Podczas gdy z większości artystycznych i reportażowych zdjęć bije śmiertelna powaga i są próbą naprawiania świata, jego starają się ten świat opowiedzieć. Gdy zdjęcia innych „krzyczą”, jego „szepczą” i subtelnie namawiają do refleksji. O sobie nie mówi jako o fotografiku, ale o fotografującym, po prostu przechodzącym z aparatem. Prawdziwa przebojowość, rozgłos i spora doza szaleństwa ujawnia się w jego sposobie prezentacji prac, które „same przychodzą” do odbiorców, znienacka pokrywając płoty, słupy ogłoszeniowe, kawiarnie, restauracje, a nawet koryta rzek. Zasłynął też otwarciem wystawy… widmo. Poznajcie tajemniczego fotografika, którego zdjęcia podziwiają rzesze mieszkańców, znający tylko jego pseudonim – Ignacy50.
Wielki powrót
Na co dzień w Bielsku-Białej zarządza dużą firmą zajmującą się produkcją oznakowań reklamowych dla największych korporacji. Gdy bierze do ręki aparat, przeistacza się, niczym superbohater zakładający maskę, w Ignacego50. – Skąd ten pseudonim? Bo dopiero w wieku pięćdziesięciu lat, po ponad dwudziestu latach przerwy, powróciłem do mojej fotograficznej pasji, która w zasadzie jest też moim pierwszym wyuczonym zawodem – mówi mieszkaniec Grodźca.
W Katowicach ukończył policealne studium fotograficzne, choć początkowo próbował zostać filmowcem. Długo zajmował się fotografią zawodowo, mając ambicję zostania artystą-fotografikiem, aż… uczulił się na chemikalia. – Do dzisiaj trwają spory o to, co jest lepsze – fotografia analogowa czy cyfrowa. Ta analogowa rzekomo ma duszę i swoistą magię. Jednak czy nie jest magią to, że w fotografii cyfrowej zdjęcia zapisują się na małej karcie, poprzez kabel wędrują do komputera, który można zamienić we współczesną ciemnię? – zwraca uwagę Ignacy50. Zastrzega jednak, że w swoich pracach z możliwości cyfrowej edycji korzysta oszczędnie. – Staram się, by zdjęcia były bliskie rzeczywistości – mówi.
Jego powrót do fotografii wiązał się z zagraniczną podróżą. – Przywiozłem zdjęcia, z których byłem w miarę zadowolony. Moim motorem do powrotu był artysta-fotografik Romek Hryciów. Wspierał mnie i przekonywał, że warto, abym znowu się tym zajął. To był dla mnie bardzo ważny impuls. A gdy potem znajomy kupił ode mnie trochę zdjęć za gotówkę (pewnie tylko na zachętę), był to kolejny powód, bym uwierzył w siebie. Ich doping miał dla mnie istotne znaczenie – wspomina.
Metrem do celu
Gdy już się zabrał do działania, nie bawił się w żadne kompromisy, tylko jeździł po całej Europie i zrealizował obszerne cykle, które robią wrażenie swym rozmachem, tematyką i sposobem patrzenia na świat.
Londyn, Praga, Berlin, Rzym, Amsterdam, Hamburg i Paryż – to część miast, które odwiedził, przez prawie dekadę tworząc cykl „Metro”. – Nie wybierałem się tam specjalnie w celach fotograficznych. Zdjęcia robiłem podczas podróży służbowych. Wybrałem metro dlatego, że zawsze mnie fascynowało jako niebywały, osobny organizm, wręcz inny świat. To miejsce, które rankiem „pożera” ludzi, później ich „wypluwa”. Sam skupiałem się nie tylko na ludziach, ale też tych niesamowitych przestrzeniach – opowiada. – Pokazywanie mroku i brudu zostawiam jednak innym – uzupełnia.
– Bardzo ważny w mojej fotografii jest sport. Głównie fotografuję młodych narciarzy podczas zawodów. Dobrze się czuję też uwieczniania regat żeglarskich – przybliża. Zachwycające są jego fotografie koni w kłusie czy galopie z rozwianymi grzywami. Prace przedstawiające sportowców i zwierzęta, bo wdzięcznym obiektem dla niego są i psy, charakteryzuje niezwykła dynamika, a patrząc na nie aż widzi się ruch, prędkość i życiodajną energię.
Podobnie rzecz ma się z jego fotografią koncertową, bowiem wyspecjalizował się w uwiecznianiu koncertów w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych w Bielsku-Białej. – Ten temat sam do mnie przyszedł, bo lubię jazz. W Sali Koncertowej PSM z reguły jestem sam i mam pełną wolność artystyczną. Dla mnie samo przebywanie z muzykami jest ważne. Często odkładam aparat i po prostu słucham, emocjonalnie angażując się w wydarzenie. Uważam, że w takich sytuacjach fotografa nie powinno być widać. Sam używam sprzętu z cichą migawką i staram się być dyskretny. Fotografując artystów, zależy mi na pokazaniu dynamiki i emocji, które widać na ich twarzach, a także pokazaniu ust, rąk czy nóg, dzięki którym ta muzyka płynie. Bardzo wdzięcznym „modelem” okazał się być Marcin Wieczorek, który niedawno wystąpił w recitalu chopinowskim, świeżo po słynnym konkursie – mówi Ignacy50. Zdjęcia przygarbionego, z rozwichrzoną burzą włosów, grającego zamaszyście i mocno długimi smukłymi dłońmi i z pełną paletą grymasów twarzy pianisty wzbudziły duży zachwyt. Iza Konsek z PSM mówi nawet o cudownej współpracy pianisty i fotografa, która dała tak porywające efekty.
Zupełnie inny charakter mają jego zdjęcia, których głównym bohaterem jest architektura, a w części z nich cichym bohaterem są ludzie. To dzieła urzekające subtelnością, delikatnością, skłaniające do zwolnienia, refleksji i poszukiwań.
Opowiedzieć świat
Swojej fotografii nie traktuje ze śmiertelną powagą, wydaje się wręcz, jakby wszystko robił od niechcenia. Specyficzna filozofia pracy z jednej strony stawia go nieco na uboczu, a z drugiej wyróżnia i podkreśla jego oryginalność. Ciągle zachowuje młodzieńczą werwę, pasję do poszukiwań, zmian i eksperymentów. – Można by stwierdzić, że po prostu nie dorobiłem się swojego stylu, co dla wielu jest wadą. Lubię, gdy każdy mój projekt jest inny. Do tego zajęcia nie podchodzę z namaszczeniem, długo się przygotowując. Większość zdjęć wykonałem, gdy zwyczajnie gdzieś przechodziłem, stąd nawet tytuł jednej z moich wystaw – „Przechodząc”. Wymyśliłem sobie nawet, że nie jestem ani fotografem, ani fotografikiem, tylko fotografującym, bo robię to jakby przy okazji. Podczas gdy koledzy po fachu mówią o ważnych tematach, a ich zdjęcia są poruszające, czasem wręcz „krzyczą”, to moje raczej „szepczą”. Nie mam ambicji poruszania ważnych tematów politycznych czy społecznych, nie chcę zmieniać i naprawiać świata, chcę tylko o nim opowiadać – zdradza.
Inne podejście do fotografii ma nawet w kwestii sprzętu. Nie inwestował w niego majątku i nie należy do jednej z dwóch grup, na które dzielą się fotograficy – wielbicieli marek Canon lub Nikon. Pozyskał mecenasów – Sony Polska, Tamron Polska i InterFoto, o co nawet zawodowcom nie jest łatwo, i wykonuje zdjęcia sprzętem tych dwóch pierwszych marek. I nie lustrzanką, ale poręczniejszymi „bezlusterkowcami”. – Wszystko i tak siedzi w głowie i oku, a nie w sprzęcie – stwierdza.
Wszystko jest galerią
Choć do swojej fotograficznej profesji podchodzi wręcz z pewną nonszalancją, to sposób prezentacji prac organizuje w iście szalonym i gwiazdorskim stylu. Z jednej strony nie rozpływa się nad swoimi zdjęciami, a z drugiej trafia z nimi do tak szerokiego grona odbiorców, że mogą mu tego pozazdrościć fotograficy, którzy z tego żyją. Cechuje go rozmach, bezkompromisowość i próba dotarcia do wszystkich, nie tylko wyrobionych odbiorców.
Zaczęło się m.in. od prezentacji „Metra” w skoczowskim Teatrze Elektrycznym. Rzutnik, olbrzymi ekran, a nawet specjalnie skomponowana do jego zdjęć muzyka. Zadziwił mieszkańców Bielska-Białej, gdy wynajął… 22 słupy ogłoszeniowe, na których powiesił wielkoformatowe zdjęcia, łącząc tę niezwykłą wystawę ze swoistą grą miejską. Prace Ignacego50 można było podziwiać na brzegach Brennicy, a także… w korycie Białej w samym centrum Bielska-Białej. Tę ostatnią można jeszcze oglądać do końca roku.
Zaskoczył też mieszkańców Grodźca, otwierając „Galerię na Płocie” w Zagórze. Od pomysłu do rozpoczęcia jego realizacji minęło… pół godziny. Dziś można tam podziwiać nie tylko jego zdjęcia, bo prezentuje też prace innych fotografików, szczególnie uczestników festiwalu fotografii w mazurskim Wojnowie, gdzie ściany galerii również zastępują zwykłe płoty. Współpracuje z warszawską Galerią Uległa, która… nie ma galerii. Zdjęcia można oglądać choćby w barach mlecznych, które chętnie odwiedzają obcokrajowcy. Swego czasu zaprosił gości na wystawę, której tak do końca… wcale nie było. – Wielu uwierzyło w żart, że zdjęcia znanych europejskich zakątków w wielkim formacie właśnie zostały i tam odsłonięte – uśmiecha się. Jednak za swoją „rodzinną galerię” uważa przestrzeń wystawienniczą Teatru Korez w Katowicach. Tam debiutują wszystkie jego nowe wystawy.
Skąd te niecodzienne pomysły? – Tak samo jak robienie zdjęć, interesuje mnie ich pokazywanie. Zawsze mnie boli to, że wystawa w końcu ginie, dlatego szukam miejsc, gdzie zdjęcia mogą wisieć dłużej, funkcjonując w dostępnej przestrzeni, gdzie trafią do wielu ludzi. Dlatego też jestem obecny na Instagramie czy Facebooku oraz wielu platformach internetowych z fotografią – objaśnia. – Szanuję galerie, ale – gdybym mógł – to wszystkie zdjęcia pokazywałbym właśnie na zewnątrz, wzorem plakatów. Tkanka miejska to według mnie idealne miejsce dla fotografii – dodaje. – Lubię też łączenie różnych dziedzin sztuki – tak, by wspierały i uzupełniały się nawzajem.
Fotografie bohatera artykułu można oglądać m.in. na stronie internetowej Sklepzfotografia.pl oraz jego profilach na Facebooku i Instagramie.
I jak zwykle piękny , ciekawy artykuł Marcina
A i zrobienie takiego artykułu wymaga pracy. Dobrze, że pojawiają się takie perełki wśród codziennych informacji o ilości zakażeń.
Uwielbiam forografie Ignacego i Jego skromność , bezpretensonalność
Umm, fajnie, oodoba mi się, też mam wiele talentów, większość ukrytych. He he.
Ukryty to jesteś cały pod szyldem Hermenegildy.
?
Dołóż, podszywacz, jeszcze 2 znaki zapytania i 3 wykrzykniki, skutek ten sam.