Małe, lokalne wodociągi mogą zniknąć z wiejskiego pejzażu. Budowane przed wielu laty najczęściej w czynie społecznym, sporym wysiłkiem, teraz są zagrożone. Zmieniły się bowiem przepisy, jest nowa Ustawa prawo wodne.
Do końca 2017 roku właściciele ujęć wodnych byli jedynymi uprawnionymi, by występować do regionalnych zarządów gospodarki wodnej z wnioskiem o ustanowienie strefy ochronnej. I bywało z tym różnie. Użytkownicy miniwodociągów nie byli zainteresowani tworzeniem takich stref, by uniknąć wydatków. Ufali swojemu źródłu, sami go doglądali albo i nie. Teraz uprawnienie takie uzyskało także nowo powołane do życia Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie. Jeśli właściciel ujęcia nie złoży wniosku o ustanowienie strefy, to PGW WP ustanowi taką strefę z urzędu. Takie działanie staje się obligatoryjne. Na tym nie koniec. Prawo wodne nakazuje też przeprowadzenie tak zwanej analizy ryzyka, czyli oceny zagrożeń zdrowotnych z uwzględnieniem czynników negatywnie wpływających na jakość wody w miejscu jej poboru. Nie jest to problem łatwy. Wymaga między innymi analiz hydrologicznych czy hydrogeologicznych – wszystko to na koszt właścicieli ujęć, a ceny sięgają kilkunastu tysięcy złotych. Dla skromnych gospodarzy korzystających z darmowych miniwodociągów będzie to nie do przełknięcia. Ustawa nakazuje przeprowadzenie analiz ryzyka do końca 2020 roku. Podlegają jej, jak czytamy w Ustawie, „ujęcia wody dostarczające więcej niż 10 m3 wody na dobę lub służące zaopatrzeniu w wodę więcej niż 50 osób; indywidualne ujęcia wody dostarczające do 10 m3 wody na dobę lub służące zaopatrzeniu w wodę do 50 osób, jeżeli woda jest dostarczana jako przeznaczona do spożycia przez ludzi, w ramach działalności handlowej, usługowej, przemysłowej albo do budynków użyteczności publicznej”.
W naszym regionie działają dziesiątki, jeśli nie setki takich ujęć wody. Nikt tego nie liczył, gdyż znaczna część powstawała spontanicznie. Sąsiedzi skrzyknęli się i budowali małe wodociągi w wiejskich przysiółkach. Użytkownik jednego z takich ujęć w gminie Wieprz nie ukrywa, że jest zszokowany tymi informacjami. – Dziadek dawno temu budował z sąsiadami wodociąg. Wszystko sami wykonali. Nikt do tej pory, od lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych minionego wieku, nie zatruł się, nie było żadnych problemów – podkreśla. Niektórzy użytkownicy takich miniwodociągów mają cichą nadzieję, że nikt nie będzie się ich doczepiał. – Studnie będące ujęciami wody są przykryte, nie widać ich, a więc może pozostaną niezauważone? – mówią z nadzieją. W przeciwnym razie, jak twierdzą, zrezygnują z miniwodociągu. Przepisy nie pozwalają zasypać studni nawet jeżeli będzie niewykorzystywana. Stanie się wtedy tylko nieużytkowym rezerwuarem wody.
Jak dowiedzieliśmy się od kierownika Gminnego Zakładu Wodociągu w Wieprzu Mieczysława Pabisia, 70 procent gospodarstw podłączonych do małych wodociągów w gminie Wieprz – największej wiejskiej jednostce administracyjnej powiatu wadowickiego – ma na szczęście też przyłącza do wodociągów publicznych. Z miniwodociągów pobierają darmową wodę do podlewania ogródków czy mycia aut. Natomiast wodociągi publiczne służą do czerpania wody pitnej. Pozostają jednak dziesiątki gospodarstw zdanych tylko na dawne przyłącza. Szef wieprzowskiego GZW gotów jest rozbudować, oczywiście za zgodą lokalnych władz, gminne wodociągi. Wtedy jednak darmowej wody już nie będzie.
Sprawdziliśmy jeszcze, jak problem wygląda w innym zakątku powiatu wadowickiego, czyli gminie Stryszów. I jest podobnie. Nie brakuje tu studni, jak określa je wójt Jan Wacławski – wspólnotowych. Jego zdaniem nie będzie dało się ich ukryć. Samorządy gminne będą zobligowane do sporządzenia wykazów miniwodociągów. – Będziemy musieć wykonać to zgodnie ze stanem faktycznym, bo w przeciwnym razie uznane byłoby to za potwierdzenie nieprawdy – mówi włodarz. – Potem Wody Polskie zweryfikują nasze wykazy. Wójt podkreśla, że nowe prawo wodne uderza także w lokalne samorządy. Będą one ponosić opłaty za niemal wszystko, co związane jest z wodą – nawet za odprowadzanie oczyszczonych ścieków.