Kandydaci na posłów i senatorów musieli podać swoje profesje Państwowej Komisji Wyborczej. I różnie zrozumieli ten wymóg. Niektórzy wskazywali bowiem jako zawód wykonywany dyrektora generalnego czy pracownika biurowego, byli też mechanicy oraz kucharze. Inni w rubryce „zawód” wpisali: parlamentarzysta. Czy można w ogóle mówić o takim zawodzie?
W 2015 roku przeszło 100 kandydatów do parlamentu zadeklarowało, że ich zawód to poseł, senator lub parlamentarzysta. I rzeczywiście dla części z nich to stała forma „zatrudnienia”, bo zasiadają w sejmowych ławach od dekad. W tej kadencji rekordzista w Sejmie jest już ósmą kadencję! Troje posłów zasiada siódmą kadencję w sejmowych ławach, 6 parlamentarzystów sprawuje tę funkcję od 6 kadencji, 18 od pięciu, 55 od czterech.
Zawód „parlamentarzysta” w naszym okręgu wyborczym wpisało sześcioro kandydatów na posłów: Mirosława Nykiel, Stanisław Szwed, Grzegorz Puda, Przemysław Drabek, Kazimierz Matuszny oraz Grzegorz Gaża. Nasz regionalny rekordzista, a jest nim Stanisław Szwed, został wybrany aż 6 razy – sumie to 22 lata!
***
Postanowiliśmy przyjrzeć się parlamentarzystom i ich karierom w tym „zawodzie”. Pod lupę wzięliśmy czworo posłów: Stanisława Szweda, gdyż to on jest rekordzistą w sejmowych ławach, Mirosławę Nykiel, a więc jego polityczną oponentkę, Grzegorza Pudę i Grzegorza Gażę, który zasiada w Sejmie od 2019 roku, a mimo to wpisał w rubrykę zawód: parlamentarzysta.
Stanisław Szwed
Stanisław Szwed po raz kolejny jest „jedynką” na listach Prawa i Sprawiedliwości w wyborach parlamentarnych w naszym okręgu. Obecnie ma 68 lat, ale na emeryturę jeszcze się nie wybiera. Jest sekretarzem stanu w Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej. Można śmiało powiedzieć, że życie związał z polityką. Swoją karierę zaczynał w 1970 roku jako pracownik Fabryki Pił i Narzędzi Wapienica w Bielsku-Białej. Był elektrykiem (na marginesie, zupełnie jak były prezydent Lech Wałęsa). W 1980 roku wstąpił do NSZZ „Solidarność”. Dziś często podkreśla, że jest nie tylko parlamentarzystą, ale także związkowcem. W latach 1992-97 i później 2002-2005 pełnił funkcję wiceprzewodniczącego zarządu regionu Podbeskidzie. W 1997 roku został wybrany posłem z ramienia Akcji Wyborczej Solidarność. Należał do Ruchu Społecznego AWS. Trudno dziś powiedzieć, czy był aktywnym posłem. W owej kadencji w latach 1997-2001 złożył 3 zapytania na 4247 wszystkich zapytań i 2 interpelacje na 7075. Wystąpień sejmowych miał 96. Pierwszy raz głos z sejmowej mównicy zabrał w lutym 1998 roku. Jego wystąpienie dotyczyło reformy administracyjno-terytorialnej. Od początku swojej politycznej kariery był zwolennikiem zakazu handlu w niedzielę.
W wyborach w 2001 roku starał się o reelekcję. Bezskutecznie. Jednak przerwę od sejmowych ław, można powiedzieć, że wykorzystał dobrze. W 2006 ukończył bowiem studia z zakresu administracji publicznej w Krajowskiej Szkole Wyższej im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. W wyborach w 2005 roku startował już z listy Prawo i Sprawiedliwość. I to z tą partią zdobywa mandat aż do dziś. Warto zaznaczyć, że był doradcą premiera Jarosława Kaczyńskiego ds. społecznych i kontaktów ze związkami zawodowymi. 19 listopada 2015 roku objął stanowisko sekretarza stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Od października 2020 roku po przekształceniach w strukturze rządu jest sekretarzem stanu w Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej. Co ciekawe, mimo że w swojej karierze zdobył jako poseł rekordową liczbę głosów od mieszkańców swojego okręgu, to bezskutecznie, i to aż dwukrotnie, kandydował do Parlamentu Europejskiego. Nie jest bohaterem bulwarówek bądź głośnych skandali. W kuluarach jest nazywany po prostu „ministrem 500 plus”.
Mirosława Nykiel
To z kolei „jedynka” Koalicji Obywatelskiej w naszym okręgu wyborczym. Mimo tarć PO-PiS kontrkandydatka Stanisława Szweda ma dość podobne do „ministra 500 plus” początki politycznej kariery. Zacznijmy jednak od początku.
Obecna parlamentarzystka ma 70 lat i również nie zamierza zwalniać tempa. Posłanką jest od 2007 roku, czyli od czterech kadencji. Wcześniej, w latach 2005-2007, była senatorką. Jedno z jej pierwszych wystąpień z sejmowej mównicy dotyczyło zapytania związanego z informacją rządu na temat wykorzystania pieniędzy z Unii Europejskiej. – Proszę powiedzieć, czy była możliwa realizacja projektów, których wartość znacznie przekraczała wysokość dofinansowania unijnego? W przypadku niektórych to było nawet do 50%. Czy takie projekty można było realizować? I czy to nie jest przypadkiem tak, że Prawo i Sprawiedliwość, aby poprawić sobie swoje notowania przedwyborcze, obiecywało przysłowiowe gruszki na wierzbie społeczeństwu polskiemu… i świadomie go oszukało – grzmiała z mównicy w 2008 roku. Jej cięty język i riposty nie wzięły się znikąd. To dobrze wykształcona polityczka. W 1983 roku ukończyła pedagogikę na Uniwersytecie Śląskim w Cieszynie, a następnie studia podyplomowe z filologii polskiej w Ośrodku Kształcenia Nauczycieli w Katowicach oraz integracji europejskiej w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie. W 2013 roku została absolwentką studiów doktoranckich. W życiu często zmieniała pracę. W latach 1975-1984 pracowała w RSW „Prasa, Książka, Ruch”, w latach 1984-1990 była nauczycielką języka polskiego. Później dyrektorka ośrodków kultury w Zatorze i Miedźnej. W latach 2000-2002 była prezesem zarządu „Ruchu”. Początkowo w rubryce zawód wpisywała: przedsiębiorca. W 2002 r. założyła Edukacyjne Centrum Biznesu w Bielsku-Białej, którego była właścicielką i prezesem. Jednak to polityka stała się jej konikiem. Tak jak Stanisław Szwed, w 1980 roku wstąpiła do „Solidarności”. W 1993 i 1997 roku bez powodzenia kandydowała do Sejmu. Była wśród założycieli Akcji Wyborczej Solidarność i Ruchu Społecznego AWS oraz Inicjatywy dla Polski. Następnie związała się z Platformą Obywatelską. W 2005 roku została wybrana na senatorkę z ramienia PO. Dwukrotnie próbowała swoich sił w wyborach do Parlamentu Europejskiego, jednak podobnie jak Stanisław Szwed – bezskutecznie. Jest wdową, ma trójkę dzieci. Trudno znaleźć jej nazwisko na łamach prasy brukowej. W kuluarach uznawana jest za „żelazną damę”, bo potrafiła twardo trzymać posłów w ryzach. „Rzeczpospolita” w 2010 roku pisała o tym, że posłowie, którzy złamali dyscyplinę klubową i zagłosowali wbrew wytycznym, otrzymywali kary. – Stawki są różne, nawet do tysiąca złotych. Teraz rzadko sięgamy po takie sankcje, bo dyscyplina wzrosła, ale na początku było różnie – przyznawała wówczas Mirosława Nykiel, odpowiedzialna za dyscyplinę w Platformie…
Grzegorz Puda
Kandydat z drugiego miejsca na listach wyborczych Prawa i Sprawiedliwości ma 41 lat. W rubryce zawód wpisał parlamentarzysta, choć mandat posła ma zaledwie drugą kadencję, czyli od 2015 roku. Co ciekawe, startował wówczas z ósmego miejsca listy wyborczej. Wraz z nim mandat z PiS-u otrzymali wówczas: Stanisław Szwed (1. na liście – 46 220 głosów), Stanisław Pięta (2. miejsce na liście – 18 907), Kazimierz Matuszny (4. miejsce na liście – 9345), Jacek Falafus (5. miejsce na liście – 9439) i Grzegorz Puda (8. miejsce – 12 262).
Doświadczenie zawodowe obecnego ministra jest owiane tajemnicą. Na stronie Kancelarii Rady Ministrów można przeczytać, że „Doświadczenie zawodowe zdobywał zarówno w Polsce, jak i za granicą, gdzie pracował dla wiodących firm. W Polsce kilka lat pracował w jednej z największych instytucji finansowych w Europie. Zanim objął mandat posła, jako menedżer z powodzeniem rozwijał jedną z bielskich spółek. Był także wykładowcą akademickim na jednej z bielskich uczelni”. O jakich firmach mowa? Trudno powiedzieć. W 2006 roku uzyskał tytuł magistra inżynierii z zakresu zootechniki na Akademii Rolniczej w Krakowie. W 2006 roku został radnym Bielska-Białej. Niestety, w bielskim urzędzie nie ma oświadczeń majątkowych z tamtego czasu. Grzegorz Puda uzyskał mandat jeszcze w 2010 i 2014 roku. Biorąc pod dziennikarską lupę oświadczenie za 2012 rok obecny minister wskazał, że jego działalność gospodarcza jest zawieszona i nie przyniosła mu dochodu. Miał wówczas 5,1 tys. zł oszczędności i był posiadaczem opla astry z 2008 roku. Jego jedynym źródłem utrzymania była dieta radnego, która w skali roku wyniosła przeszło 25 tys. zł. Później ówczesny radny wykazywał aktywność jako specjalista ds. marketingu w jednej z bielskich spółek. Dodatkowo dla Starostwa Powiatowego w Żywcu koordynował projekt edukacyjny. Z pierwszej pracy miał rocznie 6,5 tys. zł pensji, z drugiej 1,2 tys. zł. Rok później miał te same zawodowe zajęcia i oszczędności na sumę ok. 9,8 tys. zł. Nadal jednak wiodąca była dieta radnego. W sumie w 2014 roku jako specjalista ds. marketingu miał 8,7 tys. zł dochodu, a z projektu żywieckiego starostwa 14,4 tys. zł. Za to był właścicielem opla frontery z 2000 roku i współwłaścicielem opla astry z 2002 roku. Nie miał ani domu, ani mieszkania, ani działki. W 2015 roku Grzegorz Puda został posłem. Tajemnicą poliszynela jest, że nim otrzymał mandat to m.in. pracował jako manager w restauracji „Wirtuozeria” na bielskich Błoniach. W 2020 roku został ministrem rolnictwa i rozwoju wsi, zastępując Jana Ardanowskiego. Rok później został odwołany z zajmowanego stanowiska. Tego samego dnia objął funkcję ministra funduszy i polityki regionalnej.
Swego czasu media donosiły, że minister ma słabość do bycia traktowanym luksusowo. Kiedy piastował rolę ministra rolnictwa „Gazeta Wyborcza” opisała, że chce zwolnić wieloletniego pracownika, ponieważ nie zapewnił mu obsługi VIP na lotnisku. A to nie wszystko. Puda miał być także niezadowolony z hotelu, który ministerstwo zarezerwowało mu w Luksemburgu. Był to Hotel Hilton-Doubletree (150 euro za noc). Z powodu pandemicznych obostrzeń miał zamkniętą restaurację i jedzenie przynoszono mu do pokoju. „Pracownik ministerstwa musiał przenieść Pudę do pięciogwiazdkowego hotelu Sofitel Le Grand Ducal. Tam dopiero (w cenie 300 euro za noc), minister został właściwie obsłużony” – informowała „Wyborcza”. Jako minister rolnictwa zasłynął także z kontrowersyjnego podzielenia młodych na lepszych – ze wsi oraz gorszych, z miasta. I to mimo że sam – przypomnijmy – urodził się i mieszkał w Bielsku-Białej. Niedawno szerokim echem odbiła się jego rozmowa z Mirosławem Galczakiem, prezesem Wydawnictwa „Prasa Beskidzka”, wydającego m.in. „Głos Ziemi Cieszyńskiej. Polityk PiS miał narzekać na media, w tym na „niezachowywanie proporcji”, „pisanie pozytywnie o jednej stronie” (chodziło o opozycję) i poddawał w wątpliwość sens istnienia prywatnych, niezależnych mediów lokalnych. W kuluarach mówi się, że te słowa kosztowały go utratę „jedynki” na wyborczej liście.
Grzegorz Gaża
To 51-latek z Pszczyny. Obecny poseł ponownie startuje z listy Prawa i Sprawiedliwości, tym jednak razem z miejsca 7. Ukończył edukację na kierunku „obróbka skrawaniem” w tyskim Zespole Szkół Budowlano-Mechanicznych. Zaczynając przygodę z parlamentem, miał wykształcenie średnie policealne. Po latach zdobył także dyplom zarządzania przedsiębiorstwem w Wyższej Szkole Biznesu w Dąbrowie Górniczej. Od lat związany jest z branżą transportową. Jest właścicielem firmy wynajmującej samochody. Przez lata próbował swoich sił w polityce. W 2006 roku zdobył mandat radnego gminy Pszczyna. W 2010 i 2014 roku bezskutecznie kandydował do Sejmiku Śląskiego, a w 2007 i 2011 do Sejmu. W 2015 r. otrzymał mandat radnego wojewódzkiego w miejsce Bożeny Borys-Szopy. W 2018 roku z powodzeniem ubiegał się o reelekcję w wyborach do sejmiku. Z kolei w 2019 roku został posłem, prowadząc nadal swoją firmę. W obecnej kadencji złożył 115 interpelacji i 40 zapytań. Na sejmowej mównicy wystąpił 8 razy, wiele razy w związku z jego zainteresowaniem historią. Znany jest także ze swojego podejścia do kwestii aborcji. To on był jednym z posłów, który chciał zaostrzenia prawa w tej kwestii. Grzegorz Gaża podpisał się także pod wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie zgodności z Konstytucją dwóch przepisów ustawy o planowaniu rodziny z 1993 r. dotyczących możliwości aborcji w przypadku wad letalnych. – Jestem zwolennikiem ochrony życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci, ale mocno angażuję się w działania, których wynikiem jest poprawa godności życia ludzkiego – podkreślał Grzegorz Gaża. Ma żonę i dwójkę dzieci.
Jak zostać posłem?
Jak widać, wykształcenie nie ma znaczenia. Owszem, większość parlamentarzystów ma dyplom uczelni wyższej, jednak ono nie gwarantuje sukcesu. Przykładowo w 2010 roku ponad 90 proc. posłów miało wyższe wykształcenie, choć w prezydium Sejmu zasiadło wówczas dwóch wicemarszałków bez tytułów magistra. Jak twierdzą niektórzy posłowie, brak wyższego wykształcenia może doskwierać w życiu zawodowym, ale nie politycznym. I tak w historii parlamentu mieliśmy już sekretarza stanu czy prezydenta po szkole zawodowej. Z drugiej strony jednak doświadczenie zawodowe – jak przynajmniej wynika z życiorysu posła Grzegorza Pudy – także niekoniecznie jest cenne. Pozostaje więc jedno: sympatia wyborców.
Parlamentarzysta sam w sobie jest zawodem – często dla wyborców