Nie milkną echa wrześniowej wielkiej wody, jak przelała się przez Śląsk Cieszyński. Do opinii publicznej docierają zaś informacje, na które wcześniej niewielu zwracało uwagę. Dowiedzieliśmy się na przykład, że Wody Polskie zupełnie nie monitorują Bładnicy.
Na tym, ponad 12-kilometrowym, lewobrzeżnym dopływie Wisły nie ma żadnego wodowskazu – ani elektronicznego, ani nawet tradycyjnego. Nie ma tam nic, co pomogłoby służbom reagować w sytuacjach kryzysowych.
– Bładnica nie ma żadnego monitoringu podobnego do tych, jakie funkcjonują na Wiśle czy Piotrówce. Nie ma tam żadnych punktów pomiarowych, żadnych wskaźników, żadnej elektroniki. W efekcie feralnej nocy z 14 na 15 września, świecąc latarkami, sami próbowaliśmy oszacować, na jakim poziomie jest woda w tym potoku – wspomina burmistrz Skoczowa Rajmund Dedio.
Tymczasem Bładnica wymaga stałego monitorowania nie tylko pod Kaplicówką, ale znacznie dalej od ujścia do Wisły. W gminie Skoczów wodowskaz przydałby się w parku na Górnym Borze oraz w Bładnicach, na przykład na wysokości przystanku kolejowego. Ale pomiary są potrzebne jeszcze dalej, w gminach Goleszów i Ustroń.
– Do tego w jakiś sposób powinien być monitorowany płynący przez gminę Goleszów potok Radoń, bo to on przyniósł we wrześniu gigantyczną ilość wody. Mówiąc potocznie, tym razem to Radoń rozbił system. To właśnie fala, jaka przypłynęła do nas z gminy Goleszów, sprawiła, że Bładnica tak błyskawicznie nabrała wysokości – przekonuje burmistrz Skoczowa, który jeszcze raz przypomina, że w nocy z soboty na niedzielę, z 14 na 15 września, wraz z wiceburmistrzem Piotrem Hanzlem kilkakrotnie objeżdżał gminę, lustrując nie tylko Bładnicę, ale także Wisłę, Pogórzankę i lewobrzeżną Młynówkę.
– Od Wód Polskich nie mieliśmy wówczas żadnych informacji nawet o poziomie wody w Wiśle. Sami więc na zmianę schodziliśmy po śliskim brzegu, by oświetlić latarką wodomierz i zorientować się, co się dzieje w rzece. Natomiast do trzeciej w nocy w korycie Bładnicy nie było tragedii, ponieważ obserwowaliśmy co najmniej metr zapasu. Pojechaliśmy więc do Międzyświecia zobaczyć, co się tam dzieje i utknęliśmy na godzinę. A kiedy wróciliśmy do Skoczowa, było już za późno – relacjonuje burmistrz.
W Międzyświeciu przy ul. Rozdroże Bładnica zaczęła topić domy, trzeba więc było ratować mieszkańców. Akcją kierowali samorządowcy, którzy wskazywali strażakom, kogo mają ewakuować.
– To była walka po omacku – przyznaje bez ogródek Rajmund Dedio. – Jest noc, dzięki latarce widzisz może na 15 metrów. Stoisz w wodzie i wiesz, że najbliższe domy są zalane. Ale jak oszacować zalany obszar? Jedziesz dalej i orientujesz się, że tam też jest woda. Ale nie wiesz, czy to lokalne podtopienie czy gigantyczna fala. Nie masz pojęcia, co tak naprawdę się dzieje. Dzisiaj wszystkim internetowym specjalistom od powodzi po prostu bardzo wiele rzeczy się wydaje – mówi burmistrz i tłumaczy dalej, że w 2010 roku padało przez tydzień, a poziom wody w rzekach podnosił się powoli. – Natomiast teraz to był ekspres. Z relacji strażaków wiemy, że poziom wody podnosił się błyskawicznie. W ciągu pół godziny na rozlewisku potrafił wzrosnąć o 50 centymetrów – mówi Rajmund Dedio.
Burmistrz przekonuje, że po sobotnich, intensywnych deszczach jeszcze o trzeciej w nocy Bładnica bez problemu mieściła się w korycie. – Do głowy mi wówczas nie przyszło, że w ciągu zaledwie półtorej godziny potok dosłownie „wywali” – stwierdza burmistrz. – Teraz jednak łatwo się komentuje – dodaje z goryczą.
Niestety brak przeciwpowodziowego monitoringu Bładnicy to niejedyny problem, z jakim Skoczów w końcu będzie się musiał zmierzyć. Okazuje się bowiem, że do powodzi przyczynił się również… przekrój koryta, jakim płynie potok. Pod dwupasmówką, czyli u ujścia do Wisły, liczy on około 25 metrów kwadratowych (tymczasem rano 15 września woda płynęła jeszcze metr wyżej, a to kolejne 20 metrów kwadratowych przepływu wody). Kluczowy jest jednak odcinek Bładnicy na Górnym Borze. W okolicach kościoła katolickiego jej wały są nadal ziemne, natomiast na wysokości bloku przy ul. Morcinka 18 i Centrum Lekarskiego Alfa koryto zmienia się w kamienną nieckę. Ta regulacja zaczyna się od charakterystycznej betonowej budowli.
– W tym miejscu przekrój koryta Bładnicy liczy zaledwie 16 metrów kwadratowych, podczas gdy wcześniej jest to 29 metrów kwadratowych. Na Górnym Borze przekrój koryta Bładnicy zmniejsza się więc niemal o połowę – tłumaczy Rajmund Dedio.
W efekcie robi się tam „totalnie wąskie gardło”, a dodatkowo na wysokości Polkapu Bładnica wchodzi w dwa ostre zakręty i czasami wylewa. Starsi skoczowianie pamiętają zaś, że betonowa szykana na Górnym Borze to pozostałość po starej zastawce, która kiedyś chroniła centrum miasta przed powodzią.
– Na Górnym Borze nie było kiedyś bloków, ale pola uprawne. W momencie więc, gdy szła fala, po prostu przymykano w tym miejscu Bładnicę, a nadmiar wody rozlewał się na obszarze dzisiejszego osiedla mieszkaniowego – tłumaczy burmistrz trytonowego grodu.
Czasy się jednak zmieniły i gmina przygotowuje teraz kompleksowy protokół, w którym zawarte będą wszystkie wnioski dotyczące nie tylko Bładnicy, ale również Pogórzanki oraz rzeki Wisły.
– Mamy kilkanaście różnych przemyśleń na temat tego co, gdzie i jak źle zrobiono. Najważniejszym zadaniem jest jednak stworzenie własnego, lokalnego systemu alarmowania. Wodowskazy muszą zacząć działać na Bładnicy, nie tylko w Skoczowie, ale także wyżej, w Międzyświeciu, a nawet w gminach Goleszów i Ustroń. Nadzorem warto ponadto objąć potok Radoń. Będziemy walczyli, by Wody Polskie podjęły się tego zadania, ale jeśli nie, to jesteśmy skłonni wykonać wodowskazy na własny koszt. Bo to pozwoli w przyszłości władzom Skoczowa skutecznie reagować. Inaczej sytuacja na pewno się powtórzy – stwierdza Rajmund Dedio.