Jaskinia w Trzech Kopcach (jeden ze szczytów w masywie Klimczoka w Beskidzie Śląskim) to chyba najpopularniejsza beskidzka „dziura”. Wielu przyszłych grotołazów właśnie w niej zdobywało swoje pierwsze szlify.
Często zapuszczają się do niej zwykli turyści, choć nie zawsze kończy się to dla nich dobrze. W jaskini łatwo pobłądzić, a wtedy robi się nieprzyjemnie. W ubiegłym roku ratownicy górscy musieli wyprowadzać z podziemnych czeluści „śmiałka” nieprzygotowanego na to, co go czeka. Stracił orientację i utkwił w jaskini na dobre. Na szczęście ratownicy wiedzieli, gdzie go szukać i przyszli w porę z pomocą.
Jak nić Ariadny
Wielu niedoświadczonych poszukiwaczy przygód, penetrując zakamarki jaskini i przeciskając się przez ciasne korytarze, ciągnie za sobą – niczym mitologiczny Tezeusz nić Ariadny – jakiś sznurek, którego jeden koniec mocuje przy wejściu. Dzięki temu mogą bez trudu odnaleźć drogę powrotną. Inni układają przeróżne kierunkowskazy. – Nie ma w tym nic złego – przyznaje Jerzy Ganszer, człowiek-legenda bielskiej speleologii, wytrawny znawca beskidzkich jaskiń. Dodaje jednak, że malowanie strzałek jest naganne. Lepiej, jeśli ktoś nie zna topografii jaskiń o tak skomplikowanym układzie jak ta w Trzech Kopcach skorzystać z „nici” – takie ułatwienie pomoże uniknąć problemów.
Jednocześnie podkreśla, że wszystko, co zabierzemy ze sobą do jaskini i z czego w niej korzystamy trzeba bezwzględnie usunąć i zabrać z sobą na górę. Bo mamy do czynienia z pomnikiem przyrody nieożywionej. Tymczasem często napotyka się w Trzech Kopcach na rozciągnięte w jaskini przeróżne linki i sznurki, napisy i inne znaki pozostawione na ścianach przez nieodpowiedzialnych eksploratorów. Są też tacy, którzy pozostawiają po sobie śmieci. Puste butelki i puszki po napojach, opakowania po przekąskach, pozostałości po ogniskach czy nawet części niepotrzebnej już garderoby i wyposażenia jaskiniowego. Wszystko to muszą później sprzątać grotołazi – członkowie opiekującego się jaskinią w Trzech Kopcach Klubu Taternictwa Jaskiniowego „Speleoklub” Bielsko-Biała. Inaczej jaskinia przypominałaby jedno wielkie wysypisko śmieci. Takie generalne porządki organizowane są przynajmniej raz w roku. Przy czym obecnie – zauważa Jerzy Ganszer – spotyka się jakby nieco mniej śmieci, zarówno w środku, jak i wokół wejścia do jaskini, które znajduje się nieco poniżej wierzchołka, na południowo-zachodnim stoku góry.
W „Kronice Beskidzkiej” z 9 grudnia 1956 roku (był to drugi numer dopiero co powstałego w Bielsku-Białej tygodnika) pojawił się okraszony zdjęciami artykuł o jaskini.
Była to chyba pierwsza w historii relacja z wyprawy w głąb jaskini w Trzech Kopcach, jaka ukazała się na łamach prasy. Autor zwracał uwagę na dość zawiły układ topograficzny jaskini i podkreślał, że trzeba być bardzo czujnym i skupionym, aby nie zgubić się w gąszczu korytarzy i przejść.
W tamtym czasie łączna długość wszystkich korytarzy i podziemnych sal szacowana była na niespełna 400 metrów. Teraz jest to już 1257 metrów. Deniwelacja, czyli różnica pomiędzy najniżej a najwyżej usytuowanym punktem wynosi nieco ponad 32 metry. A z pewnością na tym się nie skończy. Eksplorujący jaskinię grotołazi wciąż odkrywają coś nowego – niewielką niszę, ciasny korytarzyk itp. Daje to nadzieję, że kiedyś uda się odkryć kolejne partie tej legendarnej groty.
Do artykułu z 1956 roku dołączony jest niewielki szkic topograficzny jaskini. To zaledwie kilka „kresek” i „plam”, obrazujących położenie korytarzy i większych sal. Cały schemat bez trudu mieści się na niewielkiej kartce papieru. Jerzy Ganszer pokazuje aktualną mapę podziemi. To długa na blisko dwa metry płachta papieru pełna skomplikowanych niczym labirynt linii, obrazujących przebieg wszystkich odkrytych już korytarzy i umiejscowienie większych komór. Do tego przekroje i opisy poszczególnych fragmentów groty. Już od samego patrzenia na ten schemat można dostać oczopląsu i pobłądzić wodząc palcem na mapie, a co dopiero przejść, przecisnąć się czy przeczołgać przez te wszystkie korytarze i komnaty.
Wpadła krowa
Wiele osób odwiedzało lub kojarzy jaskinie jurajskie i tatrzańskie albo te w górach Słowacji czy Słowenii. To zazwyczaj jaskinie krasowe, czyli groty „wymyte” przez wodę, która rozpuszcza i drąży stosunkowo miękkie skały wapienne. Beskidy zbudowane są w dużej mierze z twardych piaskowców, których woda nie wymywa. Jaskinie powstają w takich górach w inny sposób. Ruchy górotworu, trzęsienia ziemi, a zwłaszcza procesy osuwiskowe powodują przemieszczanie się względem siebie skalnych pokładów. Powstają w ten sposób w „litej” skale mniejsze i większe szczeliny, czasami o wielopiętrowym, rozbudowanym niczym labirynt układzie. To właśnie te podziemne przestrzenie eksplorują później grotołazi. Przy czym są to zazwyczaj jaskinie stosunkowo ciasne i niewielkie. Jedną z nich jest właśnie ta w Trzech Kopcach, jak na razie trzecia pod względem długości korytarzy jaskinia w całych Karpatach fliszowych (ich budowa geologiczna pozwala, aby tworzyły się w nich jaskinie typu osuwiskowo-szczelinowego). Jako ciekawostkę można przytoczyć fakt, że łączna długość tego typu jaskiń odkrytych i skatalogowanych do tej pory w polskich górach na odcinku od Cieszyna po Bieszczady liczy już 30 kilometrów i 800 metrów.
Czemu jaskinia w Trzech Kopcach jest tak popularna i chętnie odwiedzana przez turystów? Może bierze się to stąd, że została odkryta stosunkowo dawno temu i w przeciwieństwie do wielu innych beskidzkich jaskiń jest dobrze poznana. Popularnością dorównywała jej (obecnie z pewnością ją przewyższa) tylko jaskinia w Malinowie, przystosowana i udostępniona kilka lat temu dla szerokiego grona turystów (zamontowano w niej drabinki i inne sztuczne ułatwienia). Poza tym jaskinia w Trzech Kopcach jest jak na beskidzkie warunki naprawdę duża i wciąż pozostaje „dzika”. Odwiedzając ją można poczuć prawdziwego ducha podziemnej przygody.
Podanie głosi, że została odkryta przypadkowo, w okresie międzywojennym. Miała do niej wpaść krowa pasąca się na zboczu Trzech Kopców. Zwierzę było ranne, więc jedyne, co można było zrobić, aby ulżyć jego cierpieniom, to dobić je na miejscu. Krowa została zaszlachtowana wewnątrz jaskini i tam poćwiartowana na kawałki, po czym mięso wydobyto na zewnątrz. Czy to prawda czy tylko ludowa opowieść? Trudno powiedzieć. Pewne jest tylko to, że o beskidzkich jaskiniach pisał już w swoim „Dziejopisie Żywieckim” Andrzej Komoniecki, choć tej w Trzech Kopcach z nazwy nie wymienił. Wiadomo jednak – zachowała się wiarygodna relacja – iż w latach 20. ubiegłego wieku jaskinię odwiedził i opisał Karol Praus, (choć nie ma pewności, czy nie była to przypadkiem jaskinia w Malinowie), kierownik szkoły w Jasienicy wraz z towarzyszami. Do Trzech Kopców schodzili z pewnością także turyści odwiedzający przed wojną nieistniejące już prywatne schronisko turystyczne na Trzech Kopcach, w którym ponoć wisiał na ścianie jakiś odręczny jej szkic.
Ponownie została odkryta dla turystów i grotołazów w 1946 roku przez – jak podają źródła – A. Jasiewicza. Od tego czasu była odwiedzana i badana przez naukowców i speleologów. Znany jest opis jednej z takich wypraw, kiedy to student w ramach przygotowywanej pracy magisterskiej odwiedził jaskinię ciągnąc za sobą – aby nie zabłądzić – kabel elektryczny. W latach 50. badaniem i katalogowaniem jaskini zajęli się na szerszą skalę „profesjonalni” grotołazi ze Śląska oraz Bielska-Białej. W tamtym czasie działały tu dwa niezależne, czy wręcz współzawodniczące między sobą środowiska taterników jaskiniowych. Jedno było skupione wokół klubu sportowego Włókniarz (plan jaskini zamieszczony w 1956 w „Kronice” sporządził najpewniej Jan Kózka, który przewodniczył tej grupie), a drugie wokół powstałego w 1954 roku pierwszego w mieście Speleoklubu Bielsko-Biała (działał do 1964 roku). Kolejny okres intensywnej eksploracji jaskini rozpoczął się w 1969 roku wraz z powstaniem założonego przez nieżyjącego już Grzegorza Klasska (ma swoją tablicę na Wiktorówkach w Zakopanem), istniejącego do dziś, Klubu Taternictwa Jaskiniowego „Speleoklub” Bielsko-Biała. To właśnie jego członkowie sprawili, że jaskinia w Trzech Kopcach w ciągu kilkunastu lat powiększyła się prawie trzykrotnie.
Jak to możliwe? Główny ciąg jaskini, na który składają się szczelinowate korytarze wypełnione rumoszami oraz kilka większych sal ma łączną długość około 600 metrów i te partie groty zostały spenetrowane stosunkowo wcześnie. Od tej osi odchodzą jednak liczne pomniejsze odgałęzienia, do których wcześniej nikt lub prawie nikt nie zaglądał, a przynajmniej nie naniesiono ich na wcześniejsze plany jaskini. Taka eksploracja wymaga bowiem przeciskania się bardzo często przez wąskie zaciski i szczeliny. W latach 70. bielscy speleolodzy zaczęli jeden po drugim penetrować wszystkie te zakamarki. Tak odkrywano kolejne przejścia, podziemne komnaty i korytarze. Wszystko to nanoszono na coraz dokładniejsze, bardziej szczegółowe mapy, powstawały też opracowania naukowe i monografie na temat jaskini w Trzech Kopcach. Ta z roku na rok robiła się coraz dłuższa.
Konieczny kask
Czy każdy może ją zwiedzać? Zdaniem Jerzego Ganszera nie jest to szczególnie trudne wyzwanie, zwłaszcza jeśli chodzi o jej główny ciąg. Pomijając to, że faktycznie ktoś niedoświadczony może w niej zabłądzić. Natomiast nie trzeba się przeciskać przez jakieś przesadnie wąskie czy niebezpieczne szczeliny. Także sama skała jest raczej solidna i kamienie nie spadną nam na głowę. Jeśli jednak ktoś nie czuje się na siłach i nie ma doświadczenia w penetrowaniu jaskiń, a chciałby poznać to miejsce, powinien wybrać się do jaskini w towarzystwie bardziej doświadczonego grotołaza, znającego jej topografię. Przy czym – podpowiada nasz rozmówca – zwiedzając grotę w większej grupie, trzeba zwrócić uwagę, by osoba idąca z przodu pilnowała nie tego, kto idzie przed nią, lecz tego za sobą. Wtedy grupa na pewno się nie rozdzieli i nikt się nie zgubi. Trzeba też pamiętać, że nie jest to wycieczka do „Smoczej Jamy pod Wawelem” i można się pobrudzić. Zawsze też może wydarzyć się jakaś kryzysowa sytuacja. W Trzech Kopcach notowano już wypadki, także poważne. Najbardziej znana akcja ratunkowa miała miejsce w połowie lat 80., gdy wypadkowi w jaskini uległ doświadczony grotołaz. Jego wydobycie na zewnątrz zajęło ratownikom wiele godzin, a poturbowanego pechowca ewakuowano z gór helikopterem. Właśnie na taką ewentualność beskidzcy goprowcy regularnie ćwiczą w Trzech Kopcach schematy potencjalnych akcji ratunkowych.
Decydując się na podziemną wyprawę trzeba też odpowiednio się wyekwipować. Niezbędny jest kask (o tym, że jest potrzebny pisał już autor relacji sprzed lat zamieszczonej w „Kronice”) oraz odpowiednia odzież „ochronna” i obuwie. W jaskini jest dużo błota, a temperatura, nawet w czasie najgorętszego lata, jest stosunkowo niska i wynosi około 6 stopni Celsjusza. Nie można zapomnieć o niezawodnym, silnym źródle świata i zapasowych bateriach, bo spenetrowanie całej jaskini może zająć nawet kilka godzin.
– Planując wyprawę należy powiadomić kogoś znajomego o swoim zamiarze. W takich miejscach telefony komórkowe – z czego nie każdy zdaje sobie sprawę – zazwyczaj nie mają zasięgu – mówi Jerzy Ganszer. – Powinno się też ograniczyć wyprawy do jaskini w okresie zimowym, z uwagi na zimujące w niej zazwyczaj nietoperze – dodaje. Uczula również, aby nie wchodzić do jaskini w czasie ulewnych deszczów czy burz przechodzących nad Beskidami. Wnętrze staje się wtedy bardzo śliskie i pełne błota. Poza tym przeciekająca woda może zrzucić na nas jakieś drobne kamienie. Jaskinia to bowiem „żywy” twór, zmieniający się w wyniku zjawisk i procesów geologiczno-przyrodniczych. – Bywam tam regularnie od ponad 40 lat i to przynajmniej dwa razy w roku, i widzę jak jaskinia zmieniła się w ciągu tych lat. Pamiętam na przykład, że filar w tak zwanej „sali z filarem” stał kiedyś oparty o ścianę, a teraz leży na ziemi – mówi Jerzy Ganszer. Głaz obalił się kilkadziesiąt lat temu, najprawdopodobniej na skutek wstrząsów, jakie dotarły w Beskidy po trzęsieniu ziemi, jakie zarejestrowano w Rumunii…