Kolejni prezesi zmieniali się co rok, co półtora roku. Większość z nich w ogóle nie utożsamiała się z klubem. Sporo z nich było zwykłymi nieudacznikami, nieznającymi się na piłce – mówi Władysław Szypuła, były wieloletni wiceprezes i dyrektor TS Podbeskidzie.
Mimo tego, że od lat nie pełni Pan w klubie żadnej funkcji, to jednak – jako kibic – wciąż emocjonalnie jest Pan z Podbeskidziem mocno związany. Był Pan przecież jednym z założycieli klubu i przez 10 lat był w ścisłych władzach.
Władysław Szypuła: – Dokładniej – byłem wiceprezesem urzędującym i dyrektorem klubu.
Można powiedzieć, że zjadł Pan zęby na piłce nożnej. Przez wiele lat był Pan działaczem piłkarskim, pełnił funkcję prezesa Piłkarskiej Ligi Polskiej, a także przewodniczącego Wydziału Piłkarstwa Profesjonalnego przy Polskim Związku Piłki Nożnej. W 2008 roku dziennikarze „Przeglądu Sportowego” uznali Pana za jedną z najbardziej wpływowych osób w polskiej piłce nożnej. Zapytam więc wprost: co się się stało, w Pana ocenie, że Podbeskidzie zamiast wrócić do ekstraklasy spadło do drugiej ligi?
Znając sytuację w szatni oraz realia piłki nożnej, taki rozwój wypadków można było przewidzieć już na długo przed zakończeniem rozgrywek. Podobnie było w czasie, gdy klub po raz pierwszy zaliczył spadek, wtedy z ekstraklasy do pierwszej ligi. Już na siedem kolejek przed końcem ostrzegałem (nie będąc już formalnie związanym z klubem), że jeśli nie zmieni się trenera, to Podbeskidzie spadnie z ekstraklasy. Ówczesny trener nie był w stanie nic więcej z piłkarzy „wycisnąć”. Bardziej ich zmotywować i poprowadzić do zwycięstwa. Trenera nie zmieniono i wiadomo co było dalej, choć wszyscy, z którymi na ten temat rozmawiałem twierdzili, że Szypuła zwariował. Tymczasem decyzje podejmowali ludzie – nazwisk nie będę wymieniał – którzy w mojej ocenie, na piłce się po prostu nie znali. Nie dostrzegli więc w porę zagrożenia. Teraz było podobnie.
Jak to? Przecież piłka nożna to sport. Sport to rywalizacja, to walka, gdzie wygrywa lepszy. Póki piłka w grze – niczego nie można być pewnym. A Pan mówi, że na siedem kolejek przed końcem rozgrywek wiedział, że będzie spadek?
Jeśli koś zna się na piłce, to jest w stanie to przewidzieć. Wystarczy spojrzeć chociażby na grę zawodników, na to, jak się poruszają po boisku, jak realizują wyznaczone im zadania itp. Gdy od razu się tego nie poprawi, momentalnie nie zareaguje, skutek może być tylko jeden. To żadna czarna magia tylko rzetelna wiedza na temat piłki nożnej.
Więc nikt w porę nie zauważył, że coś nie gra i na czas nie zareagował?
Nie chcę nikogo obrazić, jednak uważam, że w ostatnich latach klub nie miał szczęścia do prezesów. To właśnie prezes i jego sposób pracy nadaje klubowi rytm. Prezes nie może być urzędnikiem pracującym osiem godzin dziennie. Musi być prawdziwym działaczem sportowym, kimś kto jest do dyspozycji przez 24 godziny na dobę. Musi utożsamiać się z klubem, być jego motorem napędowym. Musi też dobrze znać się na piłce nożnej i rozumieć ten sport. Znać chociażby przepisy obowiązujące w PZPN. Tymczasem niektórzy prezesi wręcz mówili, wszem i wobec, że się na piłce nożnej nie znają. To przepraszam, jeśli prezes klubu piłkarskiego nie zna się na tej grze, to co on robi w klubie piłkarski? Prezes klubu musi również pokazywać się i bywać na piłkarskich salonach. To było zaniedbywane, zwłaszcza w ostatnim okresie.
Czyli to prezes jest ważny? A ja myślałem, że wszystko zależy od trenera i zawodników? Przecież gra się na boisku, a nie na salonach.
To buduje wizerunek i atmosferę wokół klubu. Taki prezes jest w stanie załatwić więcej spraw chociażby w PZPN, bo z takim klubem się inni liczą. Zawodnicy i trener to całkiem inna historia.
Jaka?
Jeśli trener ma braki w wyszkoleniu, to od razu piłkarze na to reagują. Inaczej go traktują i nie realizują jego wytycznych. Po prostu nie jest dla nich autorytetem, osobowością, która potrafi narzucić im swój styl gry. Słabego trenera zawodnicy nie szanują, a wtedy niczego nie jest on w stanie zrobić. Wiele zależy też od charakteru trenera, od tego, jak dogaduje się z zawodnikami. W Podbeskidziu w ostatnich latach bardzo często zwalniano trenerów, bo to łatwiejsze niż wymienić wszystkich zawodników. Tymczasem trenerowi, jeśli ma odpowiedni warsztat, wiedzę i umie dogadać się z zawodnikami, powinno dać się szansę. Trzeba wyznaczyć mu długofalowy cel i dopiero wtedy go rozliczyć. Zmieniając trenera za każdym niepowodzeniem doprowadzamy do sytuacji, że zawodnicy co chwilę muszą się przystosowywać do nowego szkoleniowca. Każdy ma przecież inną koncepcję prowadzenia gry, inny kontakt z piłkarzami, inny sposób pracy, inny charakter. Na wzajemne zgranie się zespołu z nowym trenerem potrzeba czasu. Na dodatek zgodnie z przepisami klub musi płacić zwolnionemu trenerowi do czasu aż wygaśnie jego kontrakt. Może więc mieć na garnuszku w tym samym czasie dwóch, a nawet trzech szkoleniowców. To strata pieniędzy.
No to sprawę trenera mamy załatwioną. A co z zawodnikami, przecież to oni grają na boisku?
Zawodnicy – jak często powtarzam – to takie ancymony, z którymi trzeba twardo rozmawiać, aby czuli i wiedzieli, czego się od nich oczekuje i wymaga. Zawodnik musi podczas meczu dać z siebie wszystko. Za to dostaje pieniądze i to niemałe. Nawiasem mówiąc uważam, że zarabiają za dużo. Skoro jednak się im płaci, to trzeba od nich wymagać pełnego zaangażowania w grę. Po prostu przez te 90 minut muszą być na pełnych obrotach. Jeśli się to komuś nie podoba, to droga wolna… Należy też mądrze kupować zawodników. Jestem zdania, że w ostatnich latach wiele transferów było nietrafionych. Tacy zwodnicy nie pasowali do koncepcji gry obranej przez trenera, więc zamiast biegać po boisku siedzieli na lawie i pobierali pensje. Pojawili się też zawodnicy po kontuzjach czy z innymi problemami. Taki piłkarz, zanim zacznie grać na 100 procent, musi się najpierw odbudować, wyleczyć, a na to w klubie nie ma już czasu. Na takich transferach zarabiali tylko menedżerowie, a klub tracił pieniądze.
Co teraz? Słyszy się tu i tam, że to był wypadek przy pracy i Podbeskidzie już za rok wróci do pierwszej ligi?
Mówienie o tym, że zaraz awansujemy, to jakieś nieporozumienie, świadczące o braku znajomości realiów piłki nożnej. To raczej pobożne życzenia, a nie rzetelna ocena sytuacji. Awans to nie jest prosta rzecz. Przypomnę, że do ekstraklasy pukaliśmy za pierwszym razem przez cztery lata, choć mieliśmy w zespole wspaniałych zawodników, w tym reprezentantów kraju. Także w czasie, gdy drużyna spadła po raz pierwszy do pierwszej ligi, też wszyscy „znawcy” wieszczyli, że mamy taki skład, że rok i jesteśmy znów w ekstraklasie. Tymczasem trwało to trzy lata.
Widzę tu jakąś prawidłowość.
Oczywiście. To, że ma się dobrego trenera i dobrych zawodników wcale nie oznacza, iż od razu wygrywa się wszystkie mecze. Zawodnicy muszą się wzajemnie poznać. Muszą poznać trenera, jego metody i styl pracy. Zespół musi się zgrać, a to wymaga czasu. Budowanie zespołu trwa dwa, a najczęściej trzy lata. Dopiero wtedy można oczekiwać efektów. Tak od razu – nie ma szans na sukces. To, że ma się dobrych zawodników, o znanych nazwiskach, nie oznacza, że ma się dobry zespół. Trzeba go dopiero stworzyć. Wielka w tym rola trenera, który musi tak dobrać zawodników, aby pasowali do jego koncepcji gry. Musi też zadbać, aby w drużynie nie było zgrzytów. Żeby panowała dobra atmosfera, a zawodnicy rozumieli się na boisku. Na to potrzeba czasu. Tymczasem słyszę, że z zespołu odchodzi 12 zawodników. Czyli trzeba będzie zbudować drużynę od nowa, dosłownie od zera. Nie można co rundę zmieniać połowy zespołu. Jeśli coś się buduje, to krok po kroku, wymienia się tylko pojedyncze najsłabsze ogniwa. W danym sezonie pozbywa się pojedynczych zawodników, którzy nie pasują do koncepcji gry lub się nie sprawdzili, a nie wyrzuca od razu „wszystkich” graczy, bo wtedy proces budowania składu zaczyna się od nowa. Przemyślane tworzenie drużyny trwa długo, lecz taki zespół jest w stanie coś osiągnąć.
Czyli z szybkiego powrotu na zaplecze ekstraklasy nici?
Tak uważam. Trener będzie musiał zbudować zespół od początku do końca. Potrwa to minimum dwa lata, jeśli nie dłużej. Więc nie ma najmniejszych szans na szybki awans do pierwszej ligi. Poza tym w drugiej lidze są przecież markowe zespoły, które również będą walczyć o awans. Jest jeszcze coś takiego, że każda drużyna chce wygrać ze spadkowiczem, aby pokazać, że jest silna, lepsza od zespołu, które jeszcze niedawno grał w wyższej lidze. Drużyny mobilizują się na takie mecze i robią wszystko, aby wygrać. Spadkowicze nie mają łatwo.
A jak poradzi sobie Rekord, który ostatnio świętował wejście z trzeciej do drugiej ligi? To zespół budowany konsekwentnie od wielu lat.
Myślę, że drużyna Rekordu jest na tyle zgrana i zmotywowana, że po drobnych wzmocnieniach będzie się liczyć w rozgrywkach drugiej ligi. Tymczasem Podbeskidzie będzie się „miotać” gdzieś w końcu tabeli. Beniaminek Rekord na pewno będzie sobie lepiej radził niż spadkowicz.
Co Pana zdaniem powinni zrobić teraz szefowie Podbeskidzia, aby klub nie musiał walczyć za rok o utrzymanie się w drugiej lidze?
Zespół należy odbudowywać w oparciu o wychowanków Podbeskidzia. Trzeba wykorzystać potencjał tych młodych zawodnikach, którzy utożsamiają się nie tylko z klubem, lecz także z miastem i regionem. Powinno się ich już wcześniej dopuścić do gry. Mogliby wtedy się ograć i nabyć doświadczenie na pierwszoligowych stadionach. Tymczasem do końca grano tym samym składem, zawodnikami, którym kończyły się kontrakty, w sytuacji, gdy wiedziano, że zespół spada do niższej ligi. Oprócz klubowej młodzieży, należałoby uzupełnić skład zawodnikami, którzy pochodzą z naszego regionu, a grają teraz gdzieś w innych klubach. Takich piłkarzy jest wielu i są wśród nich kapitalni zawodnicy.
Takie Podbeskidzie z Podbeskidzia?
Właśnie tak. W piłce wiele zależy od mentalności graczy. Przez wiele lat większość zawodników grających z klubie pochodziła z naszego regionu. Wielu z nich było wręcz jego wychowankami. Grając mecz, grali nie tylko dla klubu, bo za to im płacą, lecz grali też dla swoich znajomych, dla rodzin i osób im bliskich, które kibicowały im z trybun. To motywowało i budowało piłkarzy, sprawiało, że dawali z siebie wszystko, aby pokazać się przed taką publicznością z jak najlepszej strony. Zawodnicy utrzymywali bliski kontakt z klubem, a atmosfera w Podbeskidziu i wokół Podbeskidzia była inna. To się zmieniło – w mojej ocenie na gorsze – gdy klub przekształcił się spółkę akcyjną. Przestano nawet szanować twórców Podbeskidzia. Nie dostawaliśmy chociażby biletów czy wejściówek na mecze, choć to my założyliśmy ten klub i przez 10 lat budowaliśmy jego potęgę, doprowadzając Podbeskidzie do ekstraklasy. Nie próbowano skorzystać z naszego doświadczenia i wiedzy. Kolejni prezesi zmieniali się co rok, co półtora roku. Większość z nich w ogóle nie utożsamiała się z klubem. Sporo z nich – powtórzę jeszcze raz – było zwykłymi nieudacznikami, nieznającymi się na piłce, na realiach rządzących tym sportem. Teraz obserwujemy tego efekty.
Władysław Szypuła – był wiceprezesem i dyrektorem TS Podbeskidzie, szefem Piłkarskiej Ligi Polskiej. Po odejściu z TSP działał m.in. w komisji rewizyjnej BKS Stal. Obecnie nie jest zawodowo związany z futbolem, prowadzi firmę konsultingową, jest ponadto prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej Bielsko-Biała Leszczyny.