Wystarczyło kilka godzin intensywnych opadów, żeby drogi zamieniły się w rwące rzeki. Wielu mieszkańców naszego regionu poranek 4 czerwca zapamięta na długo. Ucierpiały prywatne posesje, zalane zostały samochody, niektóre firmy straciły dobytek życia. Co się wydarzyło i co nas jeszcze czeka w pogodzie?
Na kształt i intensywność ostatniej powodzi błyskawicznej w Bielsku-Białej wpłynęły tak naprawdę godzinny wczesnoporanne, kiedy w ciągu dwóch, trzech godzin spadło bardzo dużo deszczu. – Kiedy popatrzymy na całą dobę, to faktycznie było to około 150 mm na metr kwadratowy. To są wartości dobowe, które się zdarzają. Wystąpiły między innymi podczas powodzi w 2007 i 2010 roku. Te wartości dobowe, które przekraczają 100 mm w Bielsku-Białej występują rzadko, ale jednak się zdarzają. Kiedy taka ilość deszczu spada z nieba w ciągu dwóch lub trzech godzin, a taką sytuację mieliśmy ostatnio, to jest tak naprawdę opad ekstremalny. To on doprowadził do tak tragicznych skutków. Bielsko-Biała jest miastem, powierzchnia często jest bardzo mocno uszczelniona, dodatkowo niekorzystne ukształtowanie terenu, liczne górki, z których po prostu woda po asfalcie i innych terenach utwardzonych spływa błyskawicznie. Dlatego wszystkie zalania wystąpiły na terenach płaskich. Na pewno nie bez przyczyny było to, że w maju w Bielsku-Białej było statystycznie mniej deszczu niż przewiduje norma. W kwietniu sytuacja była podobna. Więc wysuszona gleba siłą rzeczy nie przejmowała wody. Nie demonizowałbym jednak tutaj tej kwestii. Mieliśmy naprawdę do czynienia ze zjawiskiem ekstremalnym i był to opad nawalny. Żadna infrastruktura nie jest w stanie przyjąć tyle wody, choć oczywiście istnieją budowle, które mogłyby częściowo spowolnić jej spływ – tłumacz Piotr Mazur ze Stowarzyszenia Skywarn Polska – Polscy Łowcy Burz.
Skrajnie sprzyjające warunki
– Takie zjawiska występują i będą występować na różnych obszarach nie tylko naszego województwa, ale także w innych częściach Polski. Wiąże się to z napływami różnych mas powietrza. Te z południa lub z kierunku Morza Czarnego bywają zasobne w wilgoć i w sprzyjających warunkach tworzą się układy burzowe zasobne w wodę, które w krótkim czasie doprowadzają do zalań. Na pewno nie jest to ewenement. Sporo zmieniło się w erze internetu – teraz mamy media społecznościowe i wiele informacji od razu mamy na telefonach czy komputerach. Kiedyś tego nie było i być może, a nawet na pewno o niektórych zdarzeniach w pogodzie nie wiemy – wtóruje twórca facebookowego profilu Czecho Meteo Pogoda.
Do ostatniej powodzi doprowadziły zjawiska lokalne – były to opady pochodzenia burzowego, konwekcyjnego, które obejmowały swym obszarem niewielki teren. Prognozowanie takich zjawisk zawsze jest zdecydowanie trudniejsze. – Nie jest to zjawisko wielkoskalowe. Na przykład w gminie Czechowice-Dziedzice tak naprawdę padało słabo, a wszystkie problemy wynikały z opadów w Bielsku-Białej. Bardzo mocno wezbrały rzeki Wapienica i Iłownica. Ta pierwsza pobiła nawet historyczne rekordy poziomu wody i przepływu, osiągając prawie 6 metrów głębokości i prowadząc ponad 190 metrów sześciennych wody na sekundę. I oprócz bezpośredniego zagrożenia przerwania wałów przeciwpowodziowych lub uszkodzenia mostów, wezbrane rzeki uniemożliwiały odprowadzenie wód z zawala, co w przypadku wystąpienia wielkoskalowych opadów deszczu na terenie Czechowic mogło doprowadzić do podtopień na większym obszarze – mówi Piotr Mazur.
Według twórcy facebookowego profilu Czecho Meteo Pogoda takich zjawisk nie da się przewidzieć w stu procentach. Meteorolodzy, czy to ci profesjonalni, czy amatorzy, bazują bowiem na wyliczeniach modeli meteorologicznych. – Mapek i wykresów jest dużo. Chyba tendencją jest „wyławianie” tych z najgorszym scenariuszem i porównywanie z innymi. Często zdarza się tak, że modele się po prostu bardzo różnią i przewidzenie jakichś groźnych zjawisk jest trudne do oszacowania – tłumaczy. Przed ostatnią powodzią na dwa dni przed ulewami nad rejonem Bielska niektóre modele wskazywały na wystąpienie obfitych opadów. Użytkownicy strony Czecho Meteo Pogoda jako jedni z pierwszych mogli przeczytać o możliwości wystąpienia groźnych zjawisk. – Informowałem o tym wstępnie już w poniedziałek na facebookowym profilu. O ile zwykłą powódź można jeszcze przewidzieć, gdy modele prognozują niezmienną wędrówkę niżów z południa i intensywne opady przez około dwie doby, to powódź błyskawiczna niestety nie jest do przewidzenia. Występuje w skrajnie sprzyjających warunkach na niewielkim obszarze. Przykład Bielska-Białej jest tylko nielicznym na to dowodem. Zaczęło się od uaktywnienia burz, które dodatkowo pogorszyły sytuację w rejonie. Gdy opad jest tak intensywny, wtedy nie ma szans, by uniknąć szkód – dodaje.
Przyszedł alert, chodźmy na grilla
Na wielu facebookowych stronach zajmujących się prognozowaniem pogody, użytkownicy śmieją się z alertów RCB – „znów przyszedł, znów straszą, pewnie znów się nie sprawdzi”. Czy alerty na telefony nie są wysyłane zbyt często? Czy nie powinny być wysyłane tylko przy ekstremalnych sytuacjach? Wydaje się bowiem, że już mało ludzi się nimi przejmuje. – Dochodzi wręcz do takich absurdów, że ludzie mówią „przychodzi alert RCB, chodźmy grillować nad jezioro, bo nic się nie będzie działo”. Przed 4 czerwca po czterech dniach otrzymywania alertów, ostatni – daję głowę, że przez znaczną część ludzi – został po prostu zignorowany. W dodatku, jeżeli przychodzą dwa alerty, jeden rano, drugi po południu i nic się praktycznie cały dzień nie dzieje, bo opady zaczęły dopiero nasilać się po północy, to zaczyna to być bagatelizowane i przynosi odwrotny skutek od zamierzonego. Zamiast zwracać na nie uwagę i się w jakiś sposób przygotować, to ludzie je wyśmiewają i coraz bardziej tracą do tego zaufanie – mówi Piotr Mazur.
System powiadomień RCB działa bardzo prosto. W przypadku ostrzeżeń meteo, jest tak skonstruowany, że jeżeli IMGW wydaje przynajmniej drugi stopień ostrzeżenia przed danym zjawiskiem w trzystopniowej skali, to automatycznie Rządowe Centrum Bezpieczeństwa wysyła ostrzeżenia. – Ten system został wprowadzony, wydaje się, na szybko, po tragedii w Borach Tucholskich. Niestety nie spełnia swojego głównego założenia. Alerty powinny działać w formie nowcastingowej – tłumaczy Piotr Mazur. Według Łowcy Burz na początku powinna być informacja ogólna, że na danym obszarze mogą wystąpić takie zjawiska, żeby przygotować mieszkańców. Jednak jeżeli zjawiska faktycznie zaczynają występować i wykazują destrukcyjną siłę, to ostrzeżenia powinny być wysyłane na bieżąco dla danego obszaru. Ogłoszona w październiku 2023 roku oficjalna współpraca Stowarzyszenia Skywarn Polska, twórcy serwisu Polscy Łowcy Burz z Instytutem Meteorologii i Gospodarki Wodnej PIB jako jedno z zadań wskazała właśnie opracowanie bardziej skutecznych metod ostrzegania społeczeństwa przed niebezpiecznymi zjawiskami atmosferycznymi.
– Sama formuła alertów RCB nie jest zła. Podane są wszystkie informacje odnośnie czasu oraz spodziewanego zjawiska. Poza tym w dobie internetu mamy wiele dostępnych informacji na temat pogody oraz ostrzeżeń z nią związanych. Na Facebooku roi się od stron, które się tym zajmują – wtóruje twórca strony Czecho Meteo Pogoda.
Jakie będzie lato?
Wielu Czytelników zapewne zastanawia się, jakie czeka nas lato. Co chwilę można przeczytać o wysokich temperaturach, palącym słońcu albo wręcz odwrotnie – powodzi stulecia. W prognozach długoterminowych tak naprawdę możemy mówić tylko o pewnym schemacie występowania danego rodzaju pogody. – W czerwcu na przykład spodziewane jest, że będą dominować ciepłe, ale nie upalne masy powietrza, zawierające sporo wilgoci i niestety możemy się spodziewać licznych zjawisk deszczowo-burzowych. Mówiąc o lipcu i sierpniu możemy mówić tylko w taki sposób, czy będą powyżej czy poniżej normy. Z tego co widziałem, a zajmuje się tym IMGW, wszystkie miesiące powinny być w normie lub lekko powyżej normy, jeżeli chodzi o temperaturę i spodziewane są jako miesiące suche z opadami poniżej normy. Na ile się to sprawdzi i czy wszędzie się to sprawdzi, tego nie da się już przewidzieć na sto procent. Znowu możemy mieć bowiem sytuację, że w ciągu jednego dnia przejdzie burza i zrzuci sto procent miesięcznej normy opadów i wszystkie wyliczenia dla danego obszaru zostaną zaburzone – mówi Piotr Mazur.
Musimy być jednak przygotowani na kolejne – być może – groźne zjawiska pogodowe. – Burze występowały, występują i będą występować, a niosą jak wiemy określony szereg zagrożeń. W naszym regionie zalania i powodzie występują dużo częściej niż na przykład trąby powietrzne czy opady bardzo dużego gradu. Jeżeli mielibyśmy się doszukiwać zagrożeń, na które powinniśmy się przygotowywać, to wskazałbym właśnie nawalne opady deszczu. Trąby powietrzne w dalszym ciągu w Polsce to zjawisko bardzo rzadkie. Skoro jednak już kilka razy wystąpiły w naszym regionie, to należy się spodziewać, że w następnych latach, co jakiś dłuższy czas, takie zjawisko może wystąpić, tak samo z opadami dużego gradu – komentuje Piotr Mazur. – W każdym sezonie letnim trzeba być gotowym na to, że pogoda uderzy z dużą siłą. Najniebezpieczniejsze burze powstają na chłodnych frontach atmosferycznych docierających z zachodu, kiedy stykają się z upalnym, zwrotnikowym powietrzem. Wtedy ryzyko powstania groźnych zjawisk jest największe. Trąby powietrzne w naszej strefie klimatycznej zawsze były, zdarzają się i będą występować. Z moich obserwacji wynika, że w ciągu 2 lat aż trzy tworzyły się potencjalnie niebezpieczne mezocyklony, które mogły utworzyć trąbę powietrzną. Dlatego nie bagatelizujmy żadnych ostrzeżeń – radzi twórca strony Czecho Meteo Pogoda.
Czy da się obronić?
Piotr Mazur, oprócz przynależności do Stowarzyszenia Skywarn Polska – Polscy Łowcy Burz, zawodowo zajmuje się projektowaniem hydrotechnicznym i wskazuje, że w takim mieście, jak w Bielsku dałoby się zminimalizować skutki nawalnych opadów deszczu. – Chodzi głównie o kwestię gospodarowania wodą i tworzenia obiektów, które tę wodę by zatrzymywały. Nie mam na myśli wielkich zbiorników retencyjnych. W przypadku takich zjawisk najlepszą skutecznością charakteryzują się obiekty małej retencji. Jednostkowo zatrzymują niewielką ilość wody, ale ich liczba i rozsianie po całym terenie zlewni, powoduje, że ten system mógłby być bardzo elastyczny i mógłby chronić zarówno w przypadku długotrwałych, ale mniej intensywnych opadów deszczu, jak i tych gwałtownych opadów. Taki układ mógłby pracować skuteczniej niż jeden większy obiekt. Dobrym rozwiązaniem dla Bielska-Białej mogłyby być na przykład kanały retencyjne na sieci kanalizacyjnej, zastawki na rowach, mała retencja leśna, ogrody deszczowe – takie działania, których głównym zadaniem jest spowolnienie spływu powierzchniowego i chwilowe przetrzymanie wody, żeby ta pierwsza gwałtowna fala została jak najbardziej wydłużona w czasie – dodaje. Kluczową sprawą jest też zmniejszanie stopnia uszczelnienia terenu, a jeżeli nie ma takiej możliwości to wyposażanie tych terenów w wcześniej wskazane obiekty retencyjne.
– W lasach, gdzie nie było ingerencji leśników duża część wody opadowej pozostaje w zlewni, powoli spływając do potoków i rzek, a część jest magazynowana przez materię organiczną, niezniszczoną glebę, martwe drzewa. Tam, gdzie w potokach i potoczkach zalegały powalone pnie i konary, pęd wody jest wyhamowywany. Tworzą się też sieci tysięcy mikrozbiorników, gdzie występuje naturalna retencja, za którą nie trzeba płacić. Ten cały system rozproszonych miejsc ogranicza spływ wody. W przypadku braku wsparcia od natury cała woda idzie natychmiast w dół. Musimy pamiętać o tym, że najwięcej opadów jest w górach. A tam, gdzie nie ma przeszkód, a na dodatek po drodze są uregulowane potoki i rzeki, wszystko od razu spływa niżej, zalewając gospodarstwa i domostwa – stwierdził dr Szymon Ciapała, geobotanik, który wypowiedział się dla Inicjatywy „Las Wokół Miast” z Bielska-Białej.
Ze słowami geobotanika zgadza się w stu procentach Piotr Mazur. – Nie ma co ukrywać, lasy są najlepsze na spowolnienie odpływu z terenów górskich. W przypadku analiz terenów leśnych, spływ w takich obszarach jest bardzo zredukowany. Zakładając, że drogą asfaltową spływa 90-95 litrów na 100, które spadło na metr kwadratowy, to w przypadku terenów leśnych ten spływ to będzie mniej więcej 8-10 litrów. Jest to wielokrotnie mniej niż z terenów utwardzonych. Wycinka lasów potęguje problemy ze spływającą wodą – tłumacz Piotr Mazur.