Wydarzenia Bielsko-Biała

Zniewolone

Fot: KJ/ Inna dzisiaj w Bielsku-Białej

Historia Inny i jej córki Eriki, to przypadek szczególny wśród uchodźców z Ukrainy. Ona – pierwsza kobieta w armii ukraińskiej szkoląca psy bojowe, jej autystyczna córka z talentem malarskim. Obie przeszły piekło wojny w Donbasie, niewolnictwa w Rosji, aby znowu trafić pod rosyjskie bomby już w Kijowie. Dzisiaj psychicznie zdruzgotane, boją się ludzi i całego świata. Obdarte z marzeń i godności przestały w cokolwiek wierzyć.

Kiedy na zakończenie naszej kilkugodzinnej rozmowy pokazuję Innie zdjęcie, które właśnie jej zrobiłem, jej oczy z miejsca podejrzanie robią się szkliste, a z ust wydobywa się smutny szept: „ja takaja babusja…”. Wyobraziłem sobie wtedy, jak wyglądałaby dzisiaj ta czterdziestosiedmioletnia kobieta, gdyby nie to, czego przez większość życia musiała doświadczyć.

Radziecka tożsamość


Inna rodzi się w Drużkiwce, w obwodzie donieckim, na wschodzie dzisiejszej Ukrainy. To średniej wielkości miasto leży tuż obok Kramatorska i kilkadziesiąt zaledwie kilometrów od bombardowanego dzisiaj dniem i nocą Siewierodoniecka. Ale kiedy Inna przychodzi na świat jest to po prostu kawałek Związku Radzieckiego. I tak właśnie traktuje się wówczas oficjalnie wszystkich ludzi, niezależnie od ich etnicznej przynależności. Są po prostu obywatelami radzieckimi. Ojciec Inny jest oficerem armii radzieckiej i służy w formacji pograniczników. Z tego względu rodzina co chwilę musi się przenosić z miejsca, na miejsce. Inna mieszka więc raz w Gruzji na granicy z Turcją, innym razem niedaleko pogranicza z Chinami. Wejście w dorosłość zastaje ją tymczasem w Wilnie. I zbiega się niemal co do dnia z rozpadem Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Jest koniec grudnia 1991 roku.
– Musisz zrozumieć, co to dla takich jak my, wtedy oznaczało – przekonuje dzisiaj Inna. – Same kłopoty. Nagle z obywateli Związku Radzieckiego staliśmy się dla Litwinów okupantami. Przecież mój ojciec nosił radziecki mundur.

Won z Moskwy


Dla młodej dziewczyny i jej rodziny świat staje więc niemal dosłownie na głowie. Nikt nie wie, co będzie dalej, co ma ze sobą zrobić. W którą stronę świata podążyć?! Kim właściwie są skoro już nie ludźmi radzieckimi? Ukraińskie korzenie, przez lata starte przez radziecką machinę powoli jednak dają znać o sobie. Decyzja może być więc tylko jedna – trzeba wracać do rodzinnych stron. Tam, gdzie jest ich dom.

– Byliśmy Ukraińcami i wtedy, jak nigdy wcześniej, nagle to odczuliśmy – wspomina Inna.

Rodzina wraca więc do Drużkiwki. Ojciec Inny zrzuca radziecki mundur, zatrudnia się w fabryce za jakieś marne grosze. Ona nie chce jednak utknąć w małym miasteczku. Ma przecież marzenia. Chce być weterynarzem. Skoro tak, to pada na moskiewską uczelnię, bo jak się już uczyć, to u najlepszych. I młoda dziewczyna wyrusza do Rosji nie zdając sobie do końca sprawy, że tak naprawdę jedzie do obcego już państwa. W Moskwie jednak szybko jej to uświadamiają. I to pierwszego dnia, kiedy zgłasza się do miejscowego posterunku milicji, bo taki jest wymóg.
– Macie radziecki paszport, dokument ukończenia szkoły w Wilnie i pieczątkę ukraińską – mruczy wtedy pod nosem jakiś typ w milicyjnym mundurze. – Musicie wracać na Ukrainę. Tutaj nic po was.

Pierwsza w armii


Inna nie ma wyjścia. Bez zezwolenia na pobyt w Moskwie może być w każdej chwili zatrzymana. Załamana wraca więc do Drużkiwki. Ale z marzeń nie rezygnuje. Znajduje w końcu pracę w miejscowym kołchozie jako pomoc weterynarza.

– Jak tak dzisiaj o tym myślę – wspomina – to chyba wtedy właśnie wkroczyłam na ścieżkę, która zaprowadziła mnie później prosto do piekła.

Praca w Kołchozie do lekkich nie należy, ale Inna jest zadowolona. Bo to wtedy uczy się w praktyce najwięcej o zwierzętach. Co z tego jednak, skoro po roku kołchoz upada nagle z hukiem – korupcja, oszustwa, chęć bogacenia się za wszelką cenę, to powszechność wówczas w państwie, które ledwo co odzyskało niepodległość. Znowu więc zawód, rozczarowanie i myśli, co dalej? Do tego w domu panuje bieda. Inna nie chce siedzieć na karku rodzicom, stawia więc na armię. Tylko tam gwarantowano jakąś ciągłość, regularny żołd, dach nad głową. Pakuje więc plecak i jedzie do Odessy. Ma też poczucie, że w jakimś sensie będzie kontynuować rodzinną tradycję. Ale już w swoim, narodowym mundurze. I tam, w Odessie, pierwszy raz wkłada na siebie mundur ukraińskiej armii.

Dziewczyna ma jednak ambicje, nie chce być tylko zwykłym szeregowcem. Po kilku latach służby zgłasza się więc w 1996 roku do Akademii Wojskowej we Lwowie, bo tam – jak się dowiaduje – może jednocześnie studiować kynologię. Jednym słowem postanawia zostać pierwszą kobietą w ukraińskiej armii specjalizującą się w szkoleniu psów wykorzystywanych w wojsku i policji.
– Była to chyba jedyna rzecz w moim życiu, którą udało mi zrealizować tak, jak sobie to wymarzyłam – mówi.

Chora na ciążę


Po ukończeniu z wyróżnieniem Akademii Inna wraca pełna pasji i zapału do Odessy. Z miejsca zostaje skierowana do służby w porcie. Mijają dni, tygodnie, miesiące. Ukrainka jest w swoim żywiole. Zalicza sukces za sukcesem – jej psy łapią przemytników broni, narkotyków, ludzi. Jakaś ekipa miejscowej telewizji realizuje o niej film dokumentalny. Do Odessy przyjeżdżają też kynolodzy z zachodnich armii – chcą na własne oczy zobaczyć zaklinaczkę psów. Wszystko w jej życiu zaczyna układać się dobrze. Nareszcie. W 1999 roku dziewczyna wychodzi też za mąż. Parę miesięcy później jest już w ciąży. Apogeum szczęścia? Tak. Ale tylko do dnia, w którym idzie do swojego dowódcy i mówi, że potrzebuje przerwy w służbie, bo spodziewa się dziecka.
– Dziecka?! – Oficer robi oczy jak spodki. – Jesteś w ciąży?!

Armia zachowuje się tak, jakby w ciężarnej kobiecie zobaczyła nowo odkrytego chrząszcza. Przecież wojskowe przepisy i ustawy, wszystkie te biurokratyczne regulacje nie przewidują, że żołnierz może być w ciąży!
– Dzisiaj brzmi to absurdalnie, ale wtedy naprawdę nie było na to rozwiązania – tłumaczy Inna. – Musiałam się zwolnić z armii z powodu choroby…

Krótkie szczęście


I to już koniec tej części życia Inny, o której dzisiaj może mówić, że była dobra. Cała reszta, to zjazd krok po kroku, dzień po dniu w otchłań zła. Jakby po to właśnie się urodziła.

Po rozstaniu z mundurem Inna razem z mężem wraca kolejny raz do Drużkiwki. Chwilę później rodzi się jej córka, Erika. Każda matka jest wtedy szczęśliwa. Inna też, ale nie tak jakby chciała. Bo zyskuje dziecko, ale traci męża. Aleksiej nie chce życia w biedzie, z kobietą, która jest sfrustrowana i nie wie, co dalej ze sobą zrobić. Odchodzi więc. Inna godzi się z losem, ale nie chce zostać w Drużkiwce, gdzie wszyscy mają ją na oku i językach. Bo przecież musi być zła, skoro własny mąż od niej odszedł. Zdruzgotana jedzie do Charkowa, gdzie znajduje pracę w fabryce okien. Dostaje posadę menadżera. I kiedy wydaje się jej, że wychodzi już na prostą znowu łapiąc wiatr w żagle, firma wysyła ją do Kramatorska, aby otworzyła tam nową fabrykę. Tyle, że nastaje właśnie 2014 rok.

Bomba


Rok przełomu dla Ukrainy. Rok, w którym tak naprawdę w tej części kraju rozpoczyna się regularna wojna z rosyjskim najeźdźcą. Inna i jej córka są w samym środku rozpoczynającej się, krwawej jatki.

– Pamiętam, że była wiosna, wszystko kwitło, radosny śpiew ptaków i nagle niewiarygodny huk – wspomina Inna. – Niedaleko miejsca, gdzie akurat mieszkałam był jakiś wybuch. Potem następny i jeszcze jeden. W końcu dotarło do mnie, że to wybuchają bomby!

Inna nie panikuje. W końcu ma solidne wojskowe przeszkolenie. Mimo to nie potrafi się z dzieckiem wydostać z bombardowanego rejonu. Wszystkie drogi są odcięte, a jedyna możliwość ewakuacji, to droga wprost na terytorium Rosji. W końcu, po kilku tygodniach kobiecie udaje się przedrzeć do Berdiańska. Pokonuje leśne dróżki, mokradła, korzysta z podwózki dobrych ludzi. Sama nie wie, jak pokonuje te kilkaset kilometrów. Tuż przy końcu tułaczki wpada znów pod rosyjskie bomby. Tym razem tak nieszczęśliwie, że doznaje poważnego urazu słuchu.
– Myślałam wtedy, że ta bomba trafiła prosto we mnie – wspomina. – Że tak wygląda śmierć. Kiedy masz wrażenie, że czaszka rozpryskuje ci się na tysiąc części, tracisz wzrok i nagle zapadasz w ciemność. Ale nas ocalił fragment jakiegoś muru. To za nim wybuchła ta bomba.

W Berdiańsku Innie udaje się skontaktować ze znajomymi, którzy przekonują ją, że jeśli chce jeszcze normalnie słyszeć musi niestety pojechać do Moskwy. Tylko tam może liczyć na fachową pomoc medyczną. Kobieta z niechęcią, ale decyduje się na to. Nie chce do końca życia słyszeć w głowie pisków i trzasków. Jest zdesperowana, aby to wyleczyć.

Ryzyko


Mimo desperacji Inna wie, że dużo ryzykuje. Już raz ją z Moskwy przegonili. No i nie jest tak, że może sobie pójść z dzieckiem na dworzec kolejowy, czy autobusowy i po prostu kupić bilet. Co prawda z Berdiańska autobusy wyjeżdżają rzeczywiści tylko w jednym kierunku – właśnie tym, gdzie ona musi podążyć, ale nie wszyscy pasażerowie docierają do celu. Inna wie o tym, bo potrafi zbierać informacje. A ludzie wiedzą wszystko. Decyduje się w końcu na podroż busem. Organizuje gotówkę, płaci i wreszcie razem z Eriką jedzie. Mijają okolice Doniecka, Kramatorska, zahaczają o okręg Ługańska. Po niemal całym dniu jazdy są już na terytorium Rosji. Inna zapada w sen z przytuloną do siebie Eriką, z którego budzi ją nagły wstrząs i niesamowity rumor. W pierwszej chwili myśli, że bus najechał na minę. Może został trafiony jakimś pociskiem? Z trwogą przygląda się córce, ale ta jest cała. Za to na siedzeniu obok widzi człowieka z dziwnie przekrzywioną głową. Chyba nie żyje, myśli. Zaczynają też do niej docierać krzyki innych wystraszonych pasażerów. Dopiero kiedy wydostaje się z busa rozumie, że kierowca chyba zasnął, a samochód uderzył po prostu w przydrożne drzewo.

– Pamiętam, że się wtedy roześmiałam sama do siebie – mówi Inna. – Bo przecież pech był od dawna moim najlepszym kompanem.
Może i był to powód do śmiechu przez łzy, ale gdyby Inna wiedziała, co nastąpi później, raczej w panice uciekłaby z dzieckiem na koniec świata.

Niewola


Po kilku godzinach na miejscu wypadku zjawia się rosyjski patrol milicji. Na przywitanie bierze od wszystkich dokumenty. Inna jest spokojna, już była sprawdzana na granicy. Kiedy mundurowy dociera do jej paszportu, zaczyna go przeglądać dłużej niż dokumenty reszty pasażerów. Wreszcie spogląda na kobietę i mówi, żeby wsiadła razem z dzieckiem do radiowozu.
– Czomu?! – Dziwi się Inna. – Nie przyślecie tu po nas innego busa?
– Tylko wy tu macie dziecko – słyszy w odpowiedzi. – Lepiej jedźcie teraz z nami, a później pomyślimy jak dalej wysłać was do tej Moskwy. U nas nie tak źle, sami się przekonacie.

Inna przekonuje się już kilkadziesiąt minut później, kiedy radiowóz podjeżdża pod jakiś duży dom otoczony ogrodem, z którego wyłania się zadbana kobieta.
– Wybaczcie towarzyszko Irino, że o tak wczesnej porze was niepokoję, ale mam dla was niespodziankę – mówi do niej mundurowy, wskazując na Innę i jej córkę.

Chwilę później wprowadza obie do domu i tłumaczy, że mogą się tu przespać w gościnie. Inna jest zadowolona, bo sądziła, że kolejne godziny spędzi na jakiejś twardej pryczy w celi, a tu taki komfort ją spotyka. Pyta jeszcze o swoje dokumenty, ale mundurowy wyjaśnia, że musi je przekazać właścicielce domu.
– Ona wam odda – uspokaja.
W ten sposób rozpoczyna się dla Inny i jej córki Eriki pierwszy dzień niewoli w domu żony miejscowego prokuratora. Pierwszy z kolejnych dwóch tysięcy dwustu dni…

Kiedy uświadamiam sobie, że Inna ma tę liczbę wyrytą w głowie niczym jakiś starodawny naskalny ryt wiem już, że dalszy ciąg jej opowieści nie będzie taki łatwy. I nie mylę się. Inna zapada w odrętwienie. Mijają minuty, a ona patrzy tylko w jeden punkt na ścianie. W końcu się odzywa:
– Nie pytaj mnie, gdzie to było – mówi. – Wiem tylko, że musiało to być gdzieś niedaleko Woroneża. Nie potrafię o tym mówić, nie gniewaj się.
Mimo to, po chwili opowiada dalej twierdząc, że chce jednak to wyrzucić z siebie. Całą tę krzywdę i ból.
– Mieszkałyśmy z Eriką w piwnicy – zaczyna. – Dwa stare łóżka, krzesło i krzywy stolik. Obok wychodek i kran z zimną wodą. W nocy zamykali drzwi na kłódkę, w dzień gonili nas do pracy przy domu i obejściu. Myślisz, że się nie buntowałam? Na początku często. Wtedy w ruch szła pałka, albo zaczynały się dni bez jedzenia. Dla mnie i dla córki. Któregoś dnia, kiedy powiedziałam, że wolę być zatłuczona na śmierć niż żyć jak zwierzę Irina spokojnie powiedziała mi, że to żadna strata. Przynajmniej będzie mogła z czystym sumieniem sprzedać moją Erikę. To mnie otrzeźwiło. Miałam przecież dorastającą córkę. Musiałam żyć chociażby dla niej. Robiłam więc dzień za dniem to samo. Myślałam oczywiście o ucieczce, ale bez dokumentów nie miałabym szans przedostać się do granicy. Była wojna, wszędzie patrole, wojsko, obcy ludzie. Rosjanie. Nie było się komu poskarżyć, bo to była jedna wielka mafia. Nie byłam tam przecież jedyna. Wiem, bo nieraz wozili mnie do innych domów takich ważnych ludzi i tam spotykałam inne służące. Musiałam pogodzić się z losem.

Martwe za życia


Sześć lat wcale nie minęło jak z bicza strzelił. Dzisiaj Innie wydaje się, że było to całe jej życie. A teraz żyje drugi raz. W pewnym sensie tak właśnie jest. Bo kiedy pod koniec sześcioletniej udręki udało się jej przy pomocy jednej z osób z rodziny prokuratora wykraść wreszcie swój paszport i jakimś cudem dotrzeć na granicę, a później do Kijowa, okazało się, że razem z córką została już trzy lata wcześniej uznana za zmarłą.
– Nie istniałyśmy! – Tłumaczy. – Mój ojciec zmarł, a ponieważ nie było innej rodziny, dom został sprzedany na licytacji przez państwo. Zostałam tylko z moimi czarnymi myślami.

Do Kijowa Inna dociera na początku grudnia 2021 roku. Zgłasza się do wszelkiego rodzaju służb opowiadając swoją historię. Domaga się też „zmartwychwstania” w świetle prawa. Przy okazji mówi też wszystkim, że Rosjanie coś szykują. Nie raz, będąc więzioną w domu prokuratora, słyszała, zwłaszcza pod koniec pobytu tam, że Ukrainę trzeba całą zetrzeć w proch. Nikt jej jednak nie słucha. Nie bierze poważnie tego, co mówi. Daje więc za wygraną. A 19 stycznia tego roku otrzymuje nareszcie razem z córką nowe dokumenty. Zaczyna znowu myśleć o tym, że może jednak na koniec powinna wrócić do Drużkiwki. Tam, gdzie wszystko się zaczęło. Zanim pada jakaś konkretna decyzja, 24 lutego wybucha wojna…


Inna:
– Muszę ci powiedzieć, że kiedy w Kijowie zaczęły spadać pierwsze bomby uznałam, że to koniec naszej ucieczki przed ruskim butem. Że najwyżej obie zginiemy. Trudno. Nie miałam już na nic sił. Dlatego naprawdę nie wiem, jak to się stało, że dałam się w końcu namówić i jeszcze raz obie ruszyłyśmy na granicę. Tym razem z Polską. Po drodze był Lwów, Warszawa, Katowice, Tychy, Pszczyna, a w końcu w marcu dotarłyśmy tutaj, do Bielska-Białej. Ale czy to koniec naszej wędrówki? Dzisiaj tego nie wiem. Boję się ludzi, świata, wszystkiego. Nie mam marzeń.

ps. Inna niedawno wyjechała z córką z Bielska-Białej i mieszka teraz w jednym z miast na Śląsku.

google_news
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments