Mieszkańcy spacerujący po łąkach, lasach i Beskidach mówią wręcz o pladze kleszczy. Z obserwacji leśników jednak nie wynika, żeby te pajęczaki dawały się we znaki bardziej, niż przed rokiem.
Na forach miłośników górskich wędrówek aż roi się (niczym od kleszczy?) od alarmujących wpisów. Wielu pisze, że takiej ilości kleszczy w beskidzkich lasach nie było nigdy wcześniej, czego przyczyną jest łagodna zima. Szczególnie narzekają właściciele psów, którzy po każdym spacerze muszą wyrywać ze skóry pupili nawet po kilkanaście kleszczy. Nie lepiej mają właściciele puszczanych samopas kotów.
Nie brakuje sygnałów, że kleszczy jeszcze więcej, niż w lasach, jest w zagajnikach, przy polnych drogach, na łąkach i w przydomowych ogrodach.
Jak usłyszeliśmy w Nadleśnictwie Bielsko, leśnicy nie zaobserwowali większej ilości kleszczy i nie narzekają na czepialskie owady. Zabezpieczają się pełnym ubiorem i standardowymi preparatami.
– Nie ma mowy o pladze. Dochodzą takie sygnały, ale mają związek z licznymi odwiedzinami naszych lasów, także mnóstwa mieszkańców z psami. Można odnieść wrażenie, że teraz w lesie są… wszyscy. Z czego oczywiście bardzo się cieszymy – uśmiecha się nadleśniczy Marek Czader. – Kleszcze były, są i będą, choć dawniej rzeczywiście nie był to tak duży problem – dodaje.
Mieszkam przy lesie i jest więcej kleszczy.
Chyba jednak więcej kleszczy. Zima była dla nich łaskawa. Zgubne są dla nich temperatury poniżej minus 20 st. C.
Użądlony przez kleszcza może cierpliwie czekać na wystąpienie objawów chorobowych i dopiero wtedy podjąć leczenie lub gdy złapie winowajce na miejscu “przestępstwa” może wysłać go pocztą na badanie w Zakładzie Parazytologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Sosnowcu – na obecność bakterii Borrelia burgdorferi (niestety odpłatnie). Wcześnie wykryty to znaczy wcześniej i pewniej wyleczony.
Skoro leśniczy tak stwierdził to miło by było go jeszcze zapytać czy mówi o jakichś swoich wrażeniach, czy może jakoś systematycznie szacuje skalę występowania kleszczy.
Psy do uśpienia a ludzie niech siedzą w chałupie na rzici i po kłopocie.
Głupoty opowiada ten nadleśniczy, pasowałoby porozmawiać z innym. Jeśli przyznaje, że dawniej nie był tak duży problem to jest problem z kleszczami czy nie? A że jest więcej ludzi i psów w lasach – nie ma co się dziwić po złagodzeniu restrykcji “zostań w domu” w pandemii. Unikają zbiorowisk i wydaje się, że w lesie jest bezpieczniej.