Na widowni jest ciasno, panuje zaduch. Ale nikt nie zważa na niewygody. Na zwróconych w stronę sceny twarzach maluje się cała gama emocji. Zdumienie, wzburzenie, niepokój, wzruszenie. W wielu parach oczu lśnią łzy. Ktoś ukradkiem ociera mokre policzki, kto inny nerwowo przygryza palce. Wreszcie wszyscy wstają i zaczynają bić brawo. Długo, mocno, szczerze.
Choć stryszowski Teatr Młodych im. Rudolfa Warzechy tworzą amatorzy, jego spektakle potrafią do głębi poruszyć publiczność. Nawet tę najbardziej sceptycznie nastawioną. Ci, którzy wchodzą na widownię z przekonaniem, że czekają ich dwie godziny nudy, do domów wracają odmienieni. Zamyśleni nad tym, co właśnie obejrzeli, przejęci, a przede wszystkim zaskoczeni poziomem przedstawienia i emocjonalną grą aktorów, niespotykaną w zawodowych teatrach, ale znacznie silniej oddziałującą na widza niż wyszkolone gesty, ruchy i sposób wysławiania się profesjonalistów.
– To zasługa innowacyjnych metod naszego reżysera, Mirka Płonki, który uważa, że gdy jest zbyt dużo prób, siadają emocje. Więc przy tych spektaklach, gdzie są one potrzebne, stosuje tak zwane „laboratorium uczuć”. Polega to na tym, że przygotowania są ograniczone do minimum. Prób jest nie więcej niż sześć i następują po sobie w krótkich odstępach czasu. Z reguły podczas ostatniej jesteśmy pewni, że to się nie uda, a jednak zawsze się udaje – mówi Paweł Żmija, przewodniczący Rady Gminy w Stryszowie, który od trzech lat występuje w Teatrze Młodych.
MIREK, SPOKOJNIE!
Wszystko zaczęło się w 2007 roku, gdy proboszczem parafii pod wezwaniem św. Jana Kantego w Stryszowie został ks. Zbigniew Kaleciak. Jedną z jego pierwszych inicjatyw było założenie Grupy Apostolskiej, którą podzielił na różne sekcje. Do prowadzenia teatralnej wybrał piętnastoletniego wówczas Mirka Płonkę. – Byłem wtedy po rekolekcjach w Bukowinie Tatrzańskiej, połączonych z warsztatami teatralnymi prowadzonymi przez Marcina Kobierskiego, aktora Teatru Bagatela w Krakowie, który do tej pory jest dla mnie mentorem. Zaczęliśmy od tradycyjnych jasełek, ale drugim naszym spektaklem było kontrowersyjne misterium wielkopostne, którego akcja rozgrywała się w dwu planach czasowych. Z jednej strony w okresie pojmania, skazania i egzekucji Chrystusa, a z drugiej we współczesnej Jerozolimie, gdzie archeolodzy odkrywają domniemany grób Mesjasza z jego cielesnym szczątkami – opowiada Mirosław Płonka.
Jak wspomina, wówczas pracował jeszcze na gotowych scenariuszach, które dostarczał mu proboszcz, ale od początku był odpowiedzialny za całokształt widowiska – koncepcję artystyczną, dobór aktorów do ról i ich przygotowanie. Już od pierwszych prób chciał uwrażliwiać młodych ludzi na słowa, które wypowiadają i gesty, które wykonują. – Ksiądz mnie hamował. Mówił: „Mirek, spokojnie, oni dopiero pierwszy raz czytają swoje role. Na wszystko przyjdzie czas” – śmieje się młody reżyser.
FAJNY TEATR ROBISZ
Pierwszy spektakl według własnego scenariusza, zatytułowany „Dziecię Róży”, Mirosław Płonka zrealizował w 2010 roku. Jego bohaterem był patron Teatru Młodych, Sługa Boży ojciec Rudolf Warzecha, który zasłynął jako kapłan niezwykle wrażliwy na potrzeby ludzkie, spieszący na pomoc najbardziej potrzebującym. Wielu mieszkańców powiatu wadowickiego z sentymentem wspomina zakonnika z czasów, gdy pełnił on posługę kapelana w szpitalu w Wadowicach. Mirosław Płonka też go spotkał, choć nie może tego wydarzenia pamiętać, ponieważ był wtedy kilkudniowym bobasem. Jego mama opowiadała, że gdy opuszczała porodówkę trzymając go w ramionach, ojciec Rudolf podszedł do niej, wziął maleństwo na ręce i wyszeptał mu coś do ucha.
– Scenariusz przeleżał dwa lata w szufladzie, zanim odważyłem się pokazać go Marcinowi Kobierskiemu. To były zaledwie dwie kartki formatu A4 pokryte ręcznym pismem. Aktor ocenił, że to fajny, nieprzegadany materiał – mówi Mirosław Płonka. Spektakl został bardzo dobrze przyjęty, również przez osoby, które znały o. Rudolfa Warzechę. – Jeden z jego przyjaciół zaskoczył mnie słowami: „niesamowite jest to, żeś wydobył z niego świętość” – wspomina młody stryszowianin. Ważnym etapem w rozwoju jego sztuki reżyserskiej był kontakt z aktorką Teatru Ludowego w Krakowie Renatą Nowicką-Mastek, którą Mirosław Płonka spotkał najpierw w czasie jednego z przeglądów teatralnych, a później podczas rekolekcji. Dostał od niej wiele cennych uwag, choć nie ukrywa, że z początku przyjmował je niechętnie.
– Byłem strasznie na nią obrażony, bo człowiek nie lubi, gdy się go poprawia. Jednak później jej wskazówki wykorzystałem w przedstawieniu „Owoc katyńskiej ziemi”. Niesamowitą zapłatą za moje ustępstwo była rekcja dawnych kolegów z gimnazjum, których spotkałem w Zespole Szkół imienia Tischnera w Wadowicach, gdzie między innymi wystawialiśmy ten spektakl. Podeszli do mnie i powiedzieli: „Nic nam nie mówiłeś, że taki fajny teatr robisz”. Zrozumiałem wtedy, iż czasem trzeba się ukorzyć i posłuchać kogoś mądrzejszego – mówi Mirosław Płonka. Od tego momentu działalność Teatru Młodych nabrała rozpędu, a publiczność z coraz większym zdumieniem przyjmowała kolejne jego produkcje. Nie był to lekki repertuar, typowy dla młodzieżowych grup teatralnych. Każdy spektakl poruszał serca, skłaniał do zadumy.
WYCIECZKA NA CMENTARZ
Mirosław Płonka już w czasach gimnazjalnych żywo interesował się historią swoich rodzinnych stron, zwłaszcza z okresu II wojny światowej. Tej pasji dawał upust na różne sposoby, między innymi w przedstawieniach Teatru Młodych. Oprócz spektaklu o zbrodni katyńskiej, zrealizował aż trzy na temat obozu zagłady w Oświęcimiu: dwie części „Hinweg nach Auschwitz” („Droga do Auschwitz”) oraz „Twój szczęśliwy numerek”. – Gdy z tym ostatnim pojechaliśmy do Krakowa, po przedstawieniu podeszła do mnie zapłakana kobieta z dwoma synami. Powiedziała, że dzięki mnie uświadomiła sobie, co by było, gdyby ich straciła. W spektaklu pojawiła się bowiem scena, w której matkę rozdzielono z dwójką dzieci i zabrano je do eksperymentów pseudomedycznych. Oparłem to na autentycznych wspomnieniach pewnej osoby – opowiada Mirosław Płonka.
W przedstawieniu „Cmentarz, którego nie znacie” postanowił pokazać mieszkańcom Stryszowa cząstkę dziejów ich własnej wsi. Przygotowania do jego wystawienia rozpoczęły się od zwiedzania… miejscowych nekropolii. Motywy z tego spektaklu powróciły w ubiegłym roku w niezwykłym widowisku „R.I.P”, bazującym na fragmentach „Akropolis” Stanisława Wyspiańskiego i drugiej części „Dziadów” Adama Mickiewicza, a prezentowanym we wnętrzach stryszowskiego dworu. Ale jest też trwała pamiątka „Cmentarza, którego nie znacie” – dwa witraże w kościele w Stryszowie, ufundowane przez Teatr Młodych. Podczas premiery tego właśnie przedstawienia Mirosław Płonka zapowiedział, że chciałby uzbierać pieniądze na ich zakup. – To było niesamowite, jak wtedy zaczęły spływać datki – wspomina reżyser.
TRUPA MIĘDZYPOKOLENIOWA
Rok 2015 okazał się przełomowy, ponieważ wtedy po raz pierwszy Teatr Młodych zaprezentował publiczności komedię, opartą na fabule „Ożenku” Nikołaja Gogola, ale przeniesioną w stryszowskie realia. Została przyjęta entuzjastycznie i obudziła apetyt na więcej okazji do śmiechu. W tym czasie aktorską trupę tworzyli już nie tylko uczniowie i studenci, ale również ludzie, którzy mieli za sobą wszystkie szczeble edukacji. – Występowałem wcześniej w spektaklu „Tato, tato, sprawa się rypła”, przygotowanym w ramach projektu realizowanego przez Gminny Ośrodek Kultury w Stroniu. Ale ta przygoda się skończyła, więc bardzo się ucieszyłem, gdy Mirek Płonka zaprosił mnie do swojego teatru. Zamierzam występować w nim tak długo, jak to będzie możliwe – mówi Tadeusz Szkut, sołtys Dąbrówki, któremu dopiero na emeryturze dane było odkryć swój aktorski talent.
Co ciekawe, większe zróżnicowanie wieku członków trupy nie spowodowało jej rozłamu, lecz jeszcze bardziej ją scementowało. – Młodzi ludzie zaczęli doceniać starszych, zrozumieli, że można z nimi fajnie spędzać czas, a z kolei ci starsi czują się młodsi, gdy przebywają wśród młodzieży. Pan Andrzej Bąk, sołtys Stryszowa wprowadził miły zwyczaj witania się przybijaniem piątki z każdym po kolei. Gdy nie mógł z nami występować, bardzo tego brakowało – podkreśla reżyser.
NASTĘPCA POSZUKIWANY
Teatr nigdy nie był tak aktywny i płodny, jak w ubiegłym roku, gdy zrealizował aż 6 premier. W tym trochę zwolnił tempo, ponieważ Mirosław Płonka zamierza skończyć swoją pierwszą pracę magisterską. Studiuje dwa kierunki – ochronę dóbr kultury i teatrologię. Coraz częściej pojawiają się w jego głowie myśli, że nadchodzi czas, kiedy będzie musiał podjąć pracę zawodową i zrezygnować z reżyserowania. – Ale nie odejdę z teatru, dopóki nie znajdę następcy. A nawet i wtedy nie opuszczę go na dobre. W ciągu ostatnich lat staliśmy się zgranym zespołem, o jaki zawsze mi chodziło. Wcześniej ludzie przychodzili i odchodzili. Teraz nie ma już takiej rotacji i wszyscy czują się za siebie nawzajem odpowiedzialni. Jesteśmy niczym jedna duża rodzina – zapewnia. Paweł Żmija uważa jednak, że znalezienie godnego następcy Mirosława Płonki to niemal nierealne zadanie. – Mirek jest postacią niezwykle charyzmatyczną i obdarzoną ogromną wiedzą na temat tradycji, kultury oraz historii naszego regionu, którą przemyca w swoich spektaklach i innych działaniach. Tacy ludzie rodzą się raz na wiele lat – podkreśla.
Latem reżyser i aktorzy rozpoczną przygotowania do jubileuszu dziesięciolecia istnienia Teatru Młodych. Zamierzają go uczcić nowym przedstawieniem. Prawdopodobnie będzie to utrzymany w konwencji komediowej spektakl poświęcony św. Janowi Kantemu, bowiem jest on patronem stryszowskiej parafii, a w tym roku przypada 250. rocznica jego kanonizacji. Dwa miesiące temu teatr dostał niespodziewany prezent na urodziny – tytuł Lidera Roku 2016, zdobyty w konkursie organizowanym przez Babiogórskie Stowarzyszenie Zielona Linia. – Lecz najbardziej budujący jest dla mnie fakt, że kontynuujemy tradycję, której długo nie byliśmy świadomi. Dopiero niedawno dowiedziałem się, iż w Stryszowie jeszcze przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości działała młodzieżowa grupa teatralna – mówi Mirosław Płonka.