Pan Stanisław z Kóz ma 87 lat, ale mimo sędziwego wieku wciąż pracuje na roli. Wysiłek mu niestraszny, przywykł do trudnego życia. Problem w tym, że na jego polu wciąż stoi zboże (tak przynajmniej było, gdy powstawał ten artykuł). Prawie hektar pszenicy i owsa. Powodem jest konflikt sąsiedzki.
– Jeszcze trochę, a nie będzie czego zbierać. Wszystko zgnije – żali się pan Stanisław (nazwisko znane redakcji) i zaczyna swoją opowieść. Był górnikiem, pracował na kopalni Lenin (obecnie kopalnia „Wesoła) w Mysłowicach. W latach 80. był organizatorem strajku na kopalni, a następnie pierwszym szefem zakładowej Solidarności. Kopalnia Lenin była jednym z trzech dużych zakładów pracy w Polsce (obok gdańskiej stoczni i huty w Krakowie) – noszących imię wodza rewolucji. Była więc oczkiem w głowie ówczesnej władzy. Co trzecia zatrudniona w niej osoba należała do PZPR. Takiego nasycenia „ludźmi władzy” nie było chyba w żadnym zakładzie pracy, a mimo to panu Stanisławowi udało się zorganizować tam strajk protestacyjny. Stanął na jego czele. Zapłacił za to wysoką cenę: internowanie, kilkumiesięczny pobyt w areszcie, a na koniec emigracja z kraju.
– Pamiętam jak przyszli po mnie w nocy 13. grudnia. Udawaliśmy z żoną, że nikogo nie ma w mieszkaniu. Nie wyważyli drzwi, jak to mieli w zwyczaju, może dlatego, że nie byłem już przewodniczącym. Pukali, dzwonili, pytali sąsiadów, udawali, że już odchodzą, choć wciąż stali pod drzwiami. My jednak cały czas siedzieliśmy cicho – wspomina.
Został internowany po 16 grudnia. Wyszedł w lipcu, lecz wolnością nie cieszył się zbyt długo. Po jednej z manifestacji w Katowicach, w czasie stanu wojennego, na trzy miesiące trafił do aresztu. – Widziałem, że w tym kraju nie ma już dla mnie przyszłości, że nie jestem tu mile widziany, a ówczesna władza zrobi wszystko, aby mnie zniszczyć – tłumaczy.
W trosce o przyszłość rodziny wyemigrował do Niemiec. Komunistyczne władze szły na rękę takim jak on niepokornym „mącicielom”, chcąc się ich pozbyć z kraju. Był to jednak bilet w jedną stronę. W Niemczech też pracował w kopalni. Ale – jak mówi – nie mógł żyć bez Polski, chciał wrócić.
Okazja nadarzyła się na początku lat 90. W kraju zmienił się ustrój, on przeszedł na emeryturę, zgromadził nieco oszczędności. Rozpadła się jego rodzina, więc nic go już w Niemczech nie trzymało. Żona i dzieci chciały zostać, on postanowił wracać.
Do podbielskich Kóz trafił trochę przypadkowo: do zakupu niewielkiego gospodarstwa rolnego wraz z domem namówił go siostrzeniec. Pola ornego było blisko dwa hektary. Pan Stanisław pochodzi z rolniczej rodziny. Jego rodzice posiadali gospodarstwo w Świętokrzyskiem. – Tam ziemia była licha, nie to co w Kozach – przyznaje. Postanowił więc, że na emeryturze wróci do korzeni i zajmie się uprawą roli.
Do teraz, choć na karku już prawie 90 lat, uprawia pole, hoduje kury i kozy, koło domu widać zadbane grządki z warzywami. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie konflikt międzysąsiedzki, który – jak można sądzić – narastał od lat, a teraz doszło do kumulacji. Można tylko domniemywać, co było powodem zadry. Gospodarstwo wraz z zabudowaniami, które kupił pan Stanisław, było częścią większego majątku i poszło o kwestie własnościowe. Nasz rozmówca wybudował nawet kilka lat temu nowy dom, w innym miejscu.
Pozostał jednak problem z dojazdem do pola, gdzie teraz stoi nieskoszone zboże. Na polnej drodze, stanowiącej niegdyś dojazd do pola, już dwa lata temu pojawiła się brama oraz tablica informująca o tym, że jest to teren prywatny, a wstęp wzbroniony. Wtedy nie stanowiło to jednak wielkiego problemu, bo do pola można było dojechać od innej strony. Pech chciał jednak, że w połowie sierpnia – gdy zboże jeszcze stało w polu – gmina rozpoczęła remont biegnącej wzdłuż nieruchomości drogi. Od tego czasu żaden kombajn tam nie przejedzie. Pan Stanisław mówi, że próbował skłonić swoich adwersarzy, aby na czas żniw otworzyli bramę i umożliwili przejazd, lecz ci nie chcieli o tym słyszeć. – Sugerowali, że mogę skosić to pole ręcznie – tłumaczy blisko 90-letni mężczyzna.
Chcieliśmy porozmawiać z właścicielami zagrodzonego terenu, lecz napotkaliśmy na niczym nieuzasadniony wybuch agresji słownej. Dowiedzieliśmy się, że pan Stanisław sam jest sobie winien, bo mógł skosić zboże wcześniej, gdy kombajny był w okolicy, że to nie ich sprawa, że ich to nie obchodzi i że mamy się wynosić…
Zapytaliśmy w Urzędzie Gminy. Okazało się, że remont drogi ma potrwać co najmniej do połowy września. Do tego czasu kombajn nie przejedzie. Wójt Jacek Kaliński zapewniał, że zanim przystąpiono do prac drogowych wszyscy właściciele leżących przy drodze nieruchomości byli informowali o czekających ich utrudnieniach, aby mogli zdążyć na czas z pracami polowymi.
Pan Stanisław tłumaczy, że w tym roku zboże dojrzało nieco później i na początku sierpnia było jeszcze za wcześnie na koszenie. Dodaje, że prosił kilku kombajnistów, aby skosili jego pole zanim nie będzie dojazdu, lecz nikt nie miał czasu. – Może mnie tu nie lubią, bo nie jestem stąd – zastanawia się spoglądając na sypiące się na ziemię ziarno z dorodnych kłosów pszenicy.
PISMAKU jak chcesz pisać pamiętniki to zmień portal. Kogo obchodzi przeszłość i życie dziadka. Wogole durnowaty ten pseudo artykuł o niczym.
A ty coś taki pobudzony?Na głodzie jesteś?
To smutna informacja
Jakie znaczenie w tej historii ma przeszłość opisanej osoby?
Wierszówka
Wielkie znaczenie, ostatnia sentencja bohatera często prawdziwa