Jego chorobą żyło mnóstwo osób. Historia walki z nowotworem, który odbierał rodzinie męża i ojca, poruszyła serca również wielu naszych Czytelników. Do ostatniej chwili żona mieszkańca Pierśćca, Ireneusza Palinkera, walczyła o niego jak lwica. Z podziemi wyciągała lekarstwa. Szukała ratunku wszędzie, a przy tym pomagała innym cierpiącym na raka. 21 września 2018 roku jej świat legł w gruzach. Ze szpitala przyszła wiadomość. Mąż nie żyje.
Joanna Balcar-Palinker była pewna, że już nigdy nie podniesie się z kolan. Strata ukochanego męża, po piętnastu wspólnych latach, była nie do zniesienia. W naturalnym odruchu zaczęła pisać do niego listy. Kiedy żył, nie było bowiem dnia, by nie wymieniali między sobą dziesiątek wiadomości. Nawet po śmierci Ireneusza pisała do niego smsy, wiedząc, że nie doczeka się odpowiedzi. Ale to było za mało. Potrzebowała listów jak oddychania. I napisała ich dzień po dniu 135. Każdego ranka, gdy otwierała oczy, notowała wszystko, co powiedziałaby mężowi, gdyby żył.
– Dawało mi to złudne poczucie, że on tylko wyjechał i kiedyś wróci. Dzięki listom potrafiłam też wyrzucić z siebie wszystko to, czego powiedzieć nie potrafiłam, ten cały emocjonalny rollercoaster. Patrząc wtedy na mnie z boku, śmiało można było powiedzieć, że jestem niezrównoważona psychicznie, bo uczuć, które mną targały, nie dało się okiełznać. Zawsze lepiej wychodziło mi pisanie niż mówienie, a listy okazały się dla mnie swoistą i najlepszą terapią… – mówi Joanna Balcar-Palinker. Pisząc, nie wstydziła się ubierać w słowa myśli, wyrzutów sumienia i goryczy. Po każdym liście, który publikowała w internecie, czuła ulgę. Z czasem okazało się, że jej słowa czytają setki osób i niejednokrotnie otrzymywała od nich wiadomości, że pomagają im przetrwać. Że każdego dnia czekają na wpisy, które dają im ulgę. Bo mimo tego, iż każdy z nas jest inny, ból po stracie bywa bardzo podobny.
Drugi dzień bez ciebie.
Kochany mój, jak mam żyć bez Ciebie? Piszę do Ciebie smsy, których już nigdy nie odczytasz. Śpię z Twoimi t-shirtami, przytulając się do nich jak do Ciebie. Irek, dlaczego? Przecież umawialiśmy się, że spotkamy się następnego dnia, a Ty mnie zostawiłeś. Ten jeden raz, ten najważniejszy mnie nie posłuchałeś! Zostawiłeś mnie, nas, pełnych rozdzierającego serce bólu i tęsknoty. Ta tęsknota jest nie do zniesienia. Nie dam rady Kochany bez Ciebie. Proszę wróć do mnie. Wróć!
– Kiedy wracam dziś do listów, które pisałam zaraz na początku, jestem zaskoczona, jaki ogrom emocji mną targał i… jak wiele od tego czasu się zmieniło. Ból, niepewność, strach, tęsknota, wewnętrzne rozdarcie, poczucie żalu, chwilami przeradzające się we wściekłość, że to właśnie mnie spotkało. Jeszcze rok temu chciałam iść za nim… I gdyby nie dzieci i przyjaciele, zapewne tak właśnie by się stało. Nie pamiętam pierwszych tygodni po jego śmierci. Żyłam wtedy jak w szklanej bańce – życie toczyło się dalej, a ja tkwiłam w środku, nie widząc i nie słysząc nic dokoła. Było tylko rozrywające serce cierpienie i pustka – opowiada Joanna Balcar-Palinker. Wszyscy mówili jej, że musi być silna. Dla dzieci. Ale nie była silna. Chciała zasnąć i obudzić się przynajmniej rok później… Wyła z bólu. Waliła pięścią w ścianę. Słuchała smutnych piosenek. Ich piosenek. Oglądała zdjęcia, a wszystkie emocje skrywane przez lata walki z chorobą uchodziły z każdą wylaną łzą.
Milowym krokiem w przeżywaniu żałoby okazał się pierwszy wyjazd z domu. To było miesiąc po śmierci Irka. Pojechała z dziećmi do Warszawy. Jak dziś pamięta wieczór, w którym stanęła przed hotelem ze łzami w oczach, patrzyła na ruchliwą ulicę i mijających ją ludzi, samochody. Dobiegały do niej sygnały karetki, głośny śmiech, rozmowa… Odetchnęła wtedy pełną piersią i pierwszy raz od pogrzebu coś zagłuszyło jej chaos w głowie. Wtedy też przełamała się i wyszła z marazmu. Zrobiła coś dla siebie i dzieci. I zaczęła się uśmiechać.
Szósty dzień bez Ciebie
Zawsze kiedy piszę do Ciebie robi mi się cholernie zimno. Powiedz, czy Ty jesteś wtedy przy mnie? Stąd to uczucie? Jesteś, ja to wiem.
– Przez cały czas żałoby miałam szczęście, bo miałam przy sobie aniołów stróżów. Obok mnie zawsze byli przyjaciele i nigdy nie byłam sama, kiedy potrzebowałam drugiej osoby. Milczeli ze mną, płakali, gotowali obiady, gdy nie byłam w stanie sama ich zrobić, bo smutek mnie paraliżował. Nie byłam też sama w pierwsze święta – opowiada Joanna Balcar-Palinker. Ale Boże Narodzenie czy dzień Wszystkich Świętych wbrew pozorom nie były najgorszymi momentami po śmierci męża. – Najgorsza była chwila, kiedy musiałam powiedzieć sześcioletniemu synowi o śmierci jego taty. Jego płacz i oczy, z których biła rozpacz… Tego nie nauczono mnie w szkole – jak powiedzieć małemu dziecku, uwielbiającemu tatę, że już nigdy go nie zobaczy. Straszne były też wieczory, kiedy wszystko cichło i słyszałam tylko miarowe oddechy śpiących dzieci, a wspomnienia wracały. I ten żal, który powodował wręcz wymioty. Dużo wtedy spałam, bardzo dużo. Kiedy tylko poczułam, że już dłużej nie dam rady, kładłam się chociaż na 20 minut i to pomagało. Nigdy wcześniej tyle nie spałam, ale tak najwyraźniej mój organizm bronił się przed natłokiem złych myśli. Musiałam przejść cały proces złożony z myśli, sytuacji i emocji, aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości bez Irka… – przyznaje Joanna Balcar-Palinker.
Trzynasty dzień bez Ciebie
Budzę się z potwornym uczuciem strachu. Trzęsące się ręce, panika i ból w klatce piersiowej, to moja codzienna, poranna rzeczywistość. To uczucie towarzyszyło mi przez ostatnie siedem lat. Bałam się dnia, kiedy Ciebie zabraknie i życia, a właściwie wegetacji bez Ciebie, bałam się, że nie zdołam Cię uratować, bałam się, że przegramy z rakiem… Ten strach zakorzenił się we mnie tak mocno, że nawet teraz, kiedy Cię nie ma, on pozostał i jest jak cień, zawsze mi towarzyszy. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się go pozbyć, bo stał się on częścią mojego życia. Boję się, mimo że przecież już nie umrzesz…
26 stycznia 2019 roku napisała ostatni ze 135 listów. Już nie potrzebowała codziennego pisania, co nie znaczyło, że ból minął. Po prostu nauczyła się z nim sobie radzić. Jeszcze później w ciężkich chwilach, gdy tęsknota wracała jak bumerang, pisała, ale coraz rzadziej, by w pierwszą rocznicę śmierci męża puścić go wolno. – Każdy z nas jest inny i każdy inaczej radzi sobie z żałobą. Znam osoby, które przez wiele lat nie poradziły sobie ze stratą, słabsze psychicznie, samotne… Nie ma złotego środka, ale wiem jedno, nie można tłumić uczuć, trzeba je wyrzucać z siebie i znaleźć swój indywidualny sposób na żałobę. Bycie silną czy silnym nie ma tutaj racji bytu, a ci, którzy tak radzą, albo nigdy nie stracili ukochanej osoby, albo nie kochali… Każde stłumione uczucie wróci ze zdwojoną siłą i u mnie też tak było. Przez rok wyrzucałam z siebie wszystko, ale unikałam wspomnień związanych z ostatnimi chwilami. Szpital, wygląd męża kilka dni przed śmiercią, krew, ból, duszności… I to wróciło, kiedy już myślałam, że wyszłam na prostą. Moje serce powoli znów bije równym rytmem, ale obrazy w głowie nie chcą opuścić. Teraz wiem, że i one znikną, jeżeli nie będę ich odganiać – mówi Joanna Balcar-Palinker. Jej zdaniem, nie jest prawdą, że czas leczy rany. Jedyną rzeczą, która potrafi uleczyć ból człowieka, jest on sam. To każdy z nas sam musi przeżyć żałobę po swojemu, w zgodzie z własnymi uczuciami. I nie wolno myśleć, że coś trzeba zrobić. Bo tak wypada.
Czterdziesty czwarty dzień bez Ciebie
Czy to musi tak boleć? Tak cholernie i bez ustanku? Czy każdy dzień musi sprowadzać coraz większą tęsknotę? Wiesz, siedziałam dziś w samochodzie i dosłownie wyłam z bezsilności, bo wiem, że brak Ciebie będzie już uczuciem na zawsze. Już nigdy nie złapiesz mnie za rękę, nie pocałujesz i nie przytulisz…
– Codziennie powtarzałam sobie „jeszcze trochę wytrzymaj” i szukałam dobrych stron każdej sytuacji. I nadszedł ten dzień, kiedy moja szklana bańka pękła, a ja znów mogłam otworzyć się na świat. Wbrew pozorom nawet najgorszy koszmar w naszym życiu jest po coś i każdy napotkany na naszej drodze człowiek jest po coś. Śmierć przewartościowuje życie, czasem pomaga się „ogarnąć” i zauważyć, że są też inni ludzie. Śmierć boli tych, którzy zostają na ziemi, ale jednocześnie sprawia, że doceniamy życie… – przyznaje Joanna Balcar-Palinker. I docenia każdą chwilę. Już nie musi codziennie bać się, że braknie pieniędzy na leczenie i odliczać czasu, który pozostał. Żałuje jedynie tych wszystkich chwil, jakie zmarnowała na niepotrzebne kłótnie. Tych momentów, w których nie powiedziała „kocham cię”. Ale dziś, po roku i trzech miesiącach od śmierci męża, kiedy wiele razy upadała i wstawała, może powiedzieć, że poskładała, cegiełka po cegiełce, swoje życie na nowo. I wie, że mimo iż ukochany człowiek umarł, ona nie musi umierać za życia.
Sto dwudziesty siódmy i sto dwudziesty ósmy dzień bez ciebie… Ostatni list…
To, że nie będę już pisać do Ciebie nie oznacza, że już nic nie czuję, że nie boli i że nie tęsknię, jednak potrafię już sobie poradzić z tym nie pisząc. Po za tym zawsze mogę z Tobą porozmawiać w myślach, kiedy będę tego potrzebowała. Mogę wyjąć albumy ze zdjęciami, mogę włożyć Twoją koszulkę czy powąchać Twoich perfum… bo Ty jesteś obok mnie, zawsze. Pamiętaj też, że nigdy nie znikniesz z mojego serca, nigdy. Byłeś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Najlepszym, najukochańszym i najcudowniejszym mężczyzną, moim mężczyzną, a pamięć o Tobie zawsze będzie we mnie.
To prawda… kto to przeżył, wie co czujemy…?
Czytam o sobie……..
Miłość ……..
Smutne ale takich tragedii jest wiele. Śmierć nie była z nagła, zaskoczeniem. Ludzie odchodzą w różnych okolicznościach i kres jest wpisany w żywot. Trzeba korzystać z psychologa.
Zero empatii
Korzysta się nie z psychologa, tylko z pomocy psychologa lub psychologicznej! Jak już tak bardzo pani chce dogryźć i “skorzystać z człowieka” dla zbudowania własnego ego, to proszę mieć świadomość, że są inni, którzy też to potrafią i mogą taką umiejętność wykorzystać.
Żadne dogryźć, jakie ego? Nie wątpię, że są inni co potrafią lepiej. Był np. taki Kochanowski co pisał treny z miłości.
Może lepiej skorzystać z doświadczenia psychologa. Nie wiadomo czy pomoże.