wielka piłkarska kariera się skończyła. Siedziałem więc w domu, trochę mi się nudziło. Byliśmy też na imprezie w Wędryni, w której uczestniczyli przedstawiciele gminy Goleszów. Obecna trenerka kadry, pani Ania Stanieczek z LUKS Orlik Goleszów robiła tam pokaz właśnie łucznictwa bloczkowego. Spodobało mi się, trochę następny krok we mnie dojrzewał, ale w końcu pojechaliśmy do niej, przyszedłem na pierwszy trening i tak zostało.
– Rozumiem, że to Twoje hobby?
– W Polsce i w tej części Europy można to robić tylko amatorsko. Jest kilka krajów, które zainwestowały w tę dyscyplinę, tworzą ją profesjonaliści i można z niej żyć. Mam tu na myśli głównie Stany Zjednoczone i Koreę Pd. W pozostałych krajach nielicznym osobom udaje się tak wszystko zorganizować, żeby z łucznictwa wyżyć. Są to jednak pojedyncze przypadki tych najlepszych zawodników, do tego nie wszystkich. U nas tę dyscyplinę określa się jako półprofesjonalną, co ja interpretuję tak, że robię wszystko profesjonalnie i nikt mi za to nie płaci. Taka moja dewiza. Ciężko jednak powiedzieć, czym to łucznictwo dla mnie jest, bo robię to połowę swojego życia i trudno mi sobie to życie wyobrazić bez wychodzenia na treningi i strzelania. To gromna pasja, ale też nadzieje, żeby coś więcej z tego zrobić i mieć. Nie jest to moja jedyna droga życiowa, ale na pewno bardzo ważna, ważny element samorealizacji, odkrywania siebie, podejmowania wyzwań, przekraczania granic.
– Co jest fajnego w takim strzelaniu? Tylko emocje czy coś więcej?
– To bardzo ciekawa dyscyplina, w której wiele osób znajdzie coś dla siebie. Rzeczywiście, gdy robi się to na wysokim poziomie, emocje sięgają zenitu i trzeba nad nimi zapanować. Ale poza ogromnymi emocjami, łucznictwo to także pokonywanie samego siebie, bycie coraz lepszym, robienie postępu, chociaż nie zawsze jest liniowy, i ogromna satysfakcja z tego rozwoju. To też pośrednio sposób na poznanie ciekawych ludzi i zobaczenie pięknych miejsc na świecie. Zawody krajowe są weekendowe, a zagraniczne tygodniowe. Jak się dobrze grafik ułoży, da się przy tych okazjach dużo zobaczyć i pozwiedzać. Do tego wspaniali ludzie i przyjaźnie na całe życie. Natomiast na niższym poziomie, amatorskim, ta dyscyplina to świetny sposób, żeby wyczyścić głowę, bo łucznictwo to 70% psychiki. Wchodzi się w tę jedną bajkę, wycisza. Jest tylko tarcza i łuk, nie liczą się problemy w pracy lub w domu czy inne stresy. Jeżeli je do siebie dopuścimy, nie będzie się dało celnie strzelić. Trzeba się wyłączyć. Znam wiele osób, które mówią, że dzięki łucznictwu mogą się na chwilę wyłączyć. Trzeba się tego nauczyć, nie można sobie dać przestrzeni na dekoncentrację. Skupienie jest oczywiście też bardzo ważne. To też świetny sport dla dzieci, który uczy zdrowej rywalizacji, dążenia do realizacji. W łucznictwie nie da się czegoś oszukać. To, co się w nim wypracuje, daje wyniki. To znaczy może być tak, że się wypracuje, ale nie ma wyników, natomiast raczej nie ma tak, że się nie pracowało i są wyniki. Czytałem kiedyś, że łucznictwo ma terapeutyczny wpływ na dzieci z ADHD.
– Czym się strzela w łucznictwie? Pozornie wydaje się, że okiem. Z autopsji wiem jednak, że wbrew pozorom nigdy tak nie jest. Co pracuje w momencie strzału, jakie partie ciała?
– Sokole oko jest mocno przereklamowane, najważniejsze nie jest celowanie. Dziesiątka jest na tyle duża, że nie trzeba mieć perfekcyjnego wzroku by tam trafić. Najważniejsza jest ogólna postawa, począwszy od ułożenia lewej ręki, przez prawą rękę i spuszczenie spustu. Najbardziej zaś eksploatowane są plecy, gdzie kumuluje się całe napięcie. Gdy minimalnie zmienimy tę sylwetkę, już nie trafimy. Każdy mięsień gra rolę, nawet twarz. Ważny jest też spokój. Może nie flegmatyzm, ale zdolność opanowania. Łucznictwo to sport precyzyjny, potrafiący wzbudzić wiele emocji. Bardzo liczy się wtedy rezyliencja.
– Jak długo musiałby trenować początkujący w tej dyscyplinie, żeby uzyskać jakiś „przyzwoity” poziom?
– Żeby zacząć i trafiać sobie amatorsko, jest to możliwe po kilku treningach, jeśli ktoś pokaże najpierw, jak to robić. Po miesiącu strzały mogą wpadać już całkiem fajnie w tarczę. Żeby natomiast walczyć o mistrzostwo Polski to kilka lat trzeba postrzelać. Amatorsko, jak mówiłem, kilka miesięcy starczy nawet do startu w amatorskich lokalnych zawodach.
– Czy to popularny temat?
– Ludzi, którzy mają łuki i strzelają sobie przy domu oraz startują w lokalnych zawodach jest naprawdę dużo. Dobrze jednak jest choćby na początku spróbować w klubie lub z innego źródła zaczerpnąć podstawowej wiedzy na temat techniki. Oczywiście tych ludzi jest jakaś zamknięta liczba, więc wszyscy się znają. Są to bardzo fajni ludzie, otwarci. Jest to bardzo zróżnicowana grupa, możemy poznać inżynierów, lekarzy, górników itd. Praktycznie każda grupa społeczna jest reprezentowana.
– Na czym polega sam trening?
– Trening w łucznictwie to oczywiście głównie strzelanie. Trzeba mieć tysiące strzałów oddanych. Nie da się trafiać nie strzelając. Ważna jest też kwestia ogólnorozwojowa. Łucznictwo jest sportem bardzo jednostronnym. Pracują wybrane i zawsze te same partie mięśni. Uprawia się więc inne dyscypliny, żeby to wyrównać. Trzeba pamiętać, że spędza się często ponad pół dnia na zawodach, w pozycji stojącej lub chodząc. Nie jest to może maraton, nie trzeba być herosem, ale ogólna dyspozycja jest wskazana i odporność na dłuższy wysiłek. Łucznictwo klasyczne wymaga większego przygotowania kondycyjnego i siły. Bloczkowe mnoży energię, jaką my wkładamy, więc jest łatwiej. Dodam jeszcze, że dobra kondycja fizyczna przekłada się na kondycję psychiczną, a ta druga u nas jest bardzo ważna.
– Prawdą jest, że łucznictwo bloczkowe wywodzi się z filmu „Rambo”?
– Ta broń i ta dyscyplina zostały wymyślone w USA wcześniej niż powstanie filmu, jednak „Rambo”, w którym bohater używał takiego łuku, bardzo tę dziedzinę spopularyzował. Sam łuk bloczkowy istniał jednak wcześniej.
– Lepiej się strzela z łuku bloczkowego niż klasycznego?
– Z łuku bloczkowego strzał jest przyjemniejszy niż z klasycznego i nie bolą palce. Jest też celniejszy i lżejszy. Strzał w ogóle daje dużą frajdę i czuć, że ma power. To przecież strzał z broni.
– Nie ciągnie Cię do łucznictwa klasycznego, które jest dyscypliną olimpijską?
– Zacząłem od bloczków i tak zostało. Zainwestowałem w nie dużo czasu, energii, funduszy, więc idę tą ścieżką. Zmiana byłaby ryzykowna i nie bardzo byłaby na nią przestrzeń.
– Na MŚ obecny był Witold Bańka z komisji antydopingowej. Czy to znaczy, że to duże zjawisko w waszej dyscyplinie, doping?
– Był pan Bańka i trochę żartem mówię, iż fajnie, że był kolejny polski akcent. Doping nie jest problemem w łucznictwie, ale bywają kontrole i wówczas jest to dosyć męczące, bo potrafią one trwać nawet kilka godzin.
– Gdzie najczęściej trenujesz?
– Od kilku lat trenuję głównie w domu. Studiując, pracując, nawet te pół godziny na dojazd bywa na wagę złota. Studiuję w Bielsku-Białej na studiach inżynierskich. Wybrałem akurat te, bo interesuje mnie technika, ale też dzięki nim mogę trenować. W Krakowie lub Katowicach mógłbym mieć z tym kłopot. Co fajne, mogę łączyć też pracę ze strzelaniem, bo pracuję w sklepie łuczniczym, gdzie mogę też trenować.
– Jesteś sportowcem, który jeszcze niedawno był juniorem.
– To mój pierwszy sezon w grupie seniorów, w świecie dorosłych łuczników – że tak to powiem, no i też otwarcie z przytupem. Złoty medal na praktycznie najważniejszej imprezie świata, który na przyszłość, myślę, że będzie bardziej wiatrem pod narty niż w plecy.
– Odejdźmy od sportu, Śląsk Cieszyński to twoje miejsce na ziemi?
– Pochodzę z Cisownicy, gdzie wciąż mieszkam, czuję się osobą stela, z ogromną sympatią dla swojej wsi i regionu. Uwielbiam też chodzić po naszych górach. Nie wykluczam, że gdzieś mnie w życiu wywieje, zobaczymy jak się wszystko ułoży, ale na pewno wtedy z ogromnym sentymentem będę tutaj wracał, a póki co cieszę się, że wciąż tu jestem, że mogę tu studiować i realizować się, bo to fajne miejsce na ziemi.
– Jakie masz inne hobby niż łucznictwo?
– Oprócz łucznictwa czy gór, mam dwie wielkie pasje – kawa i książki. Bez tego trudno byłoby mi żyć. Lubię jeździć na rowerze no i też ogólnie interesują mnie informatyka i elektronika, stąd też inżynierskie studia.
– Jakie to książki?
– Jak chodzi o literaturę, to trochę historycznie jesteśmy na nią skazani, cisowniczanie, przez postać naszego Jury Gajdzicy. Co do konkretnych książek, to tych najważniejszych autorów jeszcze poszukuję, ale szczególnie jestem otwarty na reportaże i tytuły wydawnictwa Czarne, które wydaje książki zawierające konkretną wiedzę i raczej się na nich nie zawodzę. Oczywiście nie wzgardzę dobrą powieścią, zwłaszcza w bardziej egzystencjalnych klimatach.
– Łuczniczy „Robin Hood” pewnie już za tobą?
– „Robin Hooda” nie czytałem jeszcze, za to przeczytałem Tolkiena, gdzie występuje łucznik Legolas.
Przemysław Konecki (21 lat ) – mieszkający w Cisownicy, a studiujący w Bielsku-Białej drużynowy mistrz świata w łucznictwie bloczkowym i medalista innych ważnych imprez w tej dyscyplinie.