Przed 42. laty czterech więźniów podjęło próbę ucieczki z Zakładu Karnego w Wadowicach.
Za więziennym murem skazani pracowali w tzw. gospodarstwie pomocniczym – zakładem produkującym między innymi rowery i wyroby metalowe. Wykorzystując dostęp do maszyn i materiałów, z jakimi więźniowie nie mają na co dzień styczności, wykonali sztylety i rewolwer. Także naboje powstały w hali produkcyjnej, a do “produkcji” materiału wybuchowego do nabojów wykorzystali siarkę (z główek zapałek), saletrę i węgiel drzewny. – Uciekinierzy, to tzw. „złote rączki”, którym kończyły się wyroki za rozboje, pobicia i kradzieże – wspomina Władysław Kryjak, były pracownik zakładu karnego. – Od wolności dzieliło ich niewiele miesięcy, toteż trudno zrozumieć dlaczego zaryzykowali ucieczkę, będąc już jedną nogą poza celą.
Przygotowany sprzęt skazani przechowywali w misach olejowych poza halą produkcyjną. W czwartek, 1 lutego 1979 roku, tuż przed godziną 18.00, gdy następowała zmiana strażników, jeden z więźniów zgłosił brak oleju. Polecenie otwarcia bramy i wyjścia z więźniami po towar otrzymał od dowódcy funkcjonariusz Ryszard Tatar. Poza bramą hali uciekinierzy błyskawicznie wyjęli przygotowane noże i rewolwer, po czym zażądali od strażnika kluczy. Gdy ten odmówił, kilkoma ciosami sztyletu pozbawili mężczyznę życia. Jeden z uciekinierów przerażony wydarzeniem zawrócił, a pozostała trójka przedostała się do bramy głównej, która w tamtych latach znajdowała się od strony ulicy Słowackiego (obecnie wejście jest od ulicy Trybunalskiej). Od wolności uciekinierów dzieliło tylko kilka śrub mocujących zamek.
Ku zaskoczeniu więźniów skonstruowany do tej czynności śrubokręt o specjalnej, nietypowej końcówce nie pasował! Okazało się, że dzień wcześniej szwankujący zamek wymieniono, przykręcając go innym rodzajem śrub. Do uciekinierów starających się sforsować zamek pierwszy dotarł funkcjonariusz Władysław Stopa. Interweniującego strażnika więźniowie kilkakrotnie uderzyli sztyletem, po czym ukryli się w dyżurce. Leżącego na bruku ciężko rannego Stopę koledzy wyciągnęli poza teren ostrzału, lecz strażnik zmarł im na rękach. Ostrzeliwani więźniowie zdając sobie sprawę, że ucieczka nie ma szans powodzenia, niebawem poddali się.
Jeszcze tego samego dnia uciekinierów przewieziono do aresztu śledczego w Bielsku-Białej. Kilka miesięcy później sąd pierwszej instancji wydał wyrok. Jeden z zabójców został skazany na karę śmierci, drugi na dożywocie, a kolejny na 25 lat pozbawienia wolności. Zaś więzień, który zrezygnował z dalszego udziału w akcji (po zamordowaniu funkcjonariusza Tatara), otrzymał wyrok 15 lat więzienia.
W drugiej instancji sąd zmienił wyrok dożywocia na karę śmierci. Obu morderców stracono w więzieniu przy ulicy Montelupich w Krakowie.
W przyszłości pewno wielu strażników uratowała ta kara śmierci
W przeszłości.
Jest grupa bandziorów, których tylko lęk przed stryczkiem powstrzymywał przed mordowaniem ludzi. Obecnie już tego lęku nie mają.
Tak naprawdę nikt nie wie na jakiej podstawie w naszym kraju zniesiono kare śmierci.
dobry artykuł. Karę śmierci w Polsce zniesiono w 1988r w tym samym roku Trynkiewicz popełnił zbrodnie czterokrotnego morderstwa na dzieciach, wtedy 4xdożywocie zamieniono mu na 25 lat, a współczesne państwo musiało kombinować prawnie aby go zatrzymać nadal za kratami. Tych wadowickich cwaniaczków zaraz strącono, a seryjnych morderców psychopatów utrzymujemy od 33lat, to są prawdziwe pasożyty społeczne.