Niewinnie wyglądające zderzenie się głowami dwóch dziewczynek podczas szkolnego wuefu, dla jednej z nich zakończyło się kilka godzin później operacją ratującą życie. Bielska szkoła uważa jednak, że do żadnego wypadku nie doszło.
Marta mieszka w Jaworzu i prowadzi własną firmę. Wtedy, 13 stycznia tego roku, było już dobrze po godzinie dziewiętnastej, więc powoli zbierała się do domu. Zmęczona i skołowana całym dniem pracy sięgała właśnie po telefon, żeby schować go do torebki, kiedy na wyświetlaczu pojawił się napis „Wojtek”.
Karetka
Dzwonił jej mąż. Odebrała połączenie, a za moment zamarła z przerażenia. Wojtek powiedział jej tylko tyle, że ma dziesięć minut na dotarcie do szpitala w Bielsku-Białej, jeśli chce się pożegnać z Amelią. Bo zaraz przyjedzie po nią karetka. Ma ją zawieźć do Centrum Zdrowia Dziecka w Ligocie.
Amelka, to ich córka. Ma osiem lat, jest uroczym i delikatnym dzieckiem, oczkiem w głowie Marty. Lakoniczna i pełna emocji w głosie informacja przekazana jej przez męża sparaliżowała w pierwszym momencie Martę. Wlała w nią jakiś dziki, zimny strach. Nie wiedziała, co się stało. Dlaczego jej dziecko ma zabrać karetka?! Co się stało jej małej Amelii?
Do szpitala Martę podwiozła koleżanka z pracy, równie przestraszona sytuacją, jak matka dziewczynki. Obie wciąż nie wiedziały, co się stało. Dopiero na miejscu, kiedy dziewczynka była już pakowana do ambulansu, jej mąż zdołał tylko wykrztusić z siebie, że mała miała wypadek na wuefie. Później opowiedział wszystko w szczegółach.
Zderzenie
Amelia uczy się w prywatnej szkole. W feralnym dniu lekcja wychowania fizycznego odbywała się jako ostatnia, po godzinie czternastej. Dzieciaki chętnie ćwiczą, bo zajęcia prowadzone są w ciekawy sposób. Na początku lekka rozgrzewka, później zazwyczaj jakaś krótka gra towarzyska. Tym razem był to berek. Kto mógł przypuszczać, że radosne bieganie po parkiecie może się tak nieszczęśliwie skończyć? Nauczycielowi prowadzącemu zajęcia, kiedy dostrzegł, że dwie dziewczynki rozcierają sobie głowy po tym, jak się nimi zderzyły, nawet przez myśl nie przeszło, że to początek kłopotów. Przerwał jednak zajęcia, podszedł do uczennic i sprawdził u obu miejsca, gdzie zderzyły się głowami. Później oświadczy, że nie dostrzegł żadnych niepokojących zmian, nawet zaczerwienienia, tym bardziej guza, czy też krwi. Uspokojony, wznowił więc lekcję.
Przeczucie
Amelia dalej więc ćwiczyła. Robiła przysiady, pompki, fikołki itp., jak to na wuefie. Jak później zwierzyła się tacie, ćwiczyła na lekcji, ale bolała ją głowa.
– Mówiła o tym nauczycielowi, ale on jej najwidoczniej nie słyszał w tym dziecięcym gwarze – tłumaczy Marta. – Powstrzymywała łzy, bo wstydziła się koleżanek.
Po zakończonej lekcji dziewczynka skryła się w toalecie i cicho popłakiwała przykładając sobie zmoczoną zimną wodą dłoń, do skroni. Bo uderzona została przez koleżankę właśnie w to newralgiczne miejsca na głowie.
Wojtek zjawił się po córkę chwilę po zakończeniu wuefu. Nikt ze szkoły mu o tym, co się wydarzyło na lekcji nie powiedział. To Amelia wspomniała mu, że się zderzyła z koleżanką i bardzo boli ją głowa.
– Mąż mi później powiedział, że już w domu Amelka zaczęła wyciągać z lodówki różne rzeczy, jakieś mrożonki, i przykładać je do głowy – mówi Marta. – A kiedy córka wprost już powiedziała, że chce jechać do lekarza, mąż się po prostu wystraszył.
Wtedy do Wojtka dotarło, że dzieje się coś naprawdę złego. Że to nie zwykły ból głowy spowodowany przemęczeniem dziecka. Skojarzył fakty, zapakował córkę do samochodu i pojechał do szpitala. Podczas jazdy Amelia pierwszy raz zwymiotowała.
Strach
Po krótkim wywiadzie, osłuchaniu dziecka, lekarz zdecydował o prześwietleniu głowy Amelii tomografem komputerowym. Kiedy zobaczył wynik badania nie miał wątpliwości – w głowie Amelii tkwił wielki krwiak. Zaczął się liczyć czas. Błyskawiczny kontakt z Centrum Zdrowia Dziecka i decyzja o przewiezieniu Amelii celem wykonania operacji.
– Na salę operacyjną moje dziecko zostało zawiezione około godziny dwudziestej trzeciej – wspomina Marta. – Patrzyłam na zegarek i liczyłam sekundy. Bo liczyła się każda. Krwiak uciskał na mózg i w każdym momencie mógł wyrządzić nieodwracalne szkody. Moje dziecko nie wiedziało co się dzieje, bo było już wtedy nieprzytomne.
Operacja trwała blisko trzy godziny. Lekarze usunęli z głowy Amelii dwa wielkie krwiaki. Po wszystkim złożyli czaszkę dziecka do kupy, pozszywali i uznali, że to koniec niebezpieczeństwa.
– Nikt wtedy nie wiedział, co będzie następnego dnia, jakie będą konsekwencje, ale nikt też na pewno nie sądził, że najgorsze dopiero przed nami – mówi Marta.
Bo chociaż rankiem następnego dnia mała Amelka czuła się lepiej, to już późnym popołudniem znowu zaczęła tracić przytomność i płakać z powodu bólu głowy. Po kolejnych wymiotach dziecka, nagłym spadku tętna, lekarze zdecydowali, że kolejny raz muszą otworzyć czaszkę dziewczynki. I to czym prędzej.
– To było jak koszmar z horrorów – wspomina dzisiaj Marta. – Kazali mi się modlić o życie dziecka.
Operacja trwała tym razem ponad cztery godziny. Podczas jej trwania trzeba było przetoczyć krew. Z głowy Amelii wydobyto kolejne wielkie krwiaki. W końcu dziecko wróciło na szpitalne łóżko, a następnego dnia na jego twarzy pojawił się pierwszy, słaby uśmiech.
– Chociaż kamień spadł mi z serca, w środku i tak cały czas drżałam – mówi Marta. – Na szczęście nic złego już się później nie wydarzyło.
Kpina
Dzisiaj Amelia czuje się już dobrze. Powoli zapomina o złych dniach. Chodzi jednak do innej szkoły, bo ta, w której przydarzył się jej nieszczęśliwy wypadek nawet nie zainteresowała się – jak twierdzi Marta – jej losem. Dyrekcja szkoły uznała, że to, co działo się z Amelią kilka godzin po zdarzeniu na wuefie, nie miało z nim nic wspólnego. Powołany przez szkołę tzw. zespół powypadkowy doszedł do wniosku, że zdarzenia na wuefie nie można uznać za wypadek w szkole i nie zachodzi związek przyczynowo-skutkowy, jak to określono, pomiędzy zdarzeniem, a urazem, o którym mowa w karcie wypisowej ze szpitala. Nie doszukano się też żadnej winy u nauczyciela prowadzą zajęcia wuefu.
– Czyli co? – Dziwi się teraz Marta. – Amelia może w domu kolejny raz się uderzyła? To kpina jest. Szkoła usiłuje się wymigać. A przecież nikt dzisiaj nie wie, jakie to wszystko może mieć konsekwencje dla naszej córki na przyszłość. Po takich urazach nawet po kilku latach może dojść chociażby do padaczki pourazowej.
Marta nie ma pretensji do szkoły za sam fakt zdarzenia. Przecież takie rzeczy się zdarzają. Ma jednak żal o to, że nauczyciel od razu nie powiadomił jej męża o zdarzeniu. Nie rozumie też dlaczego szkoła uważa, że nic się nie stało.
– Ewidentnie nie chcą wziąć żadnej odpowiedzialności za to, co się stało, a moje dziecko przez brak szybkiej reakcji szkoły mogło umrzeć – tłumaczy Marta. – Nie trzeba być lekarzem, aby wiedzieć, że po uderzeniu się w głowę należy zgłosić się do lekarza, bo skutki mogą nastąpić nawet po paru godzinach.
Dyrektorka szkoły, w której doszło do feralnego zdarzenia potwierdza nam, że według ustaleń zespołu wypadkowego, tego, co zaszło na wuefie nie można nazwać wypadkiem.
– Jest nam przykro z powodu tego, co stało się Amelii – mówi. – Ale, tak jak ustaliliśmy, nie miało to związku ze zdarzeniem na wuefie. Z naszego protokołu powypadkowego jasno to wynika.
W dokumencie stwierdzono m.in., że obie dziewczynki „… w momencie rozpoczęcia ruchu z niewielką siłą stuknęły się głowami”.
Dyrektorka zaprzecza też słowom matki dziecka, że szkoła nie interesowała się dalszym losem dziewczynki.
– To nieprawda – twierdzi. – Osobiście dzwoniłam do matki Amelii i wypytywałam o jej stan, o to, czy możemy jakoś w tej sytuacji pomóc.
Na c.d. zapraszamy już niebawem.
Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi.
Dziwne. Jak Szkoła miała się interesować ? Samo zdarzenie jest nieszczęśliwe…., przecież większość z nas dostała piłką dużą lub małą, źle stanęliśmy na nodze i skręciliśmy kostkę, uczeń popchnął ucznia w klasie, na boisku itp itd. Nie rozumiem po co nakręca dziennikarz temat. Rodzice i Amelia chyba nie chcą wracać do feralnego zdarzenia. Dobrze, że wszystko pozytywnie się skończyło.
Przecież tu chodzi o pieniądze
Jeszcze może wiesz o jaką kwotę chodzi? Pisz więcej, nie zatrzymuj dla siebie.
Uderzenie w głowę nie zawsze wymaga wizyty u lekarza! Co przy braku objawów alarmujących takich jak wymioty czy utrata przytomności miałby zrobić lekarz pediatra w przychodni, gdzie do dyspozycji ma jedynie stetoskop? Nawet gdyby poszli do lekarza tuż po wf-ie to po zbadaniu przedmiotowym zaleceniem lekarza byłaby obserwacja dziecka i gdy wystąpią niepokojące objawy udanie się na SOR, bo takie postępowanie jest prawidłowe. Mało to razy ktoś oberwał na wf? Dziecko wróciło do domu i zaczęło się skarżyć rodzicom na ból, rodzice zareagowali i zaalarmowali odpowiednie służby. Rozumiem rozgoryczenie i żal, ale nikt tu nie jest winny. Ciężko od nauczyciela… Czytaj więcej »
zgoda, mam nadzieję, że nie zostanie uznane za hejt.
No dobrze ale czemu Szkoła wypiera fakt , ze wypadek stał się na wfie ?? I skoro matka mówi, ze nikt się nie interesował stanem dziecka to wierze matce . Ciekawe co to za szkola??
Marta też opowiada, że ma żal do nauczyciela, że nie powiadomił od razu męża o zdarzeniu. Niby z jakiej przyczyny jak się nic nie działo nadzwyczajnego po zderzeniu się dziewczynek a i potem. Wątpliwe aby córka Marty zgłaszała nauczycielowi, że coś się złego z głową dzieje. Ja tutaj wierzę, że każdy nauczyciel właściwie zareagowałby wtedy. Od strony bhp w przypadku uznania za wypadek w szkole, należne jest odszkodowanie i chyba o to tutaj chodzi Marcie.
W zdarzeniu brała udział i druga dziewczynka. Nauczyciel miał też powiadomić od razu ojca drugiej dziewczynki?
Wystarczyło poinformować ojca że dziewczynki zderzyły się głowami, wtedy ojciec po prostu byłby przygotowany że coś może się dziać. Jestem nauczycielem i dla mnie to naturalne że każde, nawet niewinnie wyglądające zdarzenie zgłaszam rodzicom.
Nie jestem nauczycielem, ale znam życie – NIE.
Co to znaczy każde niewinne zdarzenie, gdzie są granice?, doprowadzić można do absurdu. To była lekcja w-f gdzie nawet przy fikołku jest też kontakt głowy z podłożem, a ma być prawo kontaktu i między ćwiczącymi.
Całe szczęście,że nie jesteś nauczycielką!!!
Nie, ja tylko jestem od powtórz kochanie.
Zgłasza Pani, bo się boi oskarżenia o zaniedbanie obowiązków.. a nie dlatego że wyglądało coś groźnie. Ot dla własnego spokoju.. przed nadgorliwymi rodzicami. Czasami zwykłe otarcie na wf, nic groźnego, nadzwyczajnego a są rodzice którzy potrafią zrobić nie wiadomo jakie halo o to
Brawa dla Pani za Pani postawę! Czasem może coś niegroźnie wyglądać a być tragiczne w skutkach…. Przekazanie informacji nic nie kosztuje a czasem może uratować życie
Z artykułu nie wynika, ze szkoła wypiera fakt zdarzenia, bo o wypadku tu nie może być mowy, chyba chodzi o info zwrotne. Wierzysz matce, bo to matka, tak:-)…nie znasz racji drugiej strony, wg mnie artykuł jest mocno stronniczy. Jak nie wiadomo o co chodzi to wiadomo, ze o kasę
“Wypadek ucznia jest to nagłe zdarzenie wywołane przyczyną zewnętrzną, powodujące uraz lub śmierć, które nastąpiło w czasie pozostawania ucznia pod opieką szkoły: na terenie szkoły lub poza jej terenem (w trakcie wycieczki lub wyjścia pod opieką nauczycieli).” W artykule jasno się wyraziła dyrektorka szkoły: “Jest nam przykro z powodu tego, co stało się Amelii – mówi. – Ale, tak jak ustaliliśmy, nie miało to związku ze zdarzeniem na wuefie. Z naszego protokołu powypadkowego jasno to wynika.” Czarno na białym jest napisane ze szkoła uważa że to co stało się dziewczynce nie było spowodowane zdarzeniem na w-fie. Nie dziwie się matce… Czytaj więcej »
Sara, w artykule, notabene bardzo ckliwym i tendencyjnym, poznajemy wersje mamy, która szafuje wizerunkiem swojego dziecka ze szpitala. Dziewczynka miała ogromnego pecha na wf, związek przyczynowo skutkowy miedzy tym co się stało na wf a wydarzeniami po powinien być zbadany (o ile już nie był – od wydarzenia minęło już przecież pół roku) przez organy niezależne. Można odnieść wrażenie, że artykuł ma na celu wywołanie niepotrzebnej sensacji. Szkoła nie może odnieść się do zarzutów Marty, więc naprawdę trudno ferować wyroki. Nie brak mi empatii, na prawdę żal mi dziewczynki – tego co przeszła oraz tego, że zapewne będzie musiała przechodzić… Czytaj więcej »
A myślisz że nie przechodzi tego jeszcze patrząc co rano w lustro? Myślisz że włosy tak szybko odrastają? Widziałam drugie zdjęcie. Połowa główki z boku wygolona. Rozcięcie na pół głowy i blizna do końca życia. W miejscu cięcia włosy już nie urosną…
Gdyby dziecko samo nie powiedziało o wypadku i gdyby położyło się np. spać to już by się nie wybudzilo… Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Gdyby mojemu dziecku się coś stalo na w-fie to chciałabym być poinformowana o tym fakcie po to żeby właśnie zwrócić uwagę czy coś się nie dzieje złego a tu zbagatelizowana sprawa. Krwiak jest następstwem uderzenia w głowę, w skroń i nie zalicza się do wypadku? Czyli do czego? Sam powstał? Do wszystkich hejtujących- proszę się zastanowić co byście zrobili gdyby Wasze dziecko wróciło ze szkoły i trafiło do szpitala gdzie liczą się minuty żeby uratować jego… Czytaj więcej »
Dobrze, ale może przystańmy przy winnych. Dlaczego Marta obwinia głównie dyrektorkę a nie wf – istę?.Powinien pójść za Amelką do toalety i dalej ją asekurować (?). Kobieto, nie raz w domu dzieci zderzą się głowami przy zabawie. Od razu hejt czy potrzeba spojrzenia nie tylko od strony Marty?
A może nie wszystko jest w artykule opisane? Dziecko trafia na stół operacyjny a dyrektorka mówi że to nie przez wypadek w szkole…
Jak w domu dzieci się uderzą to wiem jakie zachowanie może być skutkiem urazu a tu nie wiedzialabym o urazie i wymioty mogłabym potraktować jako zatrucie pokarmowe a ból głowy przemęczeniem i pewnie dopiero gdyby dziecko mi straciło przytomność dzwonilabym po karetkę
Amelka później zwierzyła się tacie, że ćwiczyła na lekcji ale bolała ją głowa. Marta usprawiedliwia wf-istę, że mógł nie słyszeć w dziecięcym gwarze jak zgłaszała nauczycielowi, że boli ją głowa. A może nie zgłaszała bo jest bardzo nieśmiała w ramach początku w artykule, że jest uroczym, delikatnym dzieckiem? Wielkie nieszczęście, zgadza się.
A może dziecku pogorszyło się bo dalej musiało ćwiczyć a nauczyciel nie zwracał uwagi?
Gdybać można…
“Z naszego protokołu powypadkowego jasno to wynika” – mówi pani dyrektor, ale może w tym “naszym” był jakiś biegły niezależny?
Po Martę ma przyjechać karetka? Mąż ładnie to zakomunikował żonie przez telefon? Co opowiadała druga dziewczynka uczestniczka zderzenia? Czy chodzi o pieniądze od szkoły za wypadek?
Czyli w berka powinny dzieci grać na w-f w kaskach.
syn na wf skręcił kostkę, przy jakiś ćwiczeniach i miałem szkołę zaskarżyć, chcemy żeby było jak w USA? Ludzie co się dzieje, dzieci najlepiej jakby na kanapie siedziały i gapiły się w telewizor. Szkoda że rodzina jeszcze nie wyprowadziła się z miasta, reakcja myślę nie adekwatna do sytuacji. Rozumiem gniew rodziców, żal bo każdy z nas kocha swoje pociechy ale wypadki, zdarzenia losowe chodzą po ludziach i nie szukajmy dziury w całym. Czy zmiana szkoły, koleżanek, była aż tak potrzebna…? Chrońmy dzieci ale nie róbmy z nich kalek.
Jak Pan się dowiedział, że syn skręcił kostkę w szkole ? Kto Pana poinformował ? Czy syn mógł na nią stanąć i dalej chodzić ?
Kasia, dajże spokój z tymi pytaniami. Jak się skręci nogę ciężko na niej stanąć i chodzić, lecz z czasem się wylecza. Co za różnica, skręcił a Bartek pisze, że nie robił z tego problemu. Męskie postawienie sprawy a nie mazanie się.
Skręcona noga to nie golenie połowy główki i rozcinanie czaszki… Zwłaszcza u dziewczynki gdzie blizna zostanie. Z czasem się wyleczy? A co jak dostanie padaczki po roku bo takie mogą być konsekwencje? Co gdyby dziecko zasnelo i się nie wzbudziło i byłoby za pozno na reakcje, na ratunek?
Jak mieć zaufanie do tych nauczycieli skoro nikt nie potraktował tego powaznie a dziecko walczyło o życie?
Art. 15 procedur bezpieczeństwa obowiązujących w szkole brzmi: o każdym wypadku nauczyciel lub dyrekcja powiadamia rodziców poszkodowanego ucznia przy lekkich przypadkach udziela się pierwszej pomocy i obowiązkowo powiadamia o zdarzeniu rodziców. Tak oczywiscie różne rzeczy mogą się zdarzyć ale są odpowiednie procedury ktory służą ewentualnej interwencji lekarskiej a tu tego zabrakło. Ewidentne lekceważenie dzieci ich zdrowia. Jak tu dać dziecko pod taka opiekę
to nie był wypadek!
Proszę przeczytać denifinicję co to to jest wypadek. To był wypadek w szkole.
Dzieci są dziećmi i wypadki się zdarzają ale to na nas dorosłych spoczywa odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo. Jeśli coś się stało to trzeba reagować a nie udawać że tego nie było i nic się nie stało
Przecież ta szkola ma procedury ktorych nie przestrzega. O każdym zdarzeniu tego rodzaju ma obowiązek powiadomić rodziców celem dalszej obserwacji. Poza tym to nie jest jedyny przypadek q tej szkole. Chętnie o tym porozmawiam z rodzicami Amelki
Szkola ta nie stosuje procedur bezpieczeństwa które w niej obowiązują. I przypadek Amelki nie jest jedyny. Nie dość że nie stosuje tych procedur to wystawia protokoły powypadkowe które są niezgodne z rzeczywistością. I nie tylko takie tematy zamiata pod dywan. Panuje zasada ze pani dyrektor zawsze ma rację nie patrząc na bezpieczeństwo dzieci i ich rozwój emocjonalny.
Skarżypyta
Nie rozumiem tego skarżypyta. To chyba jakiś niestosowny żart. Ciekawa kto i dlaczego coś takiego pisze
Przeczytaj jeszcze raz swoje komentarze, a najważniejsze – przemyśl ( nie wsiadaj do pociągu jadącego pod granicę ukraińską).
Proszę mnie nie straszyć. Ja juz u was nie pracuję
oj, ja jestem sam w strachu.