Pochodząca z Rajczy 71-letnia bielszczanka Janina Chrapek postanowiła opisać losy swoich dziadków i rodziców, a także własne przeżycia z czasów dzieciństwa i młodości. Zrobiła to z myślą o swoich wnuczętach. Zapiski przybrały postać pięknie wydanej książki „Powrót do źródeł”.
Bogato ilustrowana rodzinnymi fotografiami pozycja została wydana w zaledwie 50 egzemplarzach, które autorka rozdaje członkom rodziny i przyjaciołom. Kilka z nich zachowa oczywiście dla wnuków.
Z bezsenności
Bynajmniej nie jest to jej pisarski debiut. Pisać zaczęła już w 1984 roku. Powodem była… bezsenność, na którą nie pomagały żadne leki. Aby jakoś produktywnie wykorzystać nieprzespane godziny, zaczęła przelewać na papier to, co dzieje się w jej życiu. Tym sposobem, do dzisiejszego dnia, powstało już 28 tomów (!) rodzinnej kroniki, którą pani Janina nazywa żartobliwie „kroniką pokładową”. W osobnej kronice spisuje wydarzenia związane z rodzinnym domkiem letniskowym w Rycerce. – Jest w niej wszystko, począwszy od naszego pierwszego wyjazdu w to miejsce – mówi.
Janina Chrapek ma troje wnucząt: 8-letnią Polę, 6-letnią Oliwkę i 4-letniego Maksia. Do spisania wspomnień specjalnie dla nich skłoniło ją pewne zdarzenie, które miało miejsce w 1999 roku. Odwiedziła wtedy rodzinny dom w Rajczy. Stara studnia znajdująca się w piwnicy domu przestała spełniać swoje zadanie, więc mama pani Janiny – Marianna – postanowiła wykopać nową, w ogrodzie przed domem.
Kiedy córka oglądała nową inwestycję jej uwagę przykuły kamienie, którymi obsypano studnię. Były to otoczaki. Janinę zdziwiło skąd kamienie charakterystyczne dla potoków wzięły się w ogrodzie. Wtedy dowiedziała się, że kiedyś w miejscu, w którym stoi dom płynął potok Ujsółki. Potok zmienił bieg, gdyż po pierwszej wojnie światowej poddano go regulacji i odsunięto od zabudowań. Odtąd bielszczanka, przy okazji każdej wizyty w domu, wypytywała rodzicielkę o jej własną historię oraz historię rodziny i Rajczy. – Do dzisiaj żałuję, że nie wpadłam na ten pomysł kiedy jeszcze żył nasz tato (Michał – przyp. red.) – napisała w książce. Na szczęście została po nim drewniana walizka pełna pamiątek, listów i dokumentów, które wiele mówią o jego życiu i życiu jego bliskich.
Swoją opowieść dla wnuków Janina Chrapek zaczęła od przybliżenia postaci Agnieszki i Tomasza Zająców, swoich dziadków ze strony taty. Następne dwa rozdziały poświęciła swoim rodzicom i siostrze.
Przygoda z krową
– Początkowo na tym zamierzałam poprzestać, ale potem postanowiłam, że opiszę jeszcze jak wyglądało życie na wsi w czasach mojego dzieciństwa, czyli w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku – mówi Janina Chrapek.
Tym sposobem w książce pojawiły się historie z wczesnego dzieciństwa pani Janiny, przedszkola i szkoły podstawowej.
W tej części „Powrotu do źródeł” można przeczytać, że jako 3,5-letnia dziewczynka zaliczyła niebezpieczną przygodę z krową sąsiadów, która słynęła z tego, że lubiła bóść. – Wbiła mi róg w lewy policzek i podrzuciła do góry. O mało nie straciłam wtedy życia – mówi. Skończyło się tak, że tata Michał zawiózł małą Janinkę do szpitala w Żywcu, gdzie przeszła operację. Do dzisiaj nosi na twarzy pamiątkę po tamtym wydarzeniu w postaci blizny. Kiedy była nieco starsza, miała wtedy 5 albo 6 lat, postanowiła ponownie rozpalić w piecu, który zgasł niedługo po wyjściu mamy do sklepu. – Kiedy zaglądałam do pieca, zapaliła się, nie wiem jak, kokarda na moim warkoczyku, a potem włosy i grzywka – opisuje pani Janina. Aby się ratować mała Janina zanurzyła głowę w miednicy z wodą stojącej w kuchennym zlewie. Razem z mamą wymyśliły sposób, by tato nie dowiedział się, co się stało. Jakiś czas nosiła chustkę na głowie, niby z powodu bólu uszu. Fortel na nic się przydał, tato wszystkiego się domyślił.
Nauka (nie)całowania
Uśmiech budzi też historia, w której główną rolę – obok małej Jasi – gra pewien żołnierz. Pewnego dnia mama stwierdziła, że wyśle ją do swojej siostry do Jarosławia, aby móc spokojnie poświęcić się budowie wspomnianego wyżej domu. Janinka niespecjalnie miała ochotę jechać, więc Marianna obiecała jej, że po powrocie dostanie najprawdziwszą, kauczukową lalkę. Mąż cioci był majorem. Któregoś dnia wysłał do domu swojego ordynansa po jakieś dokumenty. – Ciocia wzięła mnie wtedy na ręce, a żołnierz podszedł i pocałował ją w dłoń. Potem wyciągnął swoją dłoń w moją stronę, a ja bez zastanowienia ją cmoknęłam – uśmiecha się dorosła Janina. Skończyło się na wesołości i odrobinie zażenowania. W ten sposób dziewczynka nauczyła się, że mężczyzn w rękę się nie całuje. Warto było trochę się powstydzić, bowiem kiedy Jasia wróciła do domu obiecana lalka już na nią czekała. – Miała poruszające się ręce i nogi, a do tego mrugała oczami – opisuje pani Janina.
W 1954 roku 7-letnia i bardzo wystraszona Jasia poszła do pierwszej klasy. W tekturowym tornistrze niosła wtedy elementarz, liczydło i drewniany piórnik z piórem ze stalówką, ołówkiem, gumką myszką i temperówką na żyletkę. Mimo początkowych strachów Janina szybko polubiła szkołę. Była dobrą uczennicą, brała też udział w wielu zajęciach pozalekcyjnych. W drugiej klasie zagrała główną rolę w przedstawieniu „Uczennica klasy 1a”. Wypadła dobrze, więc za rok dostała kolejną rolę, tym razem w sztuce „Timur i jego drużyna”. – Wystąpiłam w niej razem z moją starszą siostrą Cecylią – wspomina bielszczanka. Oba przedstawienia wystawiano w Domu Ludowym w Rajczy, w którym stało otwarte pianino. Janina była tak zafascynowana instrumentem, że samodzielnie nauczyła się na nim grać „Szła dzieweczka do laseczka” – i to obiema rękami. – O technice nie wspominam – śmieje się dzisiaj.
Janina była praktycznie od początku podstawówki zapaloną sportsmenką. Jak sama mówi, zawdzięcza to świetnym nauczycielom kultury fizycznej: Feliksowi Wieczorkowi i Janowi Ptaszkowi. Była tak dobra, że w 1959 wytypowano ją do udziału w centralnych dożynkach, które odbywały się na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie. – W ramach dożynek na płycie stadionu odbywały się pokazy sportowe w wykonaniu wiejskich dzieci z całej Polski – przybliża Janina Chrapek. Aby się zakwalifikować trzeba było mieć znakomitą kondycję i równie dobre wyniki w nauce. Janina spełniała oba warunki, więc już w sierpniu znalazła się w stolicy, gdzie wraz z innymi dziećmi pilnie ćwiczyła układy. Dożynki odbyły się we wrześniu. Po powrocie musiała nadrobić zaległości, ale i z tym poradziła sobie śpiewająco.
Sporo miejsca w książce zajmują opisy poszczególnych pór roku i związanych z nimi zajęć, zabaw i zwyczajów. Wiosna oznacza oczywiście Wielkanoc, której dotyczy takie wspomnienie: – Na wiele tygodni przed świętami mama w dużym drewnianym naczyniu – mówiła na nie dziyska – moczyła w specjalnym roztworze zadnią nogę wieprzową, zwaną „kitą”. (…) Na kilka dni przed Wielkanocą tato zanosił „kitę” do rzeźni i tam, po znajomości, porządnie ja owędzali. Potem mama w dużym garnku gotowała na wolnym ogniu szynkę. Ach, jak smakowicie pachniało wtedy w całym domu!
Śmigus dla tradycji
Pamięta też barwienie jajek w łupinach z cebuli, a potem rysowanie na nich wzorów zajzajerem, czyli rozcieńczonym kwasem solnym. Wystarczyło potem wacikiem zetrzeć zajzajer, aby na skorupce pozostał bielutki rysunek. W śmigusa-dyngusa tato Michał wstawał najwcześniej, nalewał do chochelki wody, podnosił pierzyny i kropił córki po nogach mówiąc przy tym: – Dla zasady i tradycji.
W 1961 roku Janina zdała egzaminy do Liceum Pedagogicznego w Bielsku-Białej, które wtedy mieściło się przy ulicy Komorowickiej, w murach dzisiejszego „Ekonoma”. Opuściła wtedy Rajczę i zamieszkała w internacie, mieszczącym się naprzeciwko szkoły, w dawnym pałacyku Rosta (dzisiejsza Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka). Cztery lata minęły jak z bicza strzelił i Janina zaczęła myśleć o studiach. Początkowo chciała zdawać na Akademię Wychowania Fizycznego, ale Jola, młoda letniczka, która wraz ze swoim ojcem zatrzymała się w domu jej rodziców w Rajczy, namówiła ją na filologię rosyjską. Po studiach we Wrocławiu, dziewczyna zaczęła uczyć rosyjskiego w Technikum Budowlanym w Bielsku-Białej. „Powrót do źródeł” kończy się w tym momencie. Janina Chrapek nie wyklucza, że kiedyś napisze jego kontynuację. „Kronice” zdradziła jedynie, że po roku przeniosła się do murów swojej dawnej szkoły, wtedy już Liceum Ekonomicznego, gdzie pracowała przez następne ćwierć wieku…