Wydarzenia Bielsko-Biała

26-latek dokonał niemożliwego. Jak to jest pokonać potrójnego Ironmana? WIDEO

Tomasz Kruczek, 26-latek z powiatu bielskiego w kilkanaście godzin przepłynął ponad 11 km, przejechał 540 km na rowerze i pokonał 126 km biegu. Wszystko to w ramach zawodów w potrójnym Ironmanie odbywających się kilka dni temu w Colmar we Francji. Co najważniejsze, zawody wygrał. Jak wyglądały przygotowania, gdzie leży kres ludzkiej wytrzymałości i jakie są dalsze cele młodego zawodnika? Niesamowicie skromny i uzdolniony triathlonista był gościem Beskidzkiej TV.

Jakie to uczucie, przełamać własne słabości i wygrać takie zawody?

Tomasz Kruczek: – Myślę, że to jest bardzo inspirujące. W ogóle przełamać swoje bariery, to jest takie nieosiągalne. Jak się o tym głębiej myśli – to jest ciężko. Kto normalny pływa 11 kilometrów, kto normalny jeździ 540 km na rowerze i kto normalny biega 126 km. Nie mówiąc o połączeniu tych trzech dyscyplin. Jest to bardzo wymagające.

Sam mówisz, że to nie jest normalny sport, skąd więc wzięła się u Ciebie taka pasja?

– Myślę, że wszystko zaczęło się od Roberta Karasia. On jakby wpłynął na polski triathlon, ultra-triathlon. Dodatkowo mam w otoczeniu kolegów, którzy zajmują się ultra-kolarstwem i u mnie też na początku dominowało kolarstwo. To jest taka moja domena, trenuję to najdłużej. Stąd się to wzięło. Umiałem też pływać i coś tam sobie biegałem.

Jak wyglądają przygotowania do zawodów pokroju potrójnego Ironmena?

– Trzeba dobrze wejść w dyscyplinę. Codziennie trzeba wstać o 6 rano. To jest ważne. Pobudka, szybkie śniadanko, jest bieganie albo rower. Basen mam dopiero otwarty od 10 w okolicy, więc staram się go zawsze gdzieś wpychać po południu. Z reguły dwa treningi dziennie, czasem jeden.

Ile tak naprawdę jest w stanie wytrzymać ludzki organizm? Gdzie leży kres wytrzymałości?

– Tego jeszcze nie znalazłem. Szukam. Na 120 kilometrze biegu zaczęły mi puchnąć stopy. Tutaj może był kres wytrzymałości butów. Ale gdzie jest ludzki kres wytrzymałości, tego jeszcze nie sprawdziłem. Motywowały mnie zeszłoroczne zawody. Przeciąłem wtedy stopę i kończyłem kilometry w szwach. Myślałem teraz sobie – co to jest przebiec 126 km bez szwów. W tym roku nie było takiego kryzysu, żebym cierpiał jakoś bardzo. Wydaje mi się, że to było wytrenowane, przeanalizowane. W głowie miałem też ustalone, że chciałem przebiec 120 km bez przerwy, i tak zrobiłem. 120 km minęło i wtedy się naprawdę zmęczyłem, bo głowa przestała współpracować. Była umowa – 120 km i koniec. Ale pozostałe sześć kilometrów, to myślę, że każdy by nawet na boso przeszedł.

Robert Karaś nie cieszy się ostatnio dobrą sławą. W ogóle mówi się, że doping jest popularny wśród triathlonistów, bo nie da się znieść takich obciążeń naturalnie. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?

– Karaś zawalił, nie mówię, że nie. Doping to doping. Mi też zarzucono, że trzeba mnie zbadać, bo taki wynik i niemożliwe, żeby ktoś wygrał o prawie 5 godzin bez dopingu. Ja czekałem, naprawdę czekałem. Na koniec wyścigu nawet nie poszedłem do toalety, bo czekałem aż będzie „tubeczka”. Nie było kontroli antydopingowej, byłem tym zniesmaczony. Chciałbym wygrać i mieć czyste sumienie, żeby wszyscy widzieli, że to jest na czysto. Doping to jest beznadzieja. Po co w ogóle się przygotowywać? To ma być dla zdrowia. Nie wiem w sumie co powiedzieć. Jest to naprawdę głupie. To jest głupota.

Czy to jest drogi sport? Bez sponsorów chyba jest trudno.

– Tak, jest to drogi sport. Samo zaopatrzenie się w sprzęt triathlonowy to są kolosalne koszty. Dodatkowo start w takich europejskich zawodach to jest koszt 15-20 tys. zł. To są ogromne koszty. A to są tylko jedne zawody. Bez sponsorów ciężko. Na ten moment szukam, więc może ktoś się zgłosi. Współpracuję z jedną firmą cateringową i to jest bardzo przyjemne. Dla takiego sportowca jak ja, który nie ma czasu, bo robi dwa treningi i biegnie do pracy takie pudełko to jest fenomen.

google_news