Po realizacjach Łomnickiego i Kutza obudziło się polskie piekło, a słynnych reżyserów spotkały przykre konsekwencje. Witold Mazurkiewicz i Janusz Opryński, przeszło dwadzieścia lat temu wystawiając „Do piachu” Tadeusza Różewicza, potrafili skupić uwagę publiczności nie na kontrowersjach, ale na piekle wojny, w której nie ma za grosz mitologicznego czaru, wzniosłości i przygody. Teraz twórcy, po uzyskaniu akceptacji wnuczki poety, wystawiają ten arcydramat na deskach Teatru Polskiego w Bielsku-Białej.
„Do piachu” Tadeusza Różewicza to jeden z najważniejszych polskich dramatów, w którym poeta ujął swoje partyzanckie doświadczenia bez ich pudrowania i ukrywania ciemnych stron. Ani myślał dać zadość źle pojętemu patriotyzmowi. – To jeden z najlepiej napisanych po wojnie dramatów. Łatwo mi się zgodzić ze słowami Jana Kotta, że Różewicz, choć niedoceniony, to najlepszy powojenny poeta. W „Do piachu” uświadamia nam, że w wojnie nie ma nic z romantycznych opowieści, jakimi jesteśmy karmieni. To okrutny raport z brudu, głodu, okrucieństwa i niebytu. Sam Różewicz uważał, że od partyzanta do bandyty jest tylko jeden krok. Bo ludzie w tak skrajnych sytuacjach, jak zdani na pastwę losu w lesie, pozbawieni nawet jedzenia, mogą szybko przestać rozróżniać dobro od zła. Chcą przeżyć. Któż miał większe prawo, by to opisać, niż Różewicz? Tym bardziej, gdy weźmie się pod uwagę humanitarne przesłanie utworu – wskazuje Witold Mazurkiewicz, dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Polskiego w Bielsku-Białej oraz – wraz z Januszem Opryńskim – reżyser „Do piachu”.
Tak wielka dawka uwierającej rzeczywistości, zaserwowana bez krztyny znieczulenia, musiała wywołać reakcję. Przekonali się o tym Tadeusz Łomnicki i Kazimierz Kutz, którzy sięgnęli po ten dramat odpowiednio w 1979 (Teatr na Woli) i 1990 roku (Teatr Telewizji) i obaj ponieśli konsekwencje, a wystawienie „Do piachu” obudziło polskie piekło. Na tyle, że mówiono nawet o zaocznych… wyrokach śmierci od towarzyszy z lasu.
Tadeusz Różewicz powiedział „dość” i zakazał dalszego wystawiania dramatu. Zmienił zdanie, poznając zamysł reżyserskiego duetu. Współzałożyciel Kompanii „Teatr” Witold Mazurkiewicz i Janusz Opryński z Teatru Provisorium mieli już na koncie ogromne sukcesy po wystawieniu m.in. „Ferdydurke”, który to spektakl objechał świat, a także znakomicie przyjętego „Trans-Atlantyku”. – Pomysł na wystawienie „Do piachu” podsunął nam krytyk Łukasz Drewniak. Wtedy był to dramat owiany nimbem niedostępności. Sam dobrze nie wiem, co stało za uzyskaniem zgody Tadeusza Różewicza. Zapewne jego bliska współpracowniczka Maria Dębicz przekonała go, że zrobimy rzecz wartą oglądania – wspomina Witold Mazurkiewicz. Po spektakularnym sukcesie artystycznym „Do piachu” w 2003 roku i deszczu nagród, poeta mógł odetchnąć z ulgą. – Poza drobnymi uszczypliwościami pod naszym adresem, obyło się bez kontrowersji, jakie spotkały naszych poprzedników – mówi szef bielskiego teatru.
Dzisiaj, po 21 latach, gdy trwa wojna za naszą wschodnią granicą a świat się znowu zbroi, temat wydaje się szczególnie aktualny. – Z moim przyjacielem, Januszem Opryńskim, postanowiliśmy wrócić do tego dramatu. Zaufała nam Julia Różewicz, wnuczka poety i spadkobierczyni praw autorskich. Udzieliła nam ekskluzywnej zgody na realizację. Uważamy, że ten tekst znowu mocno rezonuje. Opowiada o okrucieństwie wojny i jest dziś dla nas silnym ostrzeżeniem przed tym, co może się wydarzyć, a co bagatelizujemy. A przecież wojna to czas, gdy Bóg się odwraca. Za Różewiczem chcemy pokazać ten raport z lasu, z czasu apokalipsy. Pokazać, co dzieje się z ludźmi karmionymi propagandą i ich sumieniami. Oglądając niedawno „Strefę interesów” zobaczyłem podobieństwo z dramatem Różewicza. My też żyjemy w na pozór normalnym świecie, gdy obok rozgrywa się wojna, do której się przyzwyczailiśmy – mówi Witold Mazurkiewicz.
To wielkie wyzwanie, by – przygotowując swoisty remake – dać dziełu nową jakość, poruszyć serca i sumienia. – Dlatego dajemy z siebie wszystko, by ta realizacja stała na najwyższym poziomie. Po dwóch dekadach to już innego rodzaju praca; pod niektórymi względami łatwiejsza. Znam świetnie nasz zespół i dobierając aktorów do ról, wiedziałem, co uzyskam. Spektakl zaplanowaliśmy z udziałem Sławomira Miski, Tomasza Lorka, Grzegorza Sikory, Piotra Gajosa, Michała Czaderny, Adama Myrczka i Grzegorza Margasa. Pasjonujące jest to, że ci aktorzy mają świeże spojrzenie na to dzieło, zadają pytania, które od reżyserów wymagają poszukiwania odpowiedzi na nowo. To bardzo twórcze przygotowania – stwierdza reżyser, który sam zajął się przygotowaniem kostiumów.
– Ta adaptacja będzie zawierać nowe elementy. Będzie o dwóch aktorów więcej. Nasza pracownia po mistrzowsku przygotowała dla nich kostiumy. To, dlaczego przywiązywaliśmy do nich szczególną wagę, widz zobaczy już na początku spektaklu, obserwując siedzących i leżących w lesie żołnierzy, którzy będą wyglądać tak, jakby przez pół wieku pokrywał ich pył i kurz – odkrywa Witold Mazurkiewicz. Bo w spektaklu nieważne jest, z jaką wojną mamy do czynienia – każda jest taka sama, a ludzie przeżywają jej dramat tak samo. Możemy też zdradzić zabieg artystyczny, który ma szansę wywołać piorunujący efekt. Różewicz swój dramat nazywał też „Pieśnią o miłości i śmierci szeregowca Walusia”, wprost odnosząc się do „Pieśni o miłości i śmierci korneta Krzysztofa Rilke”. Śpiewane wysokim tonem strofy poematu o kawalerzyście zderzą się ze skatologią partyzanckiego oddziału.
Przed nami już piąta wspólna realizacja Witolda Mazurkiewicza i Janusza Opryńskiego, których współpraca obrodziła najważniejszymi nagrodami i wyróżnieniami w branży i polskiej kulturze. – To nie tak, że się świetnie zgrywamy. Często sprzeczamy się o pryncypia. Bywa trudno, jednak uważnie się słuchamy, doceniamy swoje pomysły i nie poddajemy się do momentu, aż dojdziemy do zgody i kompromisu, który w przeszłości przynosił nam duże sukcesy – nie kryje Witold Mazurkiewicz. O tym, że może stanąć pod politycznym obstrzałem nie myśli, bo też i bielski teatr – w przeciwieństwie do niechlubnych przykładów z innych miejsc w kraju – może cieszyć się wolnością artystyczną.
Warto więc – bez uprzedzeń i będąc przygotowanym na dyskomfort wiążący się z dosłownością, dosadnością, a przede wszystkim prawdą – poznać nową realizację „Do piachu” reżyserskiego duetu. Premiera w Teatrze Polskim już 23 marca.
Nie oddamy Chinom Związku Radzieckiego.
słusznie, za Chiny
a nawet “za Chiny Ludowe” się mówiło
Tytułowe zdanie nie dotyczy wyklętych, wszyscy są bohaterami.
Cóż, refleksje Różewicza są jak najbardziej aktualne dziś, w obliczu narastającej histerii wojennej, czy nienawiści do Rosji. Może zmusi przynajmniej tych myślących do zastanowienia się dlaczego ta wojna wybuchła i o co właściwie się toczy? Dlaczego jedni mogą się czuć bezpieczni w swoim kraju, a inni już nie (Rosja). Dlaczego mniejszości w cywilizowanym swiecie są normalną częścią społeczeństwa, a Rosjanie czy Węgrzy na Ukrainie to już podludzie. Koniecznie trzeba ten spektakl zobaczyć.
Homoseksualiści w Rosji (mniejszość) mają dobrze? Inaczej myślący mają dobrze?
Na pewno mają się lepiej niż kobiety w Indiach i większości krajów arabskich.
Nie słyszałem by w Rosji ktoś o innych poglądach poszedł siedzieć za to że je ma. Co innego jeżeli łamie prawo. My też mamy takie prawo, że nie wolno kwestionować propagandy rządu nt. Rosji, a szpiegiem rosyjskim może być każdy kto nie klaszcze na spotkaniu z Kaczyńskim czy Tuskiem nawołującymi do wojny z Rosją.
To o takim myśleniu jest spektakl Różewicza.
O czym innym było u Ciebie wyżej, moje odpowiedz było o tamtym. Porównanie do Indii, krajów arabskich teraz? – no NIE.
To już jest wiadomo od dawna. Wypsnęło się to sekretarzowi obrony Lloydowi Austinowi, który podczas pielgrzymki do Kijowa powiedział, że celem tej wojny jest „osłabienie Rosji”. Dlaczego Rosja miała być tylko osłabiona, a nie pokonana?
Bo gdyby Rosja się rozpadła, to Syberii nie zagospodarowaliby ani Jakuci, ani Czukcze, ani Samojedzi, tylko Chińczycy, których USA prawdopodobnie już nie mogłyby stamtąd usunąć.
Może dlatego, że Rosji nie da się pokonać, próbował Napoleon, próbował Hitler. No chyba, że Chińczycy się odważą, jest ich na tyle aby masowo ginąć.