Tysiące uratowanych istnień i rozlewająca się po całym regionie wielka fala pomocy. To dzięki ich zaangażowaniu przede wszystkim pozbawione dachu nad głową i jakiejkolwiek opieki koty, ale też i psiaki, dochodzą do zdrowia i formy, po czym trafiają do nowych domów, gdzie wreszcie zostają otoczone troską i miłością.
Z Żywca do Bielska-Białej
Stowarzyszenie Humanitarno-Ekologiczne „Dla Braci Mniejszych” w Bielsku-Białej pierwsze kroki stawiało… w Żywcu. Przeszło dekadę temu Irena Ziemska i Barbara Kamieniecka były współzałożycielkami nowej organizacji i działają w niej do dzisiaj. – Zaczęło się od wolontariatu przy żywieckim schronisku. Nasze „matki założycielki” wyciągały stamtąd schorowane zwierzęta, które nie miały szans na adopcję, po czym organizowały dla nich leczenie i nowe domy – przypomina Aneta Skorek-Czyżewska, prezes stowarzyszenia „Dla Braci Mniejszych”.
Dzisiaj w bielskiej organizacji aktywnie działa dziesięć osób, ale grono sympatyków i wspierających jej pracę jest nieporównywalnie większe. – Działamy nie tylko w Bielsku-Białej, ale też w całym regionie. Gdy trzeba, jeździmy też choćby na Górny Śląsk, a czasem i jeszcze dalej – mówi Dariusz Dzida, członek zarządu stowarzyszenia.
Szacunek dla zwierząt i ludzi
Miłośnicy zwierząt ratują setki kotów rocznie. Sami znajdują zwierzęta w potrzebie, ale z reguły otrzymują wiadomości od mieszkańców o tym, że trzeba pomóc jakiemuś nieborakowi. Zajmują się kotami żyjącymi dziko i tymi, które w rozmaitych okolicznościach straciły domy. Najczęściej schorowanymi i rannymi na przykład po potrąceniach, a zdarza się, że i… postrzeleniach.
Co jakiś czas interweniują u osób, które zaniedbują swoje zwierzęta. – Zdarza się, że wolontariusze podobnych organizacji chcą zmusić właścicieli do oddania zwierzęcia. Chcą dobrze, ale często kończy się to awanturą czy pobiciem. My nie doprowadzamy do takich sytuacji, bo często przynosi to taki efekt, że zwierzak ma się jeszcze gorzej. Działamy rozważnie, a zabranie komuś zwierzęcia, najlepiej w asyście policji, to już ostateczność – tłumaczy prezes stowarzyszenia. – Staramy się przede wszystkim tłumaczyć, by coś się zmieniło w głowach tych, którzy źle traktują zwierzęta. Uważamy, że lepiej radzić i przekonywać, choć czasem trzeba zacisnąć zęby, gdy widzi się dramatyczne podejście do żywych istot. Powtarzam sobie wtedy, że przyjechałem tu, by pomóc psu lub kotu i po prostu na tym się skupiam – dodaje Dariusz Dzida.
Tak samo jest choćby na profilu facebookowym organizacji. Choć przedstawiane są tam i te najbardziej przykre historie skrzywdzonych zwierząt, to bez epatowania okrucieństwem i chęci wywoływania ostrych reakcji. – Dbamy o kulturę wypowiedzi, tym bardziej, że oglądają i czytają nas też młodzi ludzie. Nie jesteśmy od oceniania czy ktoś jest dobrym czy złym człowiekiem. Jesteśmy od tego, by ratować zwierzęta. Nie pozwalamy na hejt i słowną agresję, bo czasem „pomoc” tylko na tym się kończy. Chcemy uświadamiać i uwrażliwiać ludzi na los zwierząt. Najłatwiej to się sprawdza w przypadku młodych i otwartych umysłów, stąd nasze liczne zajęcia w przedszkolach i szkołach, podczas których uczymy dzieci, że zwierzę to nie zabawka, tylko członek rodziny i towarzysz na całe życie, za którego trzeba wziąć odpowiedzialność i zapewnić mu dobrostan – stwierdza członek zarządu „Dla Braci Mniejszych”. – Widzimy, że ludzie z coraz większą empatią podchodzą do zwierząt, ale w dalszym ciągu jest wiele do zrobienia. Mamy srogą zimę, a dalej widzimy psy na łańcuch i w marnych budach, a koty chroniące się w najlepszym przypadku w tekturowych pudełkach – dodaje.
Pomaganie ubogaca duszę
O podejściu do tej trudnej kwestii najlepiej zaświadcza niedawno opublikowane wspomnienie na stronie stowarzyszenia. „Jak opisywać takie historie żeby nie narazić człowieka na krytykę, złośliwe uwagi? Trudna sprawa. Gdy nawalisz, ludzie w internecie ukamienują cię słowem. Dziwne czasy. A gdzie miłosierdzie, zrozumienie? Albo przynajmniej próba zrozumienia? O co chodzi? Dwa lata temu poznaliśmy Selenę. To miła, łagodna i bardzo ładna sunia. Przez niefrasobliwość opiekunów zaciążyła i urodziła śliczne szczeniaki. Pomogliśmy w ich adopcji, co nie było trudne, bo były przekochane i nie obciążone złymi doświadczeniami z ludźmi. Została Selena. Dopilnowaliśmy, aby została wysterylizowana. Opiekun jednak stwierdził, że z powodów rodzinnych Selena nie może już u niego mieszkać. Ocenialiśmy? Powstrzymaliśmy się. Dla nas najważniejsze jest dobro zwierzęcia. Selena została przywieziona do Bielska. Całą podróż spędziła na kolanach spokojnie oglądając widoki. Trafiła do domu tymczasowego Ali. I została. Domownicy zakochali się w niej, co było nietrudne. Zaprzyjaźniła się nawet z kotami. I tak żyją do dziś. szczęśliwi. Chyba o to w tym wszystkim chodzi? Nie oceniajmy, pomagajmy. Jak moja ukochana postać z naszej historii Janusz Korczak. Będąc na froncie I wojny światowej nie walczył, opiekował się rannymi. Ratował, pomagał. Tego wam życzę. Pomaganie ubogaca naszą duszę, wyzwala poczucie spełnienia, wykonywania czegoś co ma sens. A nasze życie powinno mieć sens. Pomóż nam je ratować” – apelowali działacze.
Z ulicy do weterynarza
Około dwie trzecie wydatków stowarzyszenia trafia na leczenie zwierząt zabieranych z ulicy. Są zaniedbane, a z reguły i chore. Bez profesjonalnej opieki by nie przeżyły. Podstawowe leczenie kosztuje około tysiąc złotych, a bywa, że trzeba wydać parę razy więcej. Władze stowarzyszenia dziękują oddanym weterynarzom z Bielska-Białej, na których mogą liczyć o każdej porze dnia i nocy: Arkadiuszowi Wątrobie oraz Katarzynie i Przemysławowi Berezowskim. Rocznie stowarzyszenie leczy od trzystu do czterystu zwierzaków.
Każdy przypadek to osobna długa historia, o której szczęśliwe zakończenie dba większe grono dobrych ludzi. A niektóre wyciskają łzy z oczu. „Do ogrodu zaprzyjaźnionego karmiciela, który na ostatniej bielskiej uliczce karmi i opiekuje się kotami, dotarł wczorajszej nocy ciężko poraniony i ledwo żywy kot. Nasza wolontariuszka już o świcie stała pod drzwiami lecznicy. Razem z karmicielem wnieśli do gabinetu sporą budę z rannym kotem. Od lekarza otrzymaliśmy wstrząsające zdjęcia. Poważne zranienia łapy są już parodniowe lub parotygodniowe. Wszędzie stan zapalny i ropa. Kocur jest niemłody, niekastrowany. Przykra okazuje się jeszcze jedna sprawa… Rafi nosi w sobie rezultat czyjejś „świetnej zabawy” – trzy śruty. W okolicy ktoś po prostu do kotów strzela. Wyniki badania krwi są mizerne, co nie dziwi przy stanie łapy. Lekarz wzmocni Rafiego i jak tylko będzie to możliwe amputuje łapkę. Potem zajmie się całą resztą jego boleści. Ratunek dla niego przyszedł w ostatniej chwili. I oby wyczerpany organizm kocurka podjął walkę o powrót do życia. Będziemy informować o stanie kocurka i postępach w leczeniu” – to tylko jedna z setek opisywanych interwencji na stronie facebookowej stowarzyszenia.
Wizyta u weterynarza wiąże się też ze sterylizacją zwierząt. – To konieczność. Bez sterylizacji przyrost naturalny byłby tak ogromny, że nikt nie byłby w stanie pomóc zwierzętom, a szczególnie kotom. Jedna kotka potrafi mieć kilkoro młodych w jednym miocie. A w obecnych warunkach pogodowych to zdarzają się i cztery mioty rocznie! Dzięki sterylizacji koty nie walczą ze sobą, nie przenoszą chorób i potem nie musimy znajdywać młodych w tragicznych warunkach – objaśnia Dariusz Dzida.
Znaleźć kochający dom
Bardzo ważną, a zarazem codzienną formą działalności miłośników domowych pupili jest ich dokarmianie. Przez stowarzyszenie przewijają się setki kilogramów karmy, która regularnie trafia do dziko żyjących kotów lub do tych, którzy je przygarniają, a których już na to nie stać.
Jednocześnie członkowie bielskiej organizacji budują wręcz seriami domki dla kotów i budy dla psów, a także je naprawiają. To dzięki takim inicjatywom dziko żyjące koty mogą potem przetrwać nawet najsroższą zimę.
Kotom, które zabrano z ulicy, zapewnia się tymczasowe domy. Nie tylko trafiają do siedziby stowarzyszenia przy ulicy Górskiej 36. – Zabieramy je także do swoich domów. Sam wygospodarowałem pomieszczenie, które nazwałem kociarnią. Każdy z członków pomaga podobnie, u siebie w domu – uśmiecha się Dariusz Dzida. – Mamy też duże grono sympatyków, na których możemy liczyć w awaryjnych sytuacjach – podkreśla.
Stowarzyszenie „Dla Braci Mniejszych” prowadzi zakrojoną na szeroką skalę działalność adopcyjną. Rocznie znajduje wymarzony dom około 150 pupilom. – Namawiamy do adoptowania. To bardzo humanitarne i nic nie zastąpi satysfakcji z tego, że naszym ukochanym domownikiem stał się zwierzak, którego uratowaliśmy. Z kolei ci, którzy marzą o rasowych zwierzętach, powinni pamiętać o tym, by nie kupować ich w pseudohodowlach. Powinni też zwrócić uwagę na to, że niektóre rasy zwierząt mają już naturalne schorzenia, co przyczynia się później do ich cierpień, a bywa, że i takie rasowe potem znajdujemy na ulicy… – mówią członkowie stowarzyszenia.
Adopcja w bielskiej organizacji to złożony proces, do którego podchodzi się poważnie i z dbałością o wszystkie szczegóły. – Pies czy kot nie może być zabawką dla dzieci, która się znudzi i będzie z nią problem. Zwierzę, choć prawo stanowi inaczej, to nie rzecz, której można się pozbyć, tylko odpowiedzialność – mówią działacze. Dlatego adopcję poprzedza wysłanie szczegółowej ankiety, której pytania dają do myślenia i czasem już na tym etapie potencjalni chętni się wycofują.
Preferowane są też wizyty w domach przyszłych opiekunów. – Sprawdzamy czy zwierzę będzie miało dobre warunki i czy będzie miało kogoś, kto się nim zajmie. Młode pary pytamy na przykład, co się stanie ze zwierzęciem, jeśli się rozstaną. Ci, którzy nie mają nic do ukrycia i ze szczerego serca chcą pomóc, z dużą otwartością podchodzą do tych procedur. Rozumieją, że my tych zwierząt po prostu nie chcemy zawieść i skazać na dalszą tułaczkę – wyjaśniają członkowie zarządu. Jednocześnie działacze jak najlepiej starają się poznać zwierzę, by dopasować je do trybu życia nowego właściciela i warunków jego miejsca zamieszkania. W ręce nowego właściciela trafia już wyleczone, zaszczepione, odrobaczone i wysterylizowane. – Nie spieszymy się z adopcją. Przyszły właściciel dzięki temu wie, czego oczekiwać po zwierzęciu, jak się nim zająć, a nawet to, jaki ma charakter. To wszystko sprawdza się tak dobrze, że wiele osób, które nam zaufały, co parę lat adoptuje kolejnego zwierzaka – cieszą się Aneta Skorek-Czyżewska i Dariusz Dzida.
Zwieńczeniem procesu adopcji jest podpisanie umowy, w myśl której, jeśli nowy właściciel z różnych powodów nie będzie się mógł dalej zajmować zwierzęciem, nie trafi ono byle gdzie, tylko wróci pod czułą opiekę bielskiego stowarzyszenia.
Czy może być coś piękniejszego?
Prowadzący stowarzyszenie nie wyobrażają sobie życia bez psów i kotów w swoich domach. – Wychowałam się ze zwierzętami, które mój tata bardzo kochał. Od początku były bardzo ważne i zawsze obecne w naszym życiu. Psy miałam w dzieciństwie, na studiach i po wyjściu za mąż – opowiada Aneta Skorek-Czyżewska. Dariusz Dzida z kolei, jako miastowy, zwierzęta pokochał dzięki wakacjom spędzanym u rodziny na wsi. – Pracujemy w różnych branżach, ale łączy nas miłość do zwierzaków. Doszliśmy do tego momentu, sami dbając o zwierzęta, a potem pracując na przykład jako wolontariusze. Życie jest nie tylko po to, by brać, ale też dawać coś z siebie innym. A to także dla nas wielka satysfakcja, że tyle istnień znalazło kochające domy – mówi Dariusz Dzida.
Działalność w stowarzyszeniu to dla obojga jak druga praca na pełen etat. – Energii do pracy dodają nam ludzie, którzy ciągle nas wspierają i na przykład przesyłają zdjęcia adoptowanych przez siebie zwierząt. Jest dziewczyna, która adoptowała kota, gdy zaczynaliśmy działalność i przesyłała jego zdjęcia. Po latach wzięła kolejnego i teraz dostaję od niej zdjęcia dwóch szczęśliwych kociaków. Czy może być coś piękniejszego? – dodaje prezes „Dla Braci Mniejszych”.
Bielskie stowarzyszenie zaprasza do niezobowiązujących odwiedzin. W budynku przy ulicy Górskiej 36 w Straconce otworzyło przybytek o wdzięcznej nazwie „Ósme Niebo”, który jest otwarte w każdy weekend. Tam nie tylko krzątają się uratowane kociaki w oczekiwaniu na adopcję. To pełne uroku pomieszczenia, w których aż kipi od pomysłów, projektów i wydarzeń, choć pandemia znacznie ograniczyła plany. Ale już teraz mieści się tam butik charytatywny z podarowaną odzieżą i wyposażeniem mieszkań, w tym rękodziełem, oraz masą książek i płyt. Można po prostu wpaść na herbatę, można porozmawiać, posłuchać muzyki, wziąć udział w wieczorze filmowym, a także kupić to, co wpadnie nam w oko. Docelowo będą się tu odbywały wystawy, koncerty, prelekcje i spotkania z artystami oraz wyprzedaże.
Ci, którzy chcieliby pomóc stowarzyszeniu w niesieniu pomocy kotom i psom, mogą mu podarować wszelkie zwierzęce akcesoria, w tym budy, budki, transportery, legowiska, ale przede wszystkim karmę wszelkiego rodzaju. – Nic się nie zmarnuje. Wszystko od razu trafia do potrzebujących, bo potrzeby są większe, niż nasze możliwości – zapewniają szefowie organizacji. Mile widziani są też wolontariusze, którzy chcieliby zakasać rękawy i na przykład pomóc w budowie budek dla kotów. – Tym, którzy nas w jakikolwiek sposób wspierają w pomaganiu zwierzętom, serdecznie dziękujemy – mówią członkowie zarządu.
Stowarzyszenie Humanitarno-Ekologiczne „Dla Braci Mniejszych” w Bielsku-Białej można też wspomóc finansowo. Wpłat można dokonywać poprzez konto w mBanku o numerze:
46 1140 2017 0000 4202 1012 0220.
Stowarzyszenie posiada też status organizacji pożytku publicznego, stąd łatwo jest je wspomóc tzw. jednym procentem przy okazji składania rocznego zeznania podatkowego PIT. W odpowiedniej rubryce wystarczy wpisać numer KRS
(0000324731).
Z bieżącą działalnością stowarzyszenia można się zapoznać na jego stronie internetowej (www.braciamniejsi.com.pl) oraz na profilach facebookowych (www.facebook.com/osmeniebo oraz www.facebook.com/dlabracimniejszych).
🙂