Jakub Burzyński, absolwent ZS nr 2 w Wadowicach (obecnie CKZiU nr 2 w Wadowicach) był wielokrotnym laureatem konkursów i olimpiad przedmiotowych, zdobywcą stypendiów, tytułów, indeksów. Mimo zakończenia nauki w „Gorzeniu” (tak często nazywane jest CKZiU nr 2 położone przy drodze prowadzącej w kierunku Suchej Beskidzkiej) utrzymuje ze szkołą stały kontakt.
Podczas jednej z wizyt, wywiad z Jakubem przeprowadziła Joanna Matyjasik, pedagog w CKZiU nr 2 w Wadowicach.
Jesteś obecnie studentem drugiego roku studiów na Akademii Morskiej w Gdyni. Dlaczego akurat ta uczelnia? Pochodzisz z Tomic, a wybrałeś nadmorską uczelnię…
Osobiście uważam tą sytuację za zrządzenie Opatrzności i w pewnym sensie powołanie, gdyż to, że znalazłem się w Gdyni było tak naprawdę wynikiem różnych ciekawych zbiegów okoliczności i wydarzeń, których ani trochę się nie spodziewałem i których nigdy nawet bym nie wymyślił. Myślę, że najważniejsza w moim procesie decyzyjnym prowadzącym do znalezienia się na studiach związanych z morzem była nauka w „Gorzeniu”. To właśnie w tej szkole nauczyłem się spojrzenia na świat z szerszej perspektywy oraz traktowania życia jako pewnej przygody – dzięki udziałowi w różnego rodzaju konkursach i olimpiadach, organizowanych w wielu miastach Polski, ale przede wszystkim dzięki wspaniałym nauczycielom, którzy wspierali mnie na mojej drodze. Chciałbym tu wspomnieć o moim opiekunie merytorycznym Panu dr. inż. Marcinie Matyjasiku, który dostrzegł mój potencjał, poświęcał swój czas, przekazując wiedzę i zachęcając mnie do dalszej pracy. Zgłaszał mnie do licznych konkursów i olimpiad, co ostatecznie zaowocowało wysokimi lokatami na szczeblu Polski. W ramach jednej z nagród mieliśmy wspólnie możliwość wzięcia udziału w tygodniowym rejsie Darem Młodzieży. Wtedy tak naprawdę pierwszy raz w życiu zobaczyłem morze z bliska, a studenci i wykładowcy z Akademii przekonywali mnie, że studia na ich uczelni są naprawdę wyjątkowe – w końcu mieszka się w „pływającym akademiku” i zwiedza świat. Również stwierdzenie Pana mgr. inż. Henryka Bąka, że jego niespełnionym marzeniem było studiowanie na uczelni morskiej, znacząco wpłynęło na moją ostateczną decyzję.
Czy jesteś zadowolony z podjętej decyzji? Zarówno pytam o kierunek jak i miejsce.
Jestem bardzo zadowolony – studiuję Elektrotechnikę, co całkowicie pokrywa się z moimi zainteresowaniami, a morski charakter studiów poszerza horyzonty myślowe i daje możliwość podjęcia pracy w przyszłości na całym świecie. A miejsce, no cóż, Pomorze jest przepiękne o każdej porze roku. W Gdyni można ponadto prawdziwie odetchnąć – jest tu najczystsze powietrze w Polsce, a jakie jest w Małopolsce, to każdy wie.
Czy oprócz zajęć związanych z realizacją programu studiów masz czas na coś jeszcze? Co udało Ci się zrealizować poza „nauką”?
Szczerze mówiąc poprzedni semestr był dla mnie bardzo ciężki i nie miałem zbyt wiele czasu na jakiekolwiek działanie, niezwiązane ze studiami, jednak mimo wszystko staram się czasem zrobić też coś „ciekawego”. W minione wakacje udało mi się zdobyć (w Norwegii) patent jachtowego sternika morskiego (uprawniający do prowadzenia jachtów żaglowych), co było dla mnie dość wymagające ze względu na nieduże doświadczenie morsko-żeglarskie. Zainteresowałem się też prostymi akrobacjami cyrkowymi – powoli uczę się utrzymywania równowagi na monocyklu oraz żonglowania. Poza tym staram się przede wszystkim czerpać radość z pobytu nad morzem, gdyż w pewnym sensie, będąc na studiach w Gdyni, jestem na 3,5-letnich wakacjach.
Jak to się stało, że wziąłeś udział w Niepodległościowym Rejsie Darem Młodzieży?
W rejsie Daru Młodzieży dookoła świata, którego współorganizatorem jest Akademia Morska w Gdyni, brali udział przede wszystkim studenci, odbywający standardową praktykę przewidzianą tokiem studiów. Jednak ze względu na bardzo wyjątkowy charakter rejsu – mającego uczcić 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości – zorganizowano ogólnopolski konkurs, wyłaniający czterysta młodych osób, niezwiązanych z morzem, które również mogły popłynąć na jednym z etapów rejsu. Cały rejs był bowiem podzielony na odcinki – taką sztafetę dookoła świata z ośmiokrotną zmianą załogi na trasie. Jakkolwiek jestem studentem Akademii, to mój rok nie miał przewidzianej praktyki na Darze Młodzieży. Wziąłem więc udział w konkursie i jako „laureat” znalazłem się na jego pokładzie podczas etapu Teneryfa – Dakar – Kapsztad (płynęliśmy przez 5 tygodni na przełomie lipca i sierpnia).
Zapewne cały ten rejs był niesamowitym przeżyciem, ale co szczególnie Ci utkwiło w pamięci i będziesz zawsze wspominał?
Trudno to ująć w słowa, ale myślę, że ten rejs utkwił mi w pamięci jako pewna całość, bez szczególnego jednego wydarzenia, ale ze specyficzną atmosferą, jaka mu towarzyszyła. Na zawsze zapamiętam wspólną pracę przy obsłudze żagli, radość po przypłynięciu do portu, czy delfiny podpływające pod dziób statku. Ogromne wrażenie zrobił na mnie widok rozgwieżdżonego nieba, widzianego z oceanu, tym bardziej, że na półkuli południowej nocne niebo wygląda zupełnie inaczej.
Czy podczas rejsu przeżyłeś chwile grozy?
Tak, był taki moment, że nie wiedziałem co z nami będzie, gdyż połowa statku dostała zatrucia pokarmowego po wypłynięciu z Dakaru. Wyglądało to na jakąś epidemię – jak jeden z nas wyzdrowiał, to zaraz następny chorował, aż w końcu skończyły się nawet leki na biegunkę. Mnie osobiście nękało przez trzy dni i były to najgorsze trzy dni rejsu – spędzone w łóżku, w łazience i u Pani doktor, wypisującej zwolnienia od pracy.
Czego nauczył Cię ten rejs?
Nauczyłem się bardzo dużo: od przezwyciężania lęku wysokości przy wchodzeniu na pięćdziesięciometrowe maszty, poprzez poczucie współodpowiedzialności za grupę, aż po zachwyt oceanem i niczym nieograniczoną przestrzenią. Podszkoliłem się również trochę w węzłach żeglarskich i prostych pracach bosmańskich – szyliśmy żagiel, wymienialiśmy liny, polerowaliśmy mosiądze i zamalowywaliśmy rdzę, której na statku jest bardzo dużo.
Uczestniczyłeś w Światowych Dniach Młodzieży w Panamie. Jak długi był to pobyt?
Miałem możliwość dwutygodniowego pobytu w Panamie jako laureat Rejsu Niepodległości, w którego założeniach Światowe Dni Młodzieży miały być kulminacyjnym momentem z liczną „reprezentacją Polski”. Przez pierwszy tydzień uczestniczyliśmy w tzw. Dniach w Diecezjach w małej miejscowości nad samym oceanem, po czym przenieśliśmy się do stolicy kraju na czas Wydarzeń Centralnych z udziałem papieża Franciszka.
Czy nie zaskoczył Cię klimat? U nas panowała w tym czasie zima, a tam pełnia lata!
Zaskoczył mnie pozytywnie. Gorzej było natomiast z powrotem – bardzo trudno jest wracać z 30-stopniowego upału z bezchmurnym niebem i zapachem oceanu do zimnej, ciemnej rzeczywistości.
Jak wygląda Panama, którą poznałeś?
Myślę, że w pewnym sensie poznałem dwie różne Panamy. Tą „małomiasteczkową” w malowniczej miejscowości nad Oceanem Spokojnym, gdzie ludzie dawniej utrzymywali się z rybołówstwa, a obecnie otworzyli się na turystów oraz tą w Panama City, gdzie bogactwo wieżowców i willi z basenami styka się z biedą slumsów i ulic, którymi aż strach przechodzić. W moim odczuciu jest to więc kraj z przepiękną naturą – zapierającymi dech w piersiach widokami plaż, oceanu czy wzniesień, porośniętych gęstą dżunglą, ale też niestety z ogromnymi kontrastami społecznymi.
Czy organizacyjnie i logistycznie udało się organizatorom sprostać?
Według mnie, patrząc na ogromną skalę tej inicjatywy, organizacja była naprawdę dobra. Chociaż wiele decyzji było podejmowanych bardzo spontanicznie, to w każdej sytuacji czułem się odpowiednio zaopiekowany. Czułem jednak, że nie jest to wycieczka szkolna, na której nauczyciel za wszystkich odpowiada, tylko wspólna wyprawa, w której każdy uczestnik jest po części współorganizatorem i musi uważać, co się wokół niego dzieje. Ciekawe były np. przejazdy busami w Panamie – dziwnym trafem wielokrotnie podstawiali ich za mało dla nas wszystkich, dzięki czemu podszkoliłem się we wchodzeniu do busa przez okno i staniu w „ścisku takim, że się nawet upaść nie dało”.
Czy miałeś okazję osobiście spotkać się z papieżem?
Niestety nie dostałem się do delegacji Rejsu Niepodległości na audiencję u Ojca Świętego, na której rzeczywiście była okazja żeby „dotknąć” papieża Franciszka. Widziałem go jednak z odległości kilku metrów podczas przejazdu na miejsce Wydarzeń Centralnych, gdzie wraz z rozentuzjazmowanym tłumem pielgrzymów z całego świata wołaliśmy do niego: „¡Este es la juventud del Papa!” („To jest młodzież papieża!”), machając przy tym różnobarwnymi flagami.
Bycie w Panamie podczas ŚDM to na pewno było dla Ciebie piękne i ciekawe doświadczenie, ale co było dla Ciebie najważniejsze w czasie pobytu?
Myślę, że najważniejszą dla mnie rzeczą, wyróżniającą ten wyjazd od wakacyjno-turystycznego wypadu do Panamy, był wszechobecny uśmiech na „różnokolorowych” ludzkich twarzach i ich pokojowe nastawienie. Trudne do opisania jest to doświadczenie, kiedy jesteś w obcym mieście, w tłumie obcych ludzi, a mimo wszystko czujesz się jak w domu. Niektórzy nazywają to duchem ŚDMów i według mnie coś w tym jest. Na zawsze zapadną mi też w pamięci obrazy indiańskich tańców przy ognisku na plaży, poloneza tańczonego razem z Panamczykami, czy przepięknych widoków z 40-piętrowego wieżowca.
Czy byłeś pielgrzymem czy turystą? Czy oprócz duchowych przeżyć udało Ci się zrealizować turystyczny aspekt podroży? Czy plan pobytu przewidywał zwiedzanie, poznawanie kultury, atrakcji?
Określiłbym się jako „turystyczny pielgrzym”, bo chociaż wszystkie nasze aktywności podporządkowywały się katechezom, Mszom Świętym i czuwaniom, to były przewidziane krótkie wycieczki np. do dżungli z pięknymi wodospadami, łódką na wyspę czy spacer po zabytkowej części miasta. Panamska rodzina zorganizowała nam również wyjazd nad Kanał Panamski, gdzie mogłem poznać historię jego budowy, jak i zobaczyć największe statki świata, które opadają lub wznoszą się na kolejnych stopniach śluz.
Masz jakieś niemiłe wspomnienie z pobytu?
Ten wyjazd był dla mnie w całości czymś wspaniałym, bez większych nieprzyjemności. Była jednak pewna sytuacja, która sprawiła mi dość duży ból fizyczny, ale tak naprawdę powstała przez moją własną głupotę. Podczas pływania w oceanie zaatakowała mnie płaszczka, gdyż wszedłem do wody w nocy…. Jest tam bowiem tak, że każdego dnia o 17.00 na plażę przychodzi oddział policji i wszyscy są wypraszani z wody ze względu na płaszczki właśnie, które wypływają z głębin wieczorem i w nocy, a mogą być naprawdę niebezpieczne (zwierzęta te mają długi ogon z kolcem, którym atakują, gdy czują się zagrożone). My poszliśmy pływać ok. 21.00 i skończyło się to tak, że wybiegłem z wody z krzykiem i bolesną, choć malutką, raną na stopie – na szczęście moja „przyjaciółka” była nieduża, więc niezbyt groźna. Od razu zostałem zaopiekowany przez panamską rodzinkę, a seniorka rodu (taka prawdziwa indiańska szamanka) odkaziła mi ranę.
Czy to, że jesteś Polakiem miało jakieś szczególne znaczenie dla Panamczyków lub uczestników ŚDM z innych krajów?
Kiedy szliśmy ulicami z podniesioną biało-czerwoną flagą, byliśmy wielokrotnie zatrzymywani pozytywnymi okrzykami mieszkańców: „Polonia!”, „Juan Pablo II!”, „Cracovia!”. Również wielu pielgrzymów, z którymi udało nam się porozmawiać, na wieść, że jesteśmy z Polski, wspominało miłe chwile z pobytu w naszym kraju podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 roku.
Jakie są Twoje plany na najbliższe wakacje?
Podczas wakacji będę odbywał przewidzianą tokiem studiów miesięczną praktykę na jednym ze statków szkolnych Akademii Morskiej, tj. na pokładzie Horyzontu II, który transportuje zaopatrzenie na Polską Stację Polarną Hornsund na Spitsbergenie. Będę mógł m. in. podziwiać niedźwiedzie polarne w ich naturalnym środowisku.
Zdradzisz nam jakie są Twoje plany na przyszłość? Rozumiem, że masz jeszcze czas i wszystko może się zmienić, ale na ten moment jak myślisz, co będziesz robił po ukończeniu studiów?
W pewnym sensie staram się żyć chwilą i teraźniejszością, bo już wielokrotnie doświadczyłem tego, że to, co życie przynosi na bieżąco może znacząco przerastać plany i marzenia. Warto dawać się pozytywnie zaskakiwać i mieć elastyczny plan. Trzy lata temu nawet nie myślałem, że w ogóle będę miał możliwość płynięcia na jakimkolwiek statku, czy że udam się do tak odległego kraju jak Panama. Oczywiście, jak każdy, projektuję sobie w głowie, że chciałbym w przyszłości zarabiać dużo pieniędzy, posiadać szczęśliwą rodzinę i domek nad jeziorem, ale jak rzeczywiście będzie, to życie zweryfikuje.
Dziękuję za udzielenie wywiadu. Życzę powodzenia na studiach, realizacji wszystkich planów oraz kolejnych ciekawych doświadczeń.
Również serdecznie dziękuję – było mi bardzo miło móc podzielić się swoimi wspomnieniami
i przemyśleniami.
I proszę. A mówi się, że nauczyciele to nieroby, którzy nie zasługują na nic dobrego. Wy k****y, gdyby nie nauczyciele, to jedyna przyszłość dal was to składanie części do niemieckich samochodów.
Wielkie gratulacje. Który to Jakub Burzyński na zdjęciu? Jeśli jest wymieniany w zasłudze słusznie nauczyciel Henryk Bąk to dziś ś.p.