Wydarzenia Bielsko-Biała

Żeglarze z powiatu bielskiego przeżyli atak orek | WIDEO, ZDJĘCIA

Ataki orek, także na jachty regatowe, stały się już normą. Tu niezwykły kadr z filmu organizatorów słynnych regat The Ocean Race. FOT. WWW.THEOCEANRACE.COM. Pozostałe zdjęcia: Archiwum Tomasza Zemanka

Regatowy jacht z mieszkańcami powiatu bielskiego na pokładzie został zaatakowany przez stado orek i stracił część płetwy sterowej. Żeglarze nie panikowali, bowiem dobrze wiedzieli, że w Cieśninie Gibraltarskiej od paru lat dochodzi do niewytłumaczalnych zachowań tych wielkich ssaków, które potrafią nawet zatopić mniejsze jednostki. Choć z tej przyczyny do takiego spotkania dobrze się przygotowali, to i tak najedli się strachu.

Morska wyścigówka

Rejs rozpoczął się w Loano we Włoszech. Dowodził nim kapitan Mateusz Byrski z Kóz. Jest doświadczonym żeglarzem regatowym, który startował na wielu oceanicznych jachtach, przepływając Atlantyk, a tym razem wybrał się po raz pierwszy w rejs w roli kapitana jednostki. Dziewięcioosobową załogę tworzyli głównie mieszkańcy województwa śląskiego i wybrzeża. Znalazł się w niej i Tomasz Zemanek, jeden z najbardziej znanych instruktorów w regionie, prowadzący Szkołę Żeglarską Santorini nad Jeziorem Żywieckim, któremu towarzyszyło dwóch jego kursantów.

Celem rejsu było przeprowadzenie jachtu do Vigo w Hiszpanii. To nie zwykła łódź żaglowa, tylko prawdziwa „wyścigówka” – 20-metrowy jacht regatowy klasy Volvo 70 o nazwie „E1”, skonstruowany do startów w regatach dookoła świata. Właściciel jednostki ma jeszcze trzy tego typu łodzie i często trzeba je przemieścić w różne miejsca – choćby na regaty czy rozmaite eventy żeglarskie.

Żeglarze postawili sobie ambitne wyzwanie, by pokonać 1,5 tysiąca mil morskich w dziesięć dni, i to bez zawijania do portów. – Skusiłem się na ten rejs spontanicznie, bo Mateusz jest świetnym kapitanem, a taki rejs był dla mnie okazją do treningu przed przepłynięciem Atlantyku. Nasz rejs przewidywał pokonanie połowy tego dystansu. Dla reszty załogi też gratką była możliwość żeglowania tak świetną łodzią – opowiada Tomasz Zemanek. – To bardzo szybki jacht. Postanowiliśmy wykorzystać jego regatowy potencjał w około 70 procentach, nie zakładając na przykład „szybszych”, ale mniej odpornych regatowych żagli – dodaje.

Przygotowani na najgorsze

Członkowie załogi, by dotrzeć z Włoch na północny-zachód Hiszpanii, musieli oczywiście pokonać Morze Śródziemne i Cieśninę Gibraltarską. Dobrze wiedzieli, że od około czterech lat dochodzi tam do niebezpiecznych sytuacji za sprawą ataków orek. – Już parę jachtów zatonęło. Dwa dni przed naszą „przygodą” orki też zaatakowały i kolejny jacht zatonął. Po nas był kolejny przypadek – wskazuje Tomasz Zemanek.

Orki niemal zawsze atakują płetwę sterową. W najgorszych przypadkach, gdy łodzie szły na dno, działo się to na skutek wyłamania mocowania steru do kadłuba, przez co tworzyła się nieszczelność tak duża, że nie sposób było nadążyć z wypompowywaniem wody. – Aby się przed tym uchronić, zamknęliśmy gródź przy rufie, by ewentualny przeciek zatrzymał się w tej jednej części łodzi. Sprawdziliśmy też konstrukcję oraz stan steru. Na szczęście, ster w tego typu łodzi regatowej jest o wiele mocniejszy i montowany do kadłuba w dwóch miejscach, więc założyliśmy, że orki prędzej urwałyby samą płetwę sterową, niż uszkodziły cały ster z mocowaniem do kadłuba. Mimo to, na wypadek potrzeby ewakuacji i przeniesienia się do tratwy ratunkowej, każdy z nas miał spakowany plecak ucieczkowy ze wszystkim, co potrzebne, by sobie w takiej sytuacji poradzić – przybliża Tomasz Zemanek. – Cieśnina to swoiste wąskie gardło, bo w najwęższym miejscu na 14 kilometrów. Słyszeliśmy rady, że lepiej płynąć blisko brzegu, gdzie jest najpłycej, ale dobrze wiedzieliśmy, że tam tak samo dochodzi do spotkań z orkami. Postanowiliśmy płynąć bliżej głównego szlaku – uzupełnia.

Jak w „Szczękach”

Załoga wypłynęła z Loano 21 lipca. Do Cieśniny Gibraltarskiej dopłynęła 27 lipca. Wiało stosunkowo słabo. Orki dostrzeżono około dziewiątej rano. – Zauważył je jeden z naszych załogantów. Były wtedy w odległości około stu metrów przed dziobem. Członek załogi krzyknął, że widzi czarne płetwy, ale na pewno nie są to delfiny, które wcześniej nam towarzyszyły. Wszyscy zaczęliśmy patrzeć w ich kierunku. Wynurzyły się około 50 metrów przed nami – pięć-sześć sztuk. Można się domyślić, jakie wrażenie to robi, biorąc pod uwagę wielkość tych ssaków. Miały długość połowy naszego jachtu. Płynęły w równym rzędzie, gotowe do ataku. Ja miałem za zadanie wyłączyć silnik, bo w teorii może on dodatkowo drażnić orki, co się udało. Miałem ponadto nagrać to zdarzenie, ale już nie zdążyłem – poczuliśmy dwa uderzenia w płetwę sterową raz za razem. Cały atak trwał może 30 sekund. Jednocześnie wypłynęła oderwana przez orki część płetwy. Byliśmy w szoku, że wszystko to działo się tak szybko, ale o panice nie było mowy, tym bardziej przy tak opanowanym kapitanie i załodze, której każdy członek miał przydzielone konkretne obowiązki. Pamiętaliśmy rady naszych znajomych żeglarzy, którzy przy takich atakach używali petard i sami postanowiliśmy odstraszyć orki hałasem – opowiada Tomasz Zemanek.

Było duże ryzyko, że potężne walenie zechcą powtórzyć atak, bowiem często uderzają do momentu aż wyrwą ster. – W naszym przypadku oderwała się spora, około 50-centymetrowa, część płetwy i może uznały, że „misja wykonana” – analizuje sternik.

Uszkodzenie płetwy sterowej bynajmniej nie oznaczało końca zagrożenia. – Orki nie odpuszczały. Płynęły za nami i krążyły wokół nas. Obserwowały nas z daleka, ale już więcej nie atakowały. Później straciliśmy je z oczu – relacjonuje właściciel szkoły żeglarskiej. Na szczęście łódź zachowała sterowność, bowiem jest wyposażona w długą płetwę i nawet po oderwaniu jej fragmentu można było sobie poradzić.

– Zachowywaliśmy koncentrację cały czas i obserwowaliśmy wodę. Po jakimś czasie odetchnęliśmy i spokojnie analizowaliśmy tę sytuację. To ogromne emocje, bo nasuwają się takie skojarzenia, jak z ataków rekina w filmie „Szczęki”. Niby wiedzieliśmy, że może do tego dojść, ale i tak człowiek jest zadziwiony szybkością ataku – tłumaczy Tomasz Zemanek.

Żeglarze zapewniają, że to zdarzenie nie zniechęca ich do pływania po tych wodach. – Znajomy przeprowadzał przez tę cieśninę jacht kilkanaście razy i widywał orki. Udawało mu się je dostrzec na tyle wcześnie, że zdążył odstraszyć je hukiem petard. Słyszałem o innych, którzy na taką ewentualność przygotowują… bosak z ostrzami, ale to już przesada. Sądzę, że do tego trzeba się po prostu przygotować i zachować spokój w razie ataku – puentuje sternik.

Wyszukana taktyka

Orki są bardzo inteligentnymi ssakami, a przy tym są drapieżnikami szczytowymi, niemającymi naturalnych wrogów. Dorosłe samce mierzą niemal dziesięć metrów długości. Orki mają całą gamę zmyślnej taktyki stosowanej do zdobywania pożywienia. Chcąc choćby schwytać płetwonogie, szarżują aż na brzeg. Potrafią, płynąć rzędem, stworzyć wysoką falę, która zmywa foki z kier. Albo skupiać ławice śledzi w ciasną kulę i ogłuszać ryby. W Cieśninie Gibraltarskiej gonią tuńczyki do momentu, aż te się zmęczą. W celu uśmiercenia płetwonogich taranują je, uderzają swą płetwą ogonową, a nawet skaczą na nie. Morświny czy delfiny przebiegle zaganiają do płytkich zatok, gdzie są już łatwym łupem. W celu zabicia dużego walenia, część osobników ze stada chwyta płetwy ofiary, podczas gdy inne starają się utrudnić oddychanie poprzez gryzienie w okolicach nozdrzy. Są filmy, na których widać, jak orki uderzają łbem, by ogłuszyć młodego płetwala, choć ten jest pilnowany przez matkę. Aby pochwycić mirungi lub uchatki patagońskie, południowoamerykańskie orki wynurzają się na plażę i tej taktyki uczą potomstwo.

Na wolności orki nigdy nie atakowały ludzi, a zaobserwowane próby ataku, będące wynikiem pomyłek z naturalnymi ofiarami, nie dochodzą do skutku, gdyż orki szybko orientują się w popełnionym błędzie. W delfinariach rzadko dochodzi do agresywnego zachowania orek wobec ludzi, a niektóre zdarzenia – choć kończyły się śmiercią – były raczej przypadkiem. Odnotowano jednak celowe ataki na trenerów orek, będących w niewoli.

Wielka zagadka

To, co dzieje się w Cieśninie Gibraltarskiej, jest wielką zagadką. Ataki zaczęto odnotowywać tam w 2020 roku. Do dziś zgłoszono ich około siedmiuset! Podobno odpowiada za nie raptem jedna grupa orek, składająca się z piętnastu osobników. Badacze próbują ustalić przyczyny dziwnego zachowania tych ssaków. Jedna z hipotez zakłada, że orki robią to wszystko… dla zabawy. Niewykluczone też, że łódź mogą traktować jako zagrożenie lub konkurencję w polowaniach. – Trudno to ocenić. Może też być tak, że w przeszłości jedna z orek ucierpiała na skutek uderzenia przez płetwę sterową i teraz stado uważa je za zagrożenie lub – biorąc pod uwagę inteligencję tych zwierząt – zwyczajnie się mści. Trzeba zwrócić uwagę na to, że orki zawsze atakują tylko płetwę sterową. Nie biorą się za większy kil czy kadłub. Mogą je zahaczyć, ale ich celem w każdym przypadku była płetwa. I to głównie łodzi żaglowych, a nie motorowych – zauważa Tomasz Zemanek. W internecie nie brakuje filmów, które to pokazują. Ataki orek stały się już w zasadzie stałą „atrakcją” cieśniny. To, jaka recepta będzie na nie najlepsza, pokaże doświadczenie żeglarzy. Oby w końcu – mówią wilki morskie – znalazł się jakiś niezawodny, ale bezpieczny dla tych ssaków sposób.

Żeglarzom przepływającym w pobliżu Gibraltaru pozostaje więc życzyć – prócz, jak nakazuje tradycja, stopy wody pod kilem – brak w niej orek, które są stworzeniami równie fascynującymi, jak niebezpiecznymi. Teraz także dla żeglarzy w tym jednym miejscu na świecie. Ahoj!

google_news