Pochodzący z Turynu bielszczanin Angelo Gilli oniemiał, gdy u jego progu stanęły dwie mieszkanki, które wręczyły mu… zgubiony 20 lat temu złoty zegarek. – Pani przeprosiła mnie za opóźnienie – śmieje się były dyrektor w firmie produkującej dla Fiata. – Takie piękne gesty przywracają radość i wiarę w ludzkość – dodaje.
Angelo Gilli od lat mieszka w Bielsku-Białej. Wcześniej mieszkał i pracował w Tychach. – Przyjechałem do Polski w 1975 roku, gdy w Tychach uruchamiano produkcję fiata 126p. Miałem 27 lat, gdy jako majster zaczynałem od montażu samochodów – wspomina. Uwieńczeniem jego zawodowej kariery było stanowisko dyrektora produkcji w firmie Lear, produkującej dla Fiata.
Jednocześnie realizował swoją wielką rajdową pasję. W latach siedemdziesiątych we Włoszech ścigał się na mini cooperze. – W 1982 roku rozpocząłem karierę kierowcy w wyścigach płaskich i górskich w Polsce. Zdobyłem wicemistrzostwo Polski wyścigów górskich w najmocniejszej klasie B, jeżdżąc fiatem 126p. Tym samochodem jeździ się 165 kilometrów na godzinę! Dwa razy dachowałem podczas startów, ale wyszedłem z tego bez szwanku – opowiada. Mimo 73 lat na karku, emerytowany dyrektor nadal z powodzeniem startuje. – W sierpniu ubiegłego roku wygrałem wyścig górski w Sopocie – mówi, zapowiadając kolejne starty.
Około 1998 roku, po trzydziestu latach pracy, Angelo Gilli otrzymał złoty zegarek marki Bulova. Na deklu było wygrawerowane jego nazwisko. – Bardzo ucieszył mnie ten prezent od firmy. Miałem kilka zegarków, ale ten nosiłem na co dzień – wspomina.
Pech chciał, że około 2000 roku jego pamiątkowy zegarek przepadł. Zaczepił nim o element bramy, którą otwierał ręcznie, bowiem doszło do awarii pilota. Urwał się teleskop i zegarek spadł z ręki. – Wtedy tego nie poczułem. Dopiero następnego dnia rano zorientowałem się, że zegarka nigdzie nie ma. Szukałem, ale bez skutku. Było mi bardzo przykro z tego powodu – stwierdza.
Pochodzący z Włoch bielszczanin zdążył pogodzić się ze stratą, tym większe było jego zdziwienie na początku kwietnia tego roku. – Było wpół do dziewiątej. Leżałem już w łóżku, gdy pod moim domem pojawiły się matka i córka. Spytały czy dwadzieścia lat temu zgubiłem zegarek. „Tak!” – powiedziałem zszokowany. I po chwili zobaczyłem swój stary zegarek. Co za radość! A pani jeszcze przeprosiła, że przychodzi tak późno – uśmiecha się mężczyzna.
Jak się okazało, dwie dekady temu zegarek znalazł mieszkaniec Bielska-Białej. Nie nosił go, tylko schował. Zmarł dwa lata później. Niedawno, gdy jego potomkowie robili remont, znaleźli złoty zegarek. Dostrzegli wygrawerowane imię i nazwisko Włocha, po czym zaczęli go szukać. Byli zdeterminowani, bo najpierw trafili pod stary adres właściciela, a później pojechali do jego aktualnego miejsca zamieszkania. Angelo Gilli otrzymał zegarek w takim stanie, w jakim był w momencie jego zgubienia – na oryginalnym pasku z oderwanym teleskopem. – Włożyłem nową baterię, założyłem nowy pasek i z radością znowu noszę ten zegarek – cieszy się bielszczanin.
Angelo Gilli podkreśla, że panie nie chciały słyszeć o podziękowaniach. Namówił je jednak do spotkania za parę miesięcy, by mógł im się odwdzięczyć. – Zrobiły coś wspaniałego. To piękny i rzadko spotykany gest. Przez całe życie staram się tak samo zachowywać i teraz zostałem za to nagrodzony – puentuje.
Dzisiaj zmarł Angelo. Wielka szkoda
Po 30 latach złoto zdewaluowało się, ludzie wkoło mają go pełno i nie ma potrzeby chować znalezionego i “nie wiadomo czyje” do szuflady.
To tak jak się wraca o 6…00 rano z Kasyna i przeskakuje się przez brame.
Jeszcze piękniej by było gdyby Bielszczanki zwróciły zegarek na chodzie czyli z nową baterią. Paska wymieniać na nowy już nie musiały.
Jak widać są ludzie i ludzie. Jedni chowają do szuflady a inni szukają właściciela na wszystkie sposoby…
samo życie, ale pozytywna historia ?
Wspaniały gest, ja tobym do lombardu sprzedała.
“tobym” sprzedała ale złoty zegarek nie.
Pierwszy znalazca poszedł zapewne do piekła lub co najmniej do czyśćca.
No i to jest pozytywne