Gdy dostał się do bielskiej szkoły muzycznej, był ostatni na liście i jego mama usłyszała, że syn kariery muzycznej raczej nie zrobi. Dziś Paweł Stępień gra na flecie na amerykańskich statkach i podbija serca publiczności z całego świata.
Paweł Stępień to rodowity bielszczanin, związany również z Kozami. Jego główny instrument to flet. Gra na czterech jego rodzajach: poprzecznym, prostym, altowym oraz piccolo (mała odmiana fletu poprzecznego). Stosuje też rzadką technikę tak zwanego fluteboxu, który jest połączeniem gry na flecie oraz beatboxu, czyli tworzenia dźwięków perkusji za pomocą narządów mowy. Gra też na fortepianie oraz saksofonie elektronicznym i altowym. Występuje solo, a także w duecie z wokalistką, współpracuje z wieloma artystami, między innymi bielską Grupą Furmana.
Z muzyką od dzieciństwa
Pochodzi z rodziny, w której muzyka odgrywała dużą rolę. – Mama skończyła studium teatralne i od zawsze towarzyszył jej wokal. Prowadzi zespół młodzieżowy Włóczykije przy Osiedlowym Centrum Kultury „Pegaz” Beskidzkiej Spółdzielni Mieszkaniowej, a ja nieraz piszę aranże do ich repertuaru. Natomiast tata gra na gitarze – opowiada. – Rodzice chcieli, żebym też na czymś grał. Gdy miałem sześć lat, kupili mi pianino i posłali do ogniska muzycznego przy szkole muzycznej. Następnym krokiem były właśnie egzaminy do szkoły muzycznej. Zostałem przyjęty na ostatnim, dwudziestym czwartym miejscu i pani dyrektor powiedziała mojej mamie, że muzykiem raczej nie zostanę. Zdolne dzieci z najlepszymi wynikami kierowano do nauki na pianinie, skrzypcach czy wiolonczeli, a mnie przydzielono do fletu, jako mniej zacnego instrumentu.
Nauka i kontuzja
W naukę gry włożył później dużo pracy, a po skończeniu szkoły zdał na Akademię Muzyczną w Krakowie. Ukończył kierunek instrumentalistyka ze specjalnością flet poprzeczny. – Zawsze ciągnęło mnie jednak bardziej do rozrywki niż do klasyki. Jeszcze pod koniec liceum założyliśmy z kolegami zespół – wspomina. – Był też trudny czas na drugim roku studiów, kiedy miałem kontuzję ręki. Przygotowywałem się bowiem intensywnie do poważnego konkursu muzycznego i ćwiczyłem po osiem, dziesięć godzin dziennie. I pewnego ranka jeden z palców odmówił mi posłuszeństwa, nie mogłem nim ruszać. Okazało się, że wskutek przeciążenia doszło do uszkodzenia nerwu łokciowego.
Opowieści o statkach
Potem wyjechał do Kuwejtu, gdzie uczył i koncertował. Po roku wrócił do Polski i zaczął pracować jako akompaniator w Domu Kultury w Hałcnowie. – Niedługo odezwał się do mnie znany w naszym regionie trębacz Tadeusz Janiak. Spytał, czy nie chciałbym robić z nim audycji muzycznych dla szkół na temat fletu – opowiada Paweł Stępień. – Okazało się, że pan Tadek długo jeździł na kontrakty na statkach i był tam członkiem showbandu, czyli zespołu akompaniującego artystom solowym. Gdy jeździliśmy z audycjami po szkołach, opowiadał mi, że na statkach jest ktoś taki jak „guest entertainer” albo „headliner”, czyli solista – główny bohater rozrywkowego show. Takim solistą może być instrumentalista, wokalista, magik, akrobata czy stand-uper. Stwierdziłem, że byłoby to coś odpowiedniego dla mnie, ponieważ mógłbym się realizować solo. Choć lubię grać w różnych grupach, najlepiej czuję się bowiem gdy sam mogę kreować własne show, sterować nim i zarządzać.
Jesteś w agencji
W jego głowie zakiełkowała zatem myśl, by spróbować uderzyć do agencji zajmujących się pozyskiwaniem artystów na statki. Spotkał się z pracującą w ten sposób skrzypaczką Joanną Franciszkowską z Kóz (o której pisaliśmy niegdyś szeroko w „Kronice”), a ona podpowiedziała mu, jak przygotować materiały promocyjne dla agencji. Nagrał więc takie wideo.
W międzyczasie razem z realizatorem dźwięku wyjechali w trasę koncertową po Stanach Zjednoczonych. – Po koncercie na Florydzie naszła mnie myśl, że przecież właśnie tutaj, w Miami i okolicach, znajdują się trzy agencje pozyskujące solistów na statki. Stwierdziłem więc, że pojadę do nich – opowiada Paweł Stępień. – W pierwszej i drugiej agencji odbiłem się od drzwi, bo polecono mi wysłać maila, ale w trzeciej powiedziano, żebym przyszedł za godzinę, bo wtedy będzie pani dyrektor. Gdy wróciłem, przyjęła mnie na rozmowę. Pokazałem jej moje materiały promocyjne, wideo z mojego występu w półfinale piątej edycji programu „Mam talent” oraz to, jak wykonuję flutebox. Gdy obejrzała i posłuchała, powiedziała: „jesteś w naszej agencji” i… zaczęła mówić po polsku. Okazało się, że jest pół Szkotką, pół Polką, ale nie zdradzała tego wcześniej, bo chciała się przekonać, czy dobrze mówię po angielsku. Muzyczne show trzeba bowiem prowadzić oczywiście w języku angielskim.
Urozmaicony repertuar
Tego samego dnia podpisał kontrakt, a po pół roku zagrał pierwszy koncert na statku. Był rok 2019. Otrzymał angielski pseudonim artystyczny „Paul Stepien”, bo pod polskim, trudnym do wymówienia imieniem i nazwiskiem trudno byłoby mu funkcjonować na rynku muzycznym. Wkrótce nadeszła pandemia, więc nastąpiła przerwa w rejsach i koncertach, ale gdy okres lockdownu się skończył, znów zaczął jeździć na kontrakty.
Rozrywkowe show serwowane jest pasażerom statków w godzinach wieczornych. – Przeważnie jestem na danym statku przez kilka dni i w tym czasie w jeden lub dwa wieczory daję po dwa koncerty – wyjaśnia. – Istnieją dwa rodzaje statkowego show jeśli chodzi o liczbę występujących muzyków. Jeden to ten, w którym z solistą gra zespół. Wtedy taki showband akompaniuje mi na żywo. Natomiast drugi rodzaj to projekt solowy. Wtedy jestem na scenie sam i albo mam podkład z taśmy, albo kreuję muzykę przy pomocy tak zwanego loopera, czyli urządzenia, które nakłada na siebie kilka nagranych przeze mnie ścieżek dźwiękowych, tworząc jeden utwór.
W repertuarze ma ambitną muzykę różnych gatunków – światowe przeboje z lat 70.-80, hity twórców takich jak Michael Jackson czy Elvis Presley. – Gram przede wszystkim dobry rock i pop, dużo muzyki filmowej, na przykład z „Władcy Pierścieni” czy „Gwiezdnych wojen”, a także moją muzykę autorską, która łączy funk, pop i rock. Wykonuję także muzykę klasyczną, a czasami na przykład latynoską – wymienia. – Staram się, by moje występy na statkach były urozmaicone, dlatego skaczę po gatunkach, żeby dać publiczności szerokie spektrum muzyki.
Publiczność szaleje
Choć trudno to sobie wyobrazić, sale koncertowe na wielkich statkach są ogromnych rozmiarów. Mogą pomieścić około tysiąca osób. – Mają efektowne wnętrza, często w klimacie klubowym. Ale niektóre zaaranżowane są na przykład na sale teatralne – mówi Paweł Stępień.
To, co najbardziej cieszy go w tej pracy, to możliwość grania muzyki, która jest jego największą życiową pasją. Po drugie, ogromną radość sprawiają mu entuzjastyczne reakcje publiczności. – Amerykanom nie trzeba wiele, żeby wpadali w euforię. Ledwo wyjdę na scenę, a oni już łapią ze mną kontakt i wyciągają ręce do góry, mimo że jeszcze mnie nie znają. Takie pozytywne zachowania publiczności dają mi niesamowitego kopa – przyznaje. – Pasażerami rejsów są w ogromnej większości Amerykanie, i to nie jakaś bogata elita, tylko przeciętni ludzie, chociażby nauczycielki-emerytki. Amerykanów po prostu na takie podróże stać. Chociaż ostatnio wśród klientów linii rejsowych pojawiają się już także Europejczycy.
Od Pacyfiku po Bałtyk
W trakcie swojej pracy Paweł Stępień był już na wszystkich siedmiu kontynentach, poznał też masę ciekawych ludzi. – Linie, dla których pracuję, najczęściej pływają po Pacyfiku. Organizują rejsy na przykład na położone na Oceanie Spokojnym Hawaje, Fidzi czy Polinezję Francuską. Ogromne wrażenie wywarły na mnie tamtejsze rafy koralowe. Byłem także na rejsie wokół Japonii, a że jestem fanem tej kultury, niezwykle mi się ta podróż podobała – opowiada.
Rejsy polegają na tym, że co jakiś czas statek przybija do portu i pasażerowie mogą zwiedzać przybrzeżne miasta i okolice. – Pływałem też po Oceanie Atlantyckim, na przykład na Karaiby czy Bermudy. Ale były też rejsy po Morzu Bałtyckim. Zwiedziłem wówczas Skandynawię, Estonię, Łotwę i Niemcy – wspomina.
Przygodą życia był rejs na Antarktydę. – Niesamowite wrażenie zrobiły na mnie tamtejsze góry lodowe i pingwiny, które pływały obok statku – mówi.
Kalejdoskop życia
W ciągu swoich muzycznych podróży doświadczył różnych sytuacji. – Gdy nadchodzi sztorm, statki nie wypływają na ocean. Ale czasami bywają spore fale. Na przykład na rejsie na Bermudy wiatr wiał z prędkością 170 kilometrów na godzinę i statkiem bujało tak, że podczas koncertu straciłem równowagę – opowiada.
W Japonii miał niemiłą przygodę, która jednak – jak mówi – przyniosła mu sporo satysfakcji. – Zostawaliśmy na dwa dni w mieście Kobe, bo jest to tak zwany port nocny. Gdy tam przebywaliśmy, ktoś ukradł mi torbę, w której miałem paszport i wszystkie dokumenty – wspomina. – Musiałem udać się pociągiem i taksówką do ambasady w Tokio, aby wyrobić paszport tymczasowy. Okazało się, że dokument ten otrzymam dopiero za pięć dni. Chcąc nie chcąc, musiałem spędzić ten czas w Tokio. Nocowałem w najtańszym hotelu – zwany kapsułowym – z maleńką przestrzenią do spania, wyglądającą niemal jak trumna. Ale przez te kilka dni zwiedziłem mnóstwo fantastycznych miejsc, między innymi najbardziej kolorową i popularną dzielnicę o nazwie Shibuya. Ostatecznie byłem więc z tej przygody bardzo zadowolony.
Oprócz przepięknych miejsc i zadowolonych klientów, miał też nieraz okazję obserwować ludzką biedę. – Na przykład na archipelagu Samoa – państwie wyspiarskim w Oceanii, ludzie w wioskach nie mają prawie nic, a mimo to są uśmiechnięci – opowiada. – Z kolei gdy byliśmy na Zanzibarze – wyspie położonej na Oceanie Indyjskim u wybrzeży Afryki, podwoził mnie przez półtorej godziny miejscowy chłopak. Gdy zapłaciłem mu za tę przysługę 25 tysięcy szylingów tanzańskich, czyli w przeliczeniu niecałe 40 złotych, popłakał się ze szczęścia i przytulił się do mnie, bo była to dla niego tak ogromna suma. Zrobiło mi się go żal i było to dla mnie przytłaczające doświadczenie, bo zobaczyłem z bliska, że w wielu miejscach świata ludzie żyją w przerażającym ubóstwie.
Choć prowadzi życie na walizkach, nie zamierza z niego rezygnować. Wręcz przeciwnie – z pracą showmana na statkach wiąże swoją przyszłość. Ciągle doskonali swój warsztat, ćwiczy i komponuje, a na YouTubie prowadzi vloga „Flecista na kontrakcie”, w którym dzieli się z internautami widokami i opowieściami ze swoich ekscytujących wojaży.
Zdjęcia: z archiwum Pawła Stępnia