Za kilka miesięcy wybory samorządowe, prezydent Bielska-Białej już podsumował swoją kadencję, a my podsumowujemy radnych. Ta kadencja przejdzie do historii z uwagi na rekordową liczbę złożonych interpelacji.
Niekwestionowanym liderem w tej dziedzinie jest radny Konrad Łoś, który wystosował do tej pory blisko 600 interpelacji! Następny w kolejce jest radny Maksymilian Pryga, który jeszcze w połowie mijającej kadencji dzierżył w tym względzie palmę pierwszeństwa. Dał sobie jednak odebrać prowadzenie i teraz goni lidera, z 500 złożonymi interpelacami. Kroku dotrzymuje mu radny Roman Matyja, z ponad 430 interpelacjami na koncie. Średnia w bielskiej radzie to grubo ponad 100 interpelacji na głowę (choć są i radni z dorobkiem zaledwie kilkunastu). Łącznie daje to oszałamiającą liczbę kilku tysięcy interpelacji złożonych przez radnych w ciągu czterech lat. Być może, że przez poprzednich siedem kadencji (od 1990 roku) nie uzbierałoby się w sumie tyle interpelacji, co w obecnej!
Dla wielu radnych – zwłaszcza tych z opozycji – interpelacje to jedyny sposób, żeby zaistnieć i zaprezentować się wyborcom. Mogą pokazać, że nie są głusi na problemy mieszkańców i próbują zainteresować nimi władze miasta. Czy jednak faktycznie trzeba interpelować, żeby osiągnąć ten cel? Już od dłuższego czasu na forum Rady Miejskiej pojawiały się sugestie, iż niektórzy radni przesadzają i składają sążniste interpelacje w sprawach, które można załatwić od ręki. Pojawiły się apele i prośby – mówili o tym głośno zarówno poprzedni przewodniczący Rady Miejskiej Janusz Okrzesik, jak i obecna jej szefowa Dorota Piegzik-Izydorczyk – aby radni pisali interpelacje tylko w sprawach naprawdę tego wymagających. Były to jednak tylko pobożne życzenia. Zakazać interpelacji przecież nie można.
Ustawowa definicja tego, czym jest interpelacja i czego może dotyczyć, jest wyjątkowo ogólnikowa i pojemna. W Ustawie o samorządzie gminnym czytamy, że interpelacja dotyczy spraw o istotnym znaczeniu dla gminy. Konia z rzędem temu, kto powie, co tak naprawdę ma istotne znaczenie dla gminy. Dla jednego radnego będzie to budowa nowego przedszkola, dla innego nieodśnieżony w porę chodnik na przystanku autobusowym. Jakieś 80 procent wszystkich interpelacji bielskich radnych dotyczyło stanu lokalnych ulic, chodników czy dróg.
To dobrze, że radni interweniują, ale problem tkwi gdzie indziej, o czym wspominają w nieoficjalnych rozmowach miejscy urzędnicy. Interpelacje składa się na piśmie. Prezydent miasta (lub osoba przez niego wyznaczona) jest zobowiązany udzielić radnemu odpowiedzi na piśmie nie później niż w terminie 14 dni od dnia otrzymania interpelacji (czas na udzielenie odpowiedzi może ulec wydłużeniu). Bywa, że w ciągu miesiąca wpływa do Ratusza sto albo i więcej interpelacji. Przygotowanie odpowiedzi na niektóre wymaga benedyktyńskiej pracy.
Oficjalnie władze miasta wyrażają zadowolenie z tego, że radni wskazują im w ten sposób problemy, z jakimi borykają się mieszkańcy – co wielokrotnie podkreślał podczas sesji Rady Miejskiej prezydent Jarosław Klimaszewski. – Skoro radni są przedstawicielami mieszkańców i w ich imieniu w ten sposób występują, to my jesteśmy od tego, aby te sprawy załatwiać i to robimy – potwierdza Tomasz Ficoń, rzecznik bielskiego ratusza. Zwraca jedynie uwagę, że wiele spraw, które są przedmiotem interpelacji, dałoby się załatwić szybciej bez ich pisania. Wystarczyłby bezpośredni kontakt radnego z władzami miasta i sygnalizacja problemu. Skoro jednak radni wolą wyrazić to na piśmie, to takie ich święte prawo – podsumował Tomasz Ficoń.
Przewodnicząca bielskiej rady Dorota Piegzik-Izydorczyk podkreśla, że każdy radny ma prawo do napisania interpelacji. Nie kryje jednak, iż w przyszłości byłoby warto znaleźć jakieś rozwiązanie, które satysfakcjonowałoby wszystkich radnych, ograniczające ilość składanych przez nich interpelacji.
Oglądaj TV Republika!!!dzieje się!!!!
Jeżeli B-B ma wiceministra to Euro będą płynąc olbrzymia rzeka którą będzie nawet trudno zagospodarować Przed nami lata rozwoju i dobrobytu
Zapomnij, żeby komunista coś Ci załatwił.
Nieprawda, w czasach minionych bardzo dużo załatwiali nawet bez pomocy CBA.
Tylko głupek uwierzy, że dobrą pracę radnego mierzy się ilością interpelacji. Liczy się sprawczość radnego w działaniach rady, a liczba podjętych tematów do dyskusji.
Kadencja to chyba 5 lat a nie 4.
A może podstawowa sprawa jest taka, że radni nie mają zaufania, może zgłaszali sprawę ustnie, uznają iż w rozmowie sprawa będzie oddalona bez śladu. W wiejskich gminach interpelacji jest tyle co kot napłakał, opozycji w wielu miejscach nie widać, radnym, wydaje się, nie zależy aby zabiegać o wyborców, strażak był wybrany i będzie, pani z KGW była i będzie itp. W żadnym wypadku nie widać aby wkładano benedyktyńską pracę w odpowiedź na interpelację.