Już bez Lukáša Říhy, z którego usług zrezygnowano, ale za to z Adamem Ruferem w składzie przystąpiła oświęcimska Unia do starcia z Comarch Cracovią. I choć meczu nie wygrała, a wręcz dość wysoko go przegrała to pokazała się ze znacznie lepszej strony niż w trzech pierwszych spotkaniach.
Zgodnie z deklaracjami prezesa Unii Pawła Krama nowy nabytek oświęcimskiego klubu okazał się lokomotywą, która ma szanse pociągnąć drużynę ku lepszym wynikom. Skazywana na pożarcie Unia w pierwszych minutach zdominowała faworyzowanych rywali, a gdy wydawało się, że ci zaczynają dochodzić do głosu to Wojciech Wojtarowicz otworzył wynik spotkania. Niestety gospodarze przespali końcówkę tercji i zostali dwukrotnie skarceni.
Bramki do szatni nie podłamały biało-niebieskich, co zaowocowało bramką Jakuba Šaura przy asyście znakomicie spisującego się ostatnio Radima Haasa. Szkoda tylko, że wówczas znowu stało się coś niewytłumaczalnego. W niespełna cztery minuty z mozolnie wyciągniętego remisu zrobiły się dwie bramki w plecy, a w końcówce tercji Unia straciła kolejnego gola i z tafli zjechał Michal Fikrt (między słupkami ustawił się Witold Łazarz).
Gdy w 23 sek. trzeciej partii Adam Rufer zmniejszył straty wydawało się, że mecz nabierze jeszcze rumieńców. No zespołowi Jozefa Dobosa nie można odmówić ambicji (z czym ostatnio było różnie), ale z wysiłków już niewiele wynikało, a szkoleniowiec Unii musi odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego jego drużyna nie potrafi wykorzystywać gry w przewadze. Dziś oświęcimianie wykorzystali tylko jeden siedmiu okresów gry 5 na 4. Krakowianie mieli dwie takie „szanse” i 50 proc. skuteczność.
Unia Oświęcim – Comarch Cracovia 3:7 (1:2, 1:3, 1:2)