II wojna światowa dla zdecydowanej większości Polaków to przeszłość znana tylko z podręczników, filmów i książek. O ile najważniejsze fakty zostały rozpowszechnione, to w niepamięć odchodzą wydarzenia dziejące się daleko od głównego „teatru wojny”.
Jednym z mało znanych, a wyjątkowo tragicznych dziejów II wojny światowej są wysiedlenia Polaków, w tym tysięcy mieszkańców powiatu żywieckiego oraz z miejscowości położonych na zachód od Skawy. Akcje wysiedleńcze przebiegały według identycznego schematu: około 3-4 w nocy wojsko otaczało wioskę, następnie do każdego domu wchodziło dwóch żołnierzy informując, że mieszkańcy na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i opuszczenie gospodarstwa mają 10 minut… Wysiedlenia objęły między innymi całą Żywiecczyznę oraz przyłączoną do tzw. prowincji śląskiej część powiatu wadowickiego nazwanego przez okupantów powiatem bielskim. Z domów wyrzucono również mieszkańców wiosek spod Oświęcimia, robiąc miejsce pod budowę obozów koncentracyjnych.
W powiecie żywieckim w ramach „Aktion Saybusch” pod lufami karabinów od 22 września do 14 grudnia 1940 r. w 35 miejscowościach z domów wyrzucono 17 413 osób – dorosłych, starców, dzieci (Maria Wardzyńska „Wysiedlenia ludności polskiej z okupowanych Ziem Polskich włączonych do III Rzeszy w latach 1939-1945”; wyd. IPN 2017r). A do końca wojny z Żywiecczyzny i okolic wysiedlono około 50 tys. osób, tj. blisko jedną trzecią mieszkańców. Akcję Niemcy rozpoczęli od wyrzucenia z domów mieszkańców Jeleśni i Sopotni Małej (21/22 września 1940r.). Wysiedleńców (po zgromadzeniu wszystkich w centrach wiosek) załadowano do ciężarówek i przewieziono do tzw. obozów zbiorczych w Żywcu. Stamtąd dwa dni później pociągiem zostali wywiezieni przez Łódź w rejon Łukowa w Generalnej Guberni, gdzie zostali rozlokowani u okolicznych gospodarzy. Kolejne obozy zbiorcze utworzono w Rajczy i Suchej Beskidzkiej. Mieszkańców Żywiecczyzny najczęściej wywożono w okolice Wadowic (na prawym brzeg Skawy), Nowego Targu, Nowego Sącza, Skawiny, a także na Lubelszczyznę i Kielecczyznę.
W powiecie wadowickim wysiedlono około 5900 osób (najwięcej –ponad 2000 osób, tj. około 320 rodzin z Choczni). Wysiedlenia nie ominęły dzisiejszego powiatu suskiego, między innymi Lachowic, Kukowa, Krzeszowa, Stryszawy. Przesiedlenia oznaczały również ogromne straty materialne, bowiem przygotowując gospodarstwa dla niemieckich osadników, tylko w Choczni zburzono 150 domów i 125 stodół.
Zbrodnia bez kary
Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu przeprowadziła śledztwo w sprawie akcji wysiedlania Polaków, lecz dochodzenie zakończyło się w 2005 roku umorzeniem z powodu skazania sprawców wysiedleń w trakcie procesów norymberskich (w latach 1945-1949). – To nie tak powinno być – Bronisław Luber z Rzeszowa, mimo zaawansowanego wieku z werwą protestuje przeciwko jak twierdzi – niemocy polskiego wymiaru sprawiedliwości. – 10 listopada 1940 roku zostałem z rodzina wyrzucony z naszego domu w Gilowicach pod Żywcem. Pomimo ogromnych krzywd, których nie sposób opisać, nigdy podobnie jak wszyscy inni polscy wypędzeni nie otrzymaliśmy żadnego zadośćuczynienia czy też satysfakcji moralnej. Nie może wiecznie trwać, aby 2,5 milionowa rzesza Polaków wypędzonych całymi rodzinami na wieloletnią biedę, poniżenie i poniewierkę żyła w zapomnieniu. Dopominamy się o sprawiedliwość, dopominamy się przede wszystkim o pamięć – podkreśla Luber.
Niemoc decydentów
W 2008 roku wydawało się, że moralne zadośćuczynienie jest blisko, gdyż zapowiedziano produkcję filmu fabularnego oraz czteroodcinkowego serialu „Otto Reder” według projektu Ewy i Marka Bukowskich. Film miał być opowieścią o losach dziesięcioletniego Stasia wyrzuconego z domu w ramach akcji wysiedlania, który podczas tułaczki traci rodziców i zostaje wysłany na przymusowe roboty do Niemiec. – Niestety prace wstrzymano i o filmie jest obecnie cicho – informuje Luber. – Sprawą próbowałem zainteresować decydentów, ale odpowiedzi nie są satysfakcjonujące – wyjaśnia były mieszkaniec Żywiecczyzny. W staraniach o upamiętnienie tragicznych wydarzeń sprzed lat, Luberowi starała się pomóc posłanka Małgorzata Pępek, składając w 2017 roku interpelację do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. „Na tle różnych propozycji filmów o wojnie Otto Reder zdecydowanie wyróżnia się nie tylko wstrząsającym ujęciem tematu ale również przebiegiem dramaturgicznym konstrukcji i świetnie napisaną rolą głównego bohatera” – poinformował posłankę w odpowiedzi na interpelację Jacek Kurski, prezes zarządu Telewizji Polskiej. „Czteroodcinkowy serial to wysokobudżetowa pozycja, a w zasadzie cztery wysokonakładowe filmy fabularne. (…) realizowanie ich z pomocą wyłącznie środków finansowych TVP nie jest w aktualnej sytuacji naszej firmy możliwe” – odpowiedział prezes polskiej telewizji publicznej. Kulisy odwlekania realizacji filmu Otto Reder ujawnił minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński odpowiadając na interpelację posła Józefa Brynkusa z Wadowic, pisząc między innymi „Przystąpienie do realizacji projektu utrudnia nie tylko wysoki budżet realizacji, ale również skomplikowana sytuacja prawna dotycząca podziału praw do materiału literackiego pomiędzy dwójką scenarzystów, co sprawia, że TVP ma formalny problem ze skutecznym nabyciem pełni praw, co jest warunkiem niezbędnym do rozpoczęcia prac preprodukcyjnych. W chwili obecnej brak jest możliwości wskazania terminu realizacji filmu o wysiedleniach Polaków podczas II wojny światowej”. Bronisław Luber o pomoc zwrócił się także do posłów Macieja Masłowskiego z Rzeszowa) i Pawła Kukiza. Również bez skutku…
Trudno sobie wyobrazić, by armia prawników TVP nie potrafiła doprowadzić do zawarcia porozumienia między scenarzystami i telewizją. Nie wydaje się też, by film mógł zrujnować finanse firmy otrzymującej ponad miliardową dotację od państwa. Skoro są pieniądze na upamiętnienie osób o których opinie współczesnych Polaków są skrajnie przeciwstawne (żołnierze wyklęci), to wysupłanie z państwowego skarbca około 15 mln. zł (koszty z 2008 roku) na film upamiętniający tragiczne losy około 1,7 milionów Polaków, wydaje się być wyjątkowo skromnym zadośćuczynieniem krzywd.
Foto: Archiwum Bronisława Lubera
“Zapomniane tragedie – zbrodnia bez kary” – przeczytałem i nie dostrzegłem, aby któryś z Polaków zginął w tej akcji. Gdyby ci Polacy byli Żydami, to niemal wszyscy byliby zamordowani i to dopiero byłaby zbrodnia. Oczywiście, że wysiedlenie jest koszmarem dla ludności, ale w wojennym katalogu istnieją większe zbrodnie.
Irena, Józefa – dwie siostry mojej babci. Zginęły, rodzina była wysiedlona.
Ale jak to, przecież Niemcy to taki dobry, uczciwy i moralny naród 😉