Kto naprawi kładkę w Dolinie Wapienicy? To pytanie zadają sobie turyści, widząc zatarasowane przejście przez rzekę. Pyta o to miejski radny, pytają też urzędnicy. Sprawa – choć z pozoru wydaje się łatwa do załatwienia – urasta do rangi wielkiego problemu.
Niewielka, wykonana z drewna kładka umożliwia pokonanie potoku Wapienica. Znajduje się kilkadziesiąt metrów poniżej zapory wodnej (już poza terenem tej hydrotechnicznej budowli) i jest to jedyna przeprawa przez rzekę w całej dolinie. Tylko dzięki niej można się przedostać z jednej strony doliny na drugą. Chętnie korzystały z tej możliwości osoby odwiedzające ten urokliwy górski zakątek. Przez mostek wiodą popularne trasy spacerowe oraz ścieżka rowerowa.
Na terenie Skarbu Państwa
Niestety, od jakiegoś czasu był on w bardzo złym stanie i dla bezpieczeństwa wyłączono go ostatecznie z użytku. To właśnie irytuje tych, którzy lubią w dolinie aktywnie spędzać wolny czas. Bo zamiast kładkę naprawić – a nie wydaje się to jakieś szczególnie trudne i kosztowne – ktoś po prostu zakazał przejścia. Po obu stronach mostu zamontowano solidne bariery i ustawiono tablice informujące, że może się zawalić. Stało się to kilka tygodni temu, lecz przeprawa była w opłakanym stanie już od kilku lat.
Zwrócił na to uwagę w listopadzie ubiegłego roku radny miejski Konrad Łoś. W interpelacji do prezydenta miasta zapytał, jakie działania zostały w tej sprawie przez Ratusz podjęte oraz o to, kiedy kładka zostanie naprawiona. Odpowiedź, jaką otrzymał, na pewno nikogo nie usatysfakcjonuje. Urzędnicy i owszem, mają świadomość, w jakim stanie jest kładka (i właśnie z tej przyczyny została ostatecznie wyłączona z użytku). Co się natomiast tyczy jej naprawy, to – jak poinformował radnego wiceprezydent miasta Piotr Kucia – z administracyjnego punktu widzenia nie jest ona administrowana przez gminę. Czyli to nie problem samorządu, bo to nie jego własność. A czyja?
Tu pojawia się problem, bo wychodzi na to, że to obiekt bezpański. Co prawda leży na terenie należącym do Skarbu Państwa, lecz wątpliwe, aby rzeczony „Skarb Państwa” w ogóle wiedział o jego istnieniu.
Historia się powtarza
Tak się bowiem składa, że to nie pierwszy raz, gdy władze miasta – naciskane przez rzesze niezadowolonych takim obrotem sprawy turystów – muszą zmierzyć się z tym problemem. Około 15 lat temu wydarzyła się podobna historia. Istniejący w tym samym miejscu wcześniejszy mostek również popadł w ruinę i trzeba było go rozebrać. Turyści byli niezadowoleni, a władze miasta nie wiedziały, co począć. Chętnych, by naprawić przeprawę, nie było. Leśnicy (rzekę w tym miejscu otacza las) zapewniali, że to nie ich most, podobnie jak administrator potoku. Nie udało się nawet ustalić, kto, kiedy i w jakim celu kładkę zbudował. Wiadomo było tylko tyle, że korzystają z niej turyści odwiedzający Dolinę Wapienicy. Brak kładki bardzo im doskwierał, szukali więc pomocy w bielskim Ratuszu.
Gdy wydawało się, że na utyskiwaniach się skończy, któregoś dnia – bez rozgłosu i fanfar – jakieś krasnoludki mostek naprawiły. Dokładniej rzecz ujmując, w miejsce starego (miał metalową konstrukcję) pojawił się nowy, drewniany, który teraz – po tylu latach intensywnej eksploatacji oraz oddziaływania czynników atmosferycznych – zaczął się sypać. Jak później szeptano, nie były to krasnoludki, lecz ówczesne władze miasta dogadały się po cichu z nadleśnictwem i w „czynie społecznym”, po kosztach i gospodarczymi metodami most odbudowały.
Mostek za 90 tysięcy?
Jak będzie teraz? – Konieczne jest uregulowania tytułu prawnego do obiektu oraz zapewnienie odpowiednich środków finansowych na ten cel – przyznaje wiceprezydent Piotr Kucia. Dodaje, że w obecnej sytuacji ekonomicznej podjęcie powyższych działań jest bardzo utrudnione, a tym samym nie jest możliwe zadeklarowanie terminu ich realizacji. Z jego odpowiedzi udzielonej radnemu wynika też, że władze miasta szacują koszt przedsięwzięcia na około 90 tysięcy złotych. – Co oni chcą tam zbudować? – łapie się za głowę pewien cieśla zapytany, ile jego zdaniem powinna pochłonąć budowa takiej niewielkiej drewnianej kładki. Szacuje, że koszty materiału to góra 20 tysięcy złotych, a robocizna powinna zamknąć się w kwocie 10 tysięcy.
Nie zmienia to jednak faktu, że na rychły remont zmurszałej przeprawy raczej się nie zanosi.
Jak to dobrze móc przeczytać słowo bratniego bolszewickiego naroda. Zatrudniony na etacie redaktora, a być może pisarczyk w randze korektora miał „zagwozdkę” w doborze ojczystego słowa. Chyba że z ojczystością też zagwozdka.