Sławomir Nowak z Bielska-Białej zarabiał na filmach, które pokazywały niemal całe życie Krzysztofa Kononowicza. Po śmierci schorowanego youtubowego celebryty, jest oskarżany o taki, a nie inny, finał tej historii. W studiu Beskidzkiej TV udzielił pierwszego w życiu wywiadu, w którym tłumaczy się z kontrowersyjnego postępowania. Zapraszamy do oglądania.
Był Pan na pogrzebie Krzysztofa Kononowicza?
Ubolewam nad tym, że nie mogłem się tam zjawić, ale…
Bał się Pan tam pojechać?
Może nie tyle bałem, co wiem, jak wyglądał pogrzeb współlokatora Krzysztofa, czyli Wojciecha „Majora” Suchodolskiego. Ja ten pogrzeb organizowałem, bo nikt inny się nie zgłosił. Dochodziło do nieprzyjemnych scen. Jacyś ludzie wykrzykiwali obraźliwe hasła i po prostu zakłócali tę ceremonię. Bo „chodzi” taka narracja, że my tak naprawdę nie pomagaliśmy, tylko szkodziliśmy.
Jak rozumiem, Krzysztof Kononowicz umarł w samotności? Dlaczego Pana przy nim nie było?
Bo nie mogłem być. Gdy byłem go wcześniej odwiedzić w szpitalu, to on był świadomy. Było mu smutno. Cały czas pokazywał, że już leci do nieba, mimo że potrafił podnieść głowę. Myślałem jednak, że on z tego szpitala wyjdzie, a tu nagle tak szybko do hospicjum. Co tam się działo dalej, tego, niestety, nie wiemy, bo nikt nie był uprawniony do wizyt w tym hospicjum. Nie spodziewałem się, że on tak szybko odejdzie, bo z tego, co widziałem osobiście, to szło ku dobremu.
Uronił Pan chociaż po nim łzę?
Bardzo źle na mnie podziałało to, że widziałem, że on nie był w trumnie, tylko po prostu był w takiej małej kasetce, w tej urnie. To było takie przykre, że jeszcze paręnaście dni temu się z nim widziałem, a tu nagle z człowieka jest proszek i że nie uszanowali jego ostatniej woli. Zdarzało mi się parę razy podejść emocjonalnie, popłakać – wstyd się przyznawać jako mężczyźnie.
Czytał pan w internecie, że to pan odpowiada za śmierć Krzysztofa Kononowicza, że wręcz Pan go zamordował. Jak się czyta takie wpisy?
To nie jest tak, że ten hejt powstał w momencie, gdy Krzysztof odszedł, tylko po prostu to trwa już dobrych kilku lat. Jeżeli się przetrwa ten pierwszy okres, który najbardziej jak gdyby oddziałuje na człowieka, to potem – widząc, że nie ma realnych zagrożeń, rezultatów w postaci jakichś konsekwencji prawnych czy ataków werbalnych i personalnych – no to człowiek wie, że oni sobie tylko tak anonimowo powypisują i na tym się kończy. Da się to przeżyć, ale jest to uciążliwe i nie dziwię się, że niektórzy po prostu sobie z tym nie radzą i dochodzi do różnych tragedii.
Jaki był Krzysztof Kononowicz? Jedni mówili o nim jako o ofierze, inni krytykowali jego charakter.
Ten jego specyficzny charakter wynikał z dzieciństwa. On nie miał lekko w domu, a w szkole też pewnie był w jakimś stopniu gnębiony, więc za całe te swoje przykrości pewnie jakoś musiał w dorosłym życiu odreagowywać. Jednak nie był osobą, która nie potrafiła o siebie zadbać w przypadku, gdy czuje się zagrożona, więc takie zarzuty, że był zastraszany przez nas czy coś, to też można wrzucić do kosza.
Pan sam dał się sfilmować w kompromitujących sytuacjach.
Były to niefortunne wyjazdy. Muszę przyznać się do tego, że w tamtym czasie prowadziłem się niefajnie. Okej, ja się przyznaję i przepraszam. Robiłem tam złe rzeczy, piłem alkohol itd. Teraz udaje mi się w tej trzeźwości być już czwarty czy piąty rok. Życie się lepiej układa, jeżeli nie nadużywa się pewnych substancji.
Ile Pan zarabiał na filmach z Krzysztofem Kononowiczem?
Były to kwoty od kilku do kilkunastu tysięcy miesięcznie, przy czym warunki pracy przy panu Kononowiczu były tak specyficzne, że wiele osób odmawiało.
W jakim stopniu te pieniądze trafiały do niego?
W znacznym stopniu, dlatego że udawało nam się oszczędzać na przykład na te nieszczęsne remonty. Dlatego nieszczęsne, bo to było tak, że pan Kononowicz niechętnie do nich podchodził. My byliśmy pod taką presją, że „zarabiacie miliony, to wyremontujcie mu dom”.
Dla mnie patostreaming to wynaturzona rozrywka, coś, co nie wpływa na nas w żaden sposób pozytywnie, coś szkodliwego i dla bohaterów, i dla oglądających.
Szkodliwe, tak?
Rozumiem, że Pan ma inne zdanie.
Nie ja, ale widzowie. Choć wstydzą się przyznać, to oglądają. Jednak jeśli ma się cały dzień zawalony pracą, a włączy się coś tak absurdalnego, to pozwala to „wyłączyć mózg” i się odstresować. Patostreamingi powinny zniknąć, ale ja nie uważam, że nasz kanał miał taki charakter. To było samo życie.
Rozmawiał: Marcin Kałuski