Wydarzenia Bielsko-Biała

Bielszczanie bohaterami Biebrzy (zdjęcia, wideo)

Bielszczanie z Helipoland są znani w całym kraju z prowadzenia najbardziej wymagających akcji. Na zdjęciu podczas gaszenia pożaru Biebrzy. Fot. Bartłomiej Sidorczuk

Kunszt pilotów śmigłowców z bielskiej firmy Helipoland podziwiali mieszkańcy całego kraju. Wykazali się profesjonalizmem i determinacją, gasząc pożar największego parku narodowego w Polsce.

Piloci z bielskiej firmy bez wytchnienia gasili gigantyczny pożar Biebrzańskiego Parku Narodowego, który zatrzymał się dopiero po spustoszeniu ponad pięciu tysięcy hektarów.

– Ruszyliśmy do akcji 22 kwietnia w ośmioosobowym składzie. Dwóm śmigłowcom towarzyszyły też samochody, w tym jeden z paliwem – opisuje Łukasz Starowicz, pilot Helipoland. Przystosowany do akcji gaśniczych średniej wielkości śmigłowiec Airbus AS350 (Eurocopter) pilotowali Bartłomiej Kieblesz i Błażej Morawski. Wylecieli na wezwanie Lasów Państwowych. Piloci Łukasz Starowicz i Piotr Wilk siedzieli za sterami lekkiego Robinsona R44, z którego prowadzili obserwację objętego pożarem parku i naprowadzali załogę Eurocoptera, a także wypełniali niezliczone zadania logistyczne. Użycie w działaniach tej drugiej maszyny było już dodatkową inicjatywą bielskiej firmy.

Piloci byli w powietrzu od rana aż do zmroku. Co dwie-trzy godziny lądowali, by wymienić się za sterami i uzupełnić paliwo. Pracowali jak maszyny, robiąc wrażenie na wszystkich obserwatorach. Byli w stanie w ciągu całego dnia dokonać od dwustu do trzystu zrzutów wody. Taka skuteczność to efekt wyszkolenia i doświadczenia „bojowego”. – Nasi piloci śmigłowca gaśniczego wykazali się prawdziwym mistrzostwem, które jest połączeniem umiejętności, wytrzymałości i koncentracji. To naprawdę bardzo ciężka robota. Przecież lata się nad pożarem, w ciężkim zadymieniu – raz trzeba wodę zrzucić prosto w ogień, raz precyzyjnie na granicy pożaru, raz w taki sposób, by stworzyć barierę dla ognia. Najtrudniejszym elementem jest nabranie wody do specjalnego worka. Tu na szczęście woda była pod ręką, ale były to wymagające płytkie zarośnięte rozlewiska czy sama rzeka Biebrza. Trzeba pamiętać o tym, że pilot, który napełnia worek gaśniczy, nagle ma pod sobą dodatkową tonę ciężaru, kołyszącą się na linkach – opisuje Łukasz Starowicz.

– Naszych pilotów można śmiało nazwać herosami przestworzy. Udowodnili, że potrafią działać w każdych warunkach i nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Co więcej, byli w ciągłym kontakcie z pozostałymi służbami i koordynacja działań była wzorowa. Bez nich pożaru nie udałoby się tak szybko ugasić – dzieli się wrażeniami Bartłomiej Sidorczuk z serwisu Bielskie Drogie, który wyjechał z ekipą Helipoland, by pomagać w sprawach organizacyjnych i dokumentować całą akcję.

Akcja gaśnicza była tak intensywna, że piloci i mechanicy musieli systematycznie uzupełniać osprzęt i naprawiać uszkodzenia. W pewnym momencie musieli zakupić nowy worek. – Na szczęście zgłosiła się Fundacja Siepomaga, która pomogła nam w tej sprawie i paru innych. Koszty prowadzenia takiej akcji są bowiem gigantyczne. Dzięki temu udało się prowadzić działania przez tych parę dni bez przerwy – mówi Łukasz Starowicz. Ekipa z Bielska-Białej jest bardzo wdzięczna wszystkim tym, którzy pomagali jej na miejscu. – Lokalna społeczność niesamowicie się zjednoczyła. Co chwilę nas pytano, czy czegoś nam nie brakuje. W parę chwil potrafili załatwić noclegi, żywność, leki, a także naprawy w warsztatach. To bardzo podnosiło wszystkich na duchu – opisuje Bartłomiej Sidorczuk.

Jak mówi pilot Piotr Starowicz z Helipoland, gaszenie pożaru Biebrzańskiego Parku Narodowego, mimo ogromnego doświadczenia firmy, było najtrudniejszym zadaniem w jej historii. I cieszy się, że wywiązała się z tego wzorowo. – Jestem dumny z naszych pilotów – stwierdza. Na miejscu podkreślano wielką efektywność pracy lotników z Bielska-Białej. Według szacunków, jej śmigłowiec miał skuteczność porównywalną do czterech samolotów gaśniczych. Warto podkreślić, że przez większy czas trwania akcji gaśniczej w użyciu był tylko jeden śmigłowiec typowo gaśniczy – właśnie bielskiej firmy.

Piloci zakończyli pracę nad Biebrzą 25 kwietnia i skrajnie zmęczeni wrócili do domu. – Tego, co tam widzieliśmy, nie sposób będzie zapomnieć. Zanim w ogóle dotarliśmy na teren parku, pożar widzieliśmy już z odległości kilkudziesięciu kilometrów. Spustoszenie poczynione przez żywioł było gigantyczne. Przerażający był widok wszystkich tych zwierząt, które nie były w stanie uciec z ognistej pułapki – puentuje szef Bielskich Dróg.

Bielscy piloci nie mają ani chwili wytchnienia po wytężonej pracy w biebrzańskim parku. Problem suszy tylko narasta i akcje gaszenia pożarów lasów w województwie śląskim są teraz dla nich codziennością. Obecnie mają bazę w Brynku i właśnie stamtąd wyruszają na ratunek lasom.

O tym, w jaki sposób bielscy piloci przygotowują się do gaszenia pożarów lasów, pisaliśmy jeszcze przed akcją nad Biebrzą.

Wielkim wsparciem przy gaszeniu pożarów lasów są „siły powietrze”. Lasy Państwowe zabezpieczyły w umowie możliwość wykorzystywania do akcji samolotów i śmigłowców.

W ramach konsorcjum zajmujących się tym firm, po raz kolejny działa bielska spółka Helipoland, znana mieszkańcom z bazy na lotnisku w Aleksandrowicach. Na czas zagrożenia pożarowego jej śmigłowiec będzie dyżurował w Brynku nieopodal Tarnowskich Gór. Jak mówi Piotr Starowicz z Helipoland, doświadczeni piloci firmy korzystają ze śmigłowca średniej wielkości Airbus AS350 (Eurocopter). Maszyna została wcześniej dużym kosztem dostosowana do prowadzenia akcji gaśniczych. Śmigłowiec stoi na specjalnej ruchomej platformie, dzięki czemu jest wyjątkowo mobilny podczas „hangarowania”. Piloci mają dziesięć minut, aby od momentu wpłynięcia informacji o pożarze ruszyć do akcji. Do maszyny podczepia się zbiornik na wodę, który pomieści jej nawet tonę. Jeśliby pożar wybuchł nieopodal lądowiska, wodę można nabrać w pobliżu. A jeśli jest dalej, to pobiera się ją z dowolnego zbiornika, choćby z rzeki czy jeziora, co jest najtrudniejszym elementem akcji gaśniczej. Potem trzeba skoncentrować się na odpowiednim zrzuceniu wody, aby – z jednej strony – nie spadła na ziemię na zbyt małym obszarze, a – z drugiej strony – by nie zamieniła się w mgiełkę.

Na zdjęciu: Bartłomiej Sidorczuk (z lewej), Piotr Wilk (obok) i Łukasz Starowicz (w głębi).

O tym, że piloci Helipoland radzą sobie z tym wzorowo, bielszczanie mogli się przekonać podczas niedawnego pikniku lotniczego. Pilot nabrał wtedy wodę z zapory w Wapienicy i precyzyjnie zrzucił ją na płycie lotniska w Aleksandrowicach. Gdyby podczas lotu doszło do jakichś problemów, pilot – obok przycisku do zrzucania wody – ma i ten, dzięki któremu można w jednej chwili pozbyć się całego zbiornika.

– Gaszenie pożarów lasów to dla nas ważna część działalności, która pozwala nam zdobywać kolejne doświadczenia i umacniać się w tej branży. Obecnie, z powodu epidemii, skupiamy się właśnie na tej specjalności, a także na prowadzeniu ze śmigłowca inspekcji linii energetycznych i gazowych – tłumaczy Piotr Starowicz.

Piloci Helipoland. Od lewej: Bartłomiej Kieblesz, Waldemar Miazga i Błażej Morawski.

Susza w lasach? Nie w Beskidach

Po epidemii koronawirusa, zbliża się kolejna plaga. To susza, która w połączeniu z ludzką niefrasobliwością przyczynia się do licznych pożarów lasów. Na szczęście te beskidzkie są o wiele mniej zagrożone niż nizinne.

W lasach niemal całego kraju występuje najwyższe zagrożenie pożarowe. Inaczej sytuacja ma się w beskidzkich lasach, bowiem tu formalnie nawet nie prognozuje się zagrożenia. Lasy tutaj mają tę specyfikę, że zatrzymują więcej wody i są dużo bardziej odporne na suszę. Podczas gdy w całym kraju liczba pożarów lasów dochodzi do 150 dziennie (!), my mamy do czynienia z pojedynczymi przypadkami. – Jesteśmy szczęśliwcami, bo tych pożarów nigdy nie mamy zbyt wiele. Ale nie możemy bagatelizować zagrożenia – mówi Marek Czader, nadleśniczy Nadleśnictwa Bielsko. Jeśli już są, to z reguły mamy do czynienia z podpalaczami. Przykładem jest pożar pod Błatnią z 28 marca, gdzie – dzięki szybkiej interwencji strażaków – udało się go ograniczyć do 30 arów i opanować w trzy godziny. Ktoś podpalił wtedy młodnik, powodując starty rzędu 4,4 tysięcy złotych, w które nie wliczono jednak pracy leśników.

W bielskim nadleśnictwie od lat przygotowywano się na suszę i pożary. W celu utrzymania wody w Beskidach utworzono między innymi szereg zbiorników tzw. małej retencji, a leśnicy i strażacy co roku przeprowadzają duże ćwiczenia, by móc skutecznie gasić pożary nawet w najbardziej niedostępnych miejscach. Obecnie leśnicy rezygnują też z większości prac, w których używają ognia. A jeśli już muszą rozpalać ogniska, by na przykład wypalić pozostałości po wycince, to zgłaszają to wcześniej w Komendzie Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Bielsku-Białej. Nadleśniczy radzi, by jednak każde podejrzenie o pożarze w lesie od razu zgłaszać straży pożarnej.

google_news
6 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Jack
Jack
4 lat temu

Szacunek panowie piloci, kawał porządnej roboty.

Wesoły Romek
Wesoły Romek
4 lat temu

Jako naturysta, który gdy się opala lubi ukryć się w szuwarach Biebrzy dziękuję Wam potrójnie. Też, chapeau bas.

Turysta
Turysta
4 lat temu

Jako bielszczanin, który wakacje spędza nad Biebrzą i którego ten pożar bardzo zasmucił dziękuję Wam podwójnie. Czapki z głów za to, co zrobiliście!

Ułan Beskidzki
Ułan Beskidzki
4 lat temu

Oczywiście, że bielskich pilotów należy pochwalić za odwagę i umiejętności,. Kolejny raz okazuje się, że pomoc nowoczesnego sprzętu do gaszenia pożarów w sytuacjach kryzysowych jest nieoceniona.

Barbara
Barbara
4 lat temu

Super, że mamy takich wspaniałych pilotów i cudownych ludzi

Danuta
Danuta
4 lat temu

Brawo, brawo ????