Ostatnio, po wielu latach zastoju, gdy Szczyrk nazywano narciarskim skansenem, ten górski kurort zmienił się nie do poznania. A jednak niektórych elementów tego skansenu czasem żal. Szczególnie gdy wieje wiatr…
Gdy ogromne inwestycje narciarskie wreszcie ruszyły, Szczyrk w krótkim czasie z zapyziałego grajdołka stał się jednym z najlepszych – jeśli nie najlepszym – miejscem do uprawiania narciarstwa alpejskiego w Polsce. Znakiem rozpoznawczym nowych czasów są nowoczesne wyciągi, jakie pojawiły się w miejscu przestarzałych orczyków i wyciągów krzesełkowych pamiętających czasy PRL-u. A to jeszcze nie koniec zmian. Inwestorzy zapowiadają budowę kolejnych kolejek oraz modernizację i rozbudowę tras narciarskich. Są jednak i tacy – a głosów takich słyszy się coraz więcej – którzy stare orczyki zaczynają wspominać z tęsknotą. Z nutą nostalgii opowiadają, jak gnało się w dół Golgotą nie zważając na kilkumetrowe muldy. I trudno nie przyznać, że niektóre z przytaczanych argumentów przemawiają na korzyść tamtych wyciągów.
Na co zatem zwracają uwagę ci, którzy do Szczyrku przyjeżdżają na narty od wielu lat? Po pierwsze na to, iż dawniej, gdy królowały orczyki, aby wyjechać na górę trzeba było mieć jakie takie pojęcie o nartach. Ktoś, kto na deskach stał pierwszy czy drugi raz w życiu, na orczyk się nie pchał, bo wiedział, że sobie nie poradzi i spadnie z niego po kilku metrach jazdy. Początkujący narciarze pozostawali więc na dole, na oślich łączkach. Teraz, gdy narciarzy wywożą wygodne kanapy czy gondolki, dostać się na górę może każdy. Nawet ten, kto o zjeżdżaniu na nartach – czy snowboardzie – nie ma najmniejszego pojęcia. Efekt jest taki, że na trudnych trasach, gdzie doświadczeni zjazdowcy rozpędzają się do sporych prędkości – a warunki ku temu są, bo trasy przygotowywano perfekcyjnie – można zobaczyć osoby, które z przerażeniem w oczach próbują utrzymać się na nogach. Walczą z grawitacją, aby w jednym kawałku zjechać na dół. Poza tym na trudnych trasach pojawia się teraz coraz więcej bardzo małych dzieci, które – choć czasami nieźle sobie radzą – to jednak kompletnie nie zważają na to, co dzieje się wokół nich. Takie osoby na „wyczynowych” stokach stwarzają ogromne zagrożenie, a ich zachowanie jest przyczyną wielu wypadków. Orczyki – jak by na to nie patrzeć – wymuszały sekcję wśród narciarzy ze względu na ich umiejętności. Jednak nie to było ich największą zaletą. Druga z wymienianych pozytywnych cech, to ich odporność na wiatr.
Były toporne, ale mogły działać nawet w czasie huraganu. Wielu pamięta z pewnością sytuacje, gdy porywisty wiatr dosłownie wywracał czy spychał z torów jadących w górę narciarzy, lecz na pracę wyciągu nie miało to większego wpływu. No, może czasami, gdy naprawdę mocno duło, lina spadła z jakiejś prowadnicy, lecz wtedy pojawiał się pracownik obsługi z drabiną i po kilku minutach wyciąg mógł znowu wozić ludzi. Teraz jest inaczej. Duże, lekkie kanapy (a nawet gondole) wyposażone dodatkowo w ogromne osłony przeciwdeszczowe bujają się na wietrze jak liście na wierzbie. I nie trzeba nawet silnych podmuchów, aby sytuacja robiła się niebezpieczna. Rozbujana na linie kanapa może uderzyć w podporę i nieszczęście gotowe. Dlatego gdy wieje wyciągi stoją! Tegoroczna wietrzna zima sprawia, że zdarza się to coraz częściej, a wtedy niezadowolenie narciarzy sięga zenitu.