– Dlaczego do ostatniej chwili nikt nas nie ostrzegł? Dlaczego nikt nie starał się budzić mieszkańców? – Te pytania padają w powiecie cieszyńskim, gdzie wrześniowa wielka woda zalała domy i posesje.
– Wszyscy od dłuższego czasu wiedzieliśmy, że w weekend, 14 i 15 września, będziemy mieli do czynienia z gwałtowną ulewą. Dlatego jestem zaskoczony, że pogotowie przeciwpowodziowe zostało wprowadzone tak późno – mówił na sesji radny.
Przypomnijmy, Janina Żagan, starosta cieszyński, zarządziła w powiecie cieszyńskim pogotowie przeciwpowodziowe w sobotę, 14 września, o godz. 11.00. Z kolei alarm powodziowy wprowadziła w niedzielę, 15 września, o godz. 3.00 w nocy.
– Alarm powodziowy został wprowadzony właściwie w szczycie powodzi. Dlaczego nie można było go ogłosić wcześniej, bo przeszkód formalnych chyba nie ma? Co stało na przeszkodzie, by alarm ogłosić w sobotę po południu, a pogotowie przeciwpowodziowe w piątek, skoro cała Polska mówiła o zbliżających się ulewach? Dlaczego tego nie zrobiono, skoro wszyscy wiedzieli, że tak się stanie? – dociekał radny i pytał retorycznie: kto nocą czyta internetowe komunikaty?
Odpowiadając, Janina Żagan wyjaśniła, że alarm przeciwpowodziowy jest ogłaszany w momencie, gdy starosta otrzyma informację o zagrożeniu z trzech gmin. – Tymczasem u nas w sobotę trudna sytuacja panowała jedynie w gminie Zebrzydowice. Dopiero w nocy zaalarmował nas Ustroń, a po nim Skoczów. I wówczas podjęliśmy decyzję o ogłoszeniu alarmu przeciwpowodziowego w całym powiecie. Nie oznacza to jednak, że każda z gmin samodzielnie nie mogła na swoim terenie ogłosić alarmu – tłumaczyła.
– Jeżeli jakieś zagrożenie dotyka pojedynczej gminy, alarm ogłasza wójt lub burmistrz. Jeżeli zagrożenie pojawia się w większej liczbie gmin, alarm ogłasza starosta. Natomiast, jeśli zagrożenie obejmuje więcej niż jeden powiat, alarm ogłasza wojewoda. Tak wyglądają procedury. Starosta nie mając informacji z kilku samorządów, nie ma podstaw do ogłaszania alarmu – dodał wicestarosta cieszyński Mieczysław Szczurek.
Na sesji rady powiatu de facto przyznano jednak, że brakuje nam skutecznego systemu ostrzegania. We wrześniu wiele osób przygotowało się na nadejście fali powodziowej, inni zbagatelizowali zagrożenie, ale jeszcze inni mogliby lepiej zabezpieczyć swe mienie, gdyby w krytycznym momencie, w nocy z soboty na niedzielę, skutecznie ich zaalarmowano. Bo wiele osób zwyczajnie się nie spodziewało, że woda jest w stanie dotrzeć na ich posesje.
– Sądzę, że zachłysnęliśmy się nowoczesnymi technologiami, tymczasem najprostsze rzeczy, które kiedyś się sprawdzały, także dziś byłyby najskuteczniejsze – przekonuje Janina Żagan i dodaje, że w newralgicznym momencie pomogłyby popularne „szczekaczki”, czyli pojazdy wyposażone w megafony.
– W Polsce zlikwidowano „kołchoźniki”, traktując je jako przeżytek komunizmu. Może jednak warto wrócić do tych sprawdzonych rozwiązań, bo przekonujemy się, że ani internet ani smartfony, nie rozwiązują problemu. Do tego alerty RCB już nam spowszedniały i daję głowę, że większość ludzi po przeczytaniu kolejnych takich komunikatów, nie zwraca na nie uwagi. Poza tym w nocy ludzie śpią, tymczasem gdyby przez miasto czy gminę przejechała „szczekaczka”, ludzie z pewnością by zareagowali i część dałaby radę ewakuować na przykład samochody – mówi Janina Żagan.
Co ciekawe, gminne systemy nagłaśniające nadal działają zarówno w Czechach, jak i na Słowacji. I feralnej nocy w Czeskim Cieszynie zostały użyte do ostrzeżenia ludzi. Tymczasem w Cieszynie w krytycznych godzinach panował chaos, a ludzi pozostawiono samym sobie. Wszystko to mieści się w eufemistycznym określeniu, iż „służby zareagowały z opóźnieniem”…