Pochodził z Harbutowic, ale 60 lat spędził w Warszawie. U schyłku życia wrócił do swoich i zamieszkał w Skoczowie. „Bo ja przecież jestem stela” – mawiał. Chciał też widzieć góry. Nigdy się nie wywyższał, choć miałby ku temu prawo. Zawsze skromny, życzliwy, przyjazny. W pamięci mieszkańców trytonowego grodu Karol Śliwka, wybitny grafik, nazywany królem polskich logotypów, zapisał się niezwykle ciepło. Jego pogoda ducha udzielała się każdemu, kogo spotkał. Zachwycał energią, dowcipem, urokiem osobistym. Był czarujący. Szanował ludzi. Dwa lata temu, w 85. roku życia, odszedł, ale w swoich pracach jest ciągle żywy.
Paweł Śliwka, młodszy brat artysty, wyciąga gruby segregator, jeden z wielu, jakie posiada w swoim domu w Harbutowicach. W przytulnym gabinecie, pełnym pamiątek i różnorodnych – starannie uporządkowanych – zbiorów, przerzucamy karta za kartą, śledząc najważniejsze wydarzenia z życia geniusza grafiki użytkowej, który urodził się w biednym domu w małych Harbutowicach, ale dzięki ogromnej determinacji, uporowi i ciężkiej pracy, zaistniał w wielkim świecie. Piąta część „Księgi rodu Śliwków z Harbutowic”, tworzonej przez Pawła Śliwkę, poświęcona jest grafikowi. Zawiera zdjęcia, dokumenty, wycinki z gazet, listy, broszury, publikacje.
Choć segregator pęka w szwach, stanowi niewielki fragment pamiątek po starszym bracie, tytanie pracy i wirtuozie znaków. Ale jest coś szczególnego, co przykuwa naszą uwagę i staje się pretekstem do spotkania w połowie grudnia. To kartki, które Karol Śliwka własnoręcznie tworzył i wysyłał swojej rodzinie oraz bliskim z okazji Bożego Narodzenia czy Wielkiej Nocy. Autor znaków banku PKO, słynnej skarbonki z wpadającym do środka pieniążkiem, Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, Biblioteki Narodowej, Instytutu Matki i Dziecka czy Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych, zawsze znalazł czas, by przed świętami wysłać swoim bliskim i przyjaciołom unikatowe serdeczności.
– Czekaliśmy na nie przy każdej okazji, zawsze ciekawi, co tym razem Karol stworzy. Były one niebanalne i wyjątkowe, tak jak wyjątkowa jest jego twórczość. Proste, ale przemyślane. I bardzo często z przymrużeniem oka, z dystansem do samego siebie – mówi Paweł Śliwka, pokazując kilkanaście kartek z kolekcji. Jego starszy brat bez sztuki nie umiał żyć. Od małego przejawiał artystyczne ciągoty. Kiedy miał pięć lat, skopiował medal przypięty do przedwojennego munduru jednego z krewnych. Rysunek tak się wszystkim spodobał, że mały Karol dostał wreszcie wymarzone kredki, papier, ołówek i zaczął tworzyć. Ponieważ w domu brakowało pieniędzy na narzędzia, do pierwszych grafik wykorzystywał… drut od parasola, a że nie stać go było na bilet, żeby dojechać do szkoły plastycznej w Bielsku-Białej, korzystał z wagonów towarowych. Na przekór wszystkiemu kierował się wewnętrznym impulsem i podążał wybraną przez siebie ścieżką. Nawet utrata jednego oka, zaraz po wojnie, kiedy majstrował przy zapalniku pocisku znalezionego na harbutowickich polach, nie zatrzymała jego marzeń i nie przeszkodziła w osiągnięciu zamierzonego celu.
– Dla mnie jest ziarnem, które zostało posiane i pomimo ogromu trudów w dzieciństwie i młodości, pomimo walki o wykształcenie, wyrosło z niego coś pięknego ze wspaniałymi owocami. To niesamowite, jak silny był ten dar. Ten talent, dzięki któremu udało się pokonać wszelkie przeszkody – mówi Dorota Noszka z Miejskiego Centrum Kultury „Integrator” w Skoczowie, przyjaźniąca się z Karolem Śliwką w czasach, kiedy zamieszkał pod Kaplicówką, w niewielkim mieszkaniu jednego z bloku na Górnym Borze. Z sentymentem przechowuje – w teczce podarowanej zresztą przez artystę – świąteczne i inne kartki, które grafik wręczał osobiście pracownikom skoczowskiego ARTadresu i galeryjki miejskiej. – Zauważyliśmy, że chyba lepiej wykonywało mu się te wielkanocne. Mógł, jakby to powiedzieć, bardziej poszaleć. Zawsze był w nich jakiś żart. I wszędzie przewijał się albo beret, w którym chodził, albo inny jego znak rozpoznawczy: śliwka. Śliwki w czekoladzie też zresztą zawsze nam przynosił – uśmiecha się Dorota Noszka. A ilekroć włożył koszulę bordową czy fioletową, to podkreślał, że dziś jest w kolorze śliwkowym. Ze swojego nazwiska uczynił atut.
– Nasza znajomość zaczęła się właśnie w ARTadresie. Po przeprowadzce do Skoczowa, Karol Śliwka odwiedził punkt informacji turystycznej jako zwykły gość, ale dość szybko zorientowaliśmy się, że to musi być właśnie on. Nie przyszedł jednak z pozycji wyższej, o nie. Zawsze był skromny. I potem, gdy tylko bywał w centrum, zawsze wpadał zamienić słowo. Nasza znajomość zacieśniała się coraz bardziej, a także współpraca z nim. Konsultował nasze projekty, doradzał. Myślę, że to lubił. Cieszyło go to, że czuł się potrzebny. Że ktoś mu ufa i ceni go. Mieliśmy ciepłe relacje. Mówi się, że starych drzew się nie przesadza, ale nie w jego przypadku. Skoczów był dla niego ważny. Cały czas widać było w nim radość z tego, że jest właśnie tutaj, a nie gdzieś indziej – wspomina Julia Raszka, obecna dyrektor Miejskiego Centrum Kultury „Integrator”. Również w jej kolekcji znajdują się świąteczne kartki z limitowanej edycji Karola Śliwki.
Artysta zmarł 10 września 2018 roku w Cieszynie. Został pochowany na skoczowskim cmentarzu ewangelickim. W pierwszą rocznicę śmierci została odsłonięta tablica pamiątkowa w Domu Rolnika w Harbutowicach. Sołtys miejscowości, Halina Romańska, planuje, że w piątą rocznicę odejścia Karola Śliwki zorganizowana zostanie wystawa właśnie z jego kartkami w roli głównej…