Wydarzenia Bielsko-Biała

Oddział ratunkowy – jak na froncie

Fot Ilustracyjne

Lekarze nie chcą pracować na oddziałach ratunkowych – to główna przyczyna problemów z zabezpieczeniem dyżurów. Skutki widać także w Bielsku-Białej, gdzie pytanie o przyszłość SOR w Szpitalu Wojewódzkim wciąż wisi w powietrzu.

Niechęć lekarzy do podejmowania pracy w ratownictwie medycznym nie wynika bynajmniej z przyczyn płacowych. Mówiąc oglądnie, zarobki w Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych są więcej niż atrakcyjne i powinny przyciągać jak magnes młodych medyków. Tak się jednak nie dzieje. Lekarze do pracy w SOR się nie garną. Nawet mimo tego – jak przyznają sami zainteresowani – że zawodowa satysfakcja z pracy na tego typu stanowiskach jest ogromna. Nigdzie indziej lekarz nie jest w stanie poczuć tak namacalnie tego, że ratuje czyjeś życie, jak właśnie na oddziałach ratunkowych. Podczas jednego dyżuru może ocalić nawet kilku pacjentów będących na krawędzi życia i śmierci: ofiar wypadków, zawałów serca, udarów mózgu itp. To kwintesencja zawodu lekarza.

Tymczasem nawet specjalizacja z zakresu ratownictwa medycznego nie cieszy się wśród młodych medyków zbytnim zainteresowaniem. Co niepokojące, wielu lekarzy posiadających taką specjalność, szybko z niej rezygnuje, kształcąc się na specjalistów z innych dziedzin medycyny. Czy to początek upadku medycyny ratunkowej w Polsce? Miejmy nadzieję, że tak źle jeszcze nie jest, lecz jeśli rządzący nie podejmą szybko odpowiednich kroków, może nas czekać gigantyczna zapaść lecznictwa doraźnego.

Dlaczego lekarze nie chcą pracować na SOR-ach, a wręcz z nich uciekają? Pytamy Klaudiusza Komora, bielskiego lekarza, samorządowca, wieloletniego prezesa Beskidzkiej Izby Lekarskiej, a obecnie wiceprezesa Naczelnej Rady Lekarskiej. – Na SOR panują bardzo trudne warunki pracy. Lekarze są nią przeciążeni ponad siły. Pracuje się pod dużym napięciem, w ogromnym stresie. Bardzo często dochodzi na takich oddziałach do nieprzyjemnych sytuacji, jak chociażby scysji z pacjentami, czkającymi nieraz przez wiele godzin na przyjęcie i wyładowującymi swoją złość właśnie na lekarzach. Trafiają tam niekiedy chociażby osoby pod wpływem alkoholu czy narkotyków, wulgarne i agresywne w stosunku do personelu medycznego. Praca na SOR jest jak na linii frontu. Osoby tam zatrudnione są przepracowane, co sprawia, że bardzo szybko czują się wypalone zawodowo i po prostu uciekają. Poza tym to nie jest miejsce dla każdego. Trzeba mieć naprawdę dużą odporność psychiczną, aby pracować na oddziale ratunkowym – przyznaje Klaudiusz Komor.

Dodaje, że zdarzają się nawet przypadki, iż lekarze po takim doświadczeniu w ogóle rezygnują z wykonywania zawodu.
A dlaczego oddziały ratunkowe są tak przeciążone? Nasz rozmówca zwraca uwagę, że jedną z przyczyn jest to, iż gdy przed laty wprowadzano w naszym kraju obecny system ratownictwa medycznego nie wszystko do końca przemyślano i odpowiednio przygotowano. Założenie było takie (tak to funkcjonuje w wielu krajach), że na SOR trafiają pacjenci w stanie bezpośredniego zagrożenia życia. Ratownicy medyczni w karetkach pogotowia zabezpieczają takich pacjentów na miejscu i przywożą do szpitala. Pacjenci są następnie na SOR diagnozowani, po czym trafiają na dalsze leczenie na oddziały szpitalne.

Praktyka jest jednak inna: oddziały ratunkowe przekształciły się w placówki szeroko rozumianej doraźnej pomocy medycznej. Zaczęli tam trafiać – i to masowo – nie tylko pacjenci w stanie bezpośredniego zagrożenia życia, lecz coraz więcej osób niewymagających natychmiastowej pomocy. Niektórzy przychodzą na SOR, bo po prostu nie mają innej możliwości. Dawniej przy stacjach pogotowia ratunkowego działały ambulatoria chirurgiczne. To w nich „załatwiano” większość lżejszych przypadków. Teraz ktoś, kto na przykład skaleczył dłoń podczas krojenia chleba, tak że rana wymaga zszycia przez chirurga, musi przyjechać na SOR, choć nie mamy do czynienia z sytuacją zagrożenia życia. SOR jest jednak jedynym miejscem, gdzie taką pomoc można otrzymać.

Są też tacy, którzy wizytę na oddziale ratunkowym traktują jako sposób na obejście gigantycznych kolejek do specjalistów. Na wizytę do nich czeka się czasami miesiącami, tymczasem spędzając w poczekalni oddziału ratunkowego kilka godzin, można uzyskać dostęp do specjalistycznych konsultacji czy przejść badania. Wystarczy powiedzieć, że źle się czujemy i obawiamy, że może to być coś poważnego.

Jeśli dodamy do tego fakt, że oddziałów ratunkowych nie ma za wiele (w całym województwie śląskim jest ich tylko 15 ), to nietrudno zrozumieć, dlaczego są tak obciążone, a warunki i atmosfera na nich panującą przypomina tę na linii frontu.

Jest jeszcze coś, na co zwraca uwagę Klaudiusz Komor. W polskim ustawodawstwie lekarz może zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej (łącznie z karą więzienia) także za niezawinione błędy w sztuce medycznej, czyli takie, których nie popełni umyślnie. Tymczasem na oddziałach ratunkowych dzieje się dużo i szybko. Nierzadko lekarze muszą podejmować w ciągu ułamków sekund decyzje decydujące o tym, czy pacjenta uda się uratować. Po co więc narażać się na tak poważne konsekwencje i ryzykować, że będzie się ciąganym po sądach, choć zrobiło się wszystko, co tylko było możliwe, aby uratować pacjenta? Specjalności lekarskie, gdzie taki niezawiniony błąd najłatwiej popełnić, jak chociażby wspomniana medycyna ratunkowa czy chirurgia ogólna, nie cieszą się obecnie dużym zainteresowaniem. Stąd też są raczej niechętnie wybierane przez młodych lekarzy.

To jeszcze nie wszystkie przyczyny problemów z zapewnieniem odpowiedniej obsady na oddziałach ratunkowych. Jeden z emerytowanych medyków zwraca uwagę, że dawniej zarobki w służbie zdrowia były marne i wielu lekarzy – zwłaszcza tych rozpoczynających pracę w zawodzie – podejmowało dodatkowe zajęcia, aby zarobić na godne życie. Brało dodatkowe dyżury, zatrudniało się na kilka etatów itp. Wielu z nich trafiało w ten sposób właśnie do ratownictwa medycznego. Teraz sprawy mają się inaczej. Lekarze zarabiają przyzwoicie i nie muszą już pracować na kilku etatach, aby zapewnić sobie godne utrzymanie. Dzięki temu mają czas dla siebie i swoich rodzin.

– Po części to prawda. Do lekarzy dotarło to, o czym od dawna rozmawiało się w środowisku – praca to nie wszystko. Trzeba dbać też o własne zdrowie, rodzinę itp. Kiedyś faktycznie dochodziło do patologii, gdy lekarz pracował miesięcznie nawet 300 do 400 godzin. To musiało odbić się negatywnie na jego zdrowiu i psychice. Teraz zarobki lekarzy są zdecydowanie lepsze, lecz także świadomość młodych ludzi jest inna niż dawniej. Zdają sobie sprawę, że ważniejsza jest rodzina czy własne zdrowie i starają się osiągnąć równowagę między pracą a życiem prywatnym – mówi Klaudiusz Komor.
Podkreśla przy tym, że taka zmiana w podejściu do zawodu lekarza uwydatniła gorzką prawdę, o której mówi się od dawna: w Polsce brakuje lekarzy specjalistów. Wcześniej braki te były w dużym stopniu niwelowane tym, że lekarze pracowali więcej niż na jeden etat. Teraz, gdy nie podejmują dodatkowej pracy, niedobory stają się coraz bardziej odczuwalne. Widoczne jest to najbardziej tam, gdzie praca jest najtrudniejsza i wymaga najwięcej wysiłku. Oddziały ratunkowe są tego najlepszym przykładem. Przy czym może być jeszcze gorzej. Średni wiek lekarza specjalisty w Polsce to obecnie około 58 lat, w przypadku chirurgów 59. Gdy starsze pokolenie przejdzie na emeryturę, nie będzie kim zastąpić specjalistów. Powstanie luka pokoleniowa.

Co trzeba zrobić, aby odwrócić ten niepokojący trend i sprawić, że młodzi lekarze będą podejmować pracę na oddziałach ratunkowych? – Przede wszystkim trzeba uczynić te miejsca pracy przyjaznymi, aby lekarz idący na dyżur nie miał poczucia, że idzie na wojnę – przekonuje Klaudiusz Komor. I wskazuje, że nie da się tego osiągnąć, jeśli jeden SOR – tak jak ma to miejsce w Bielsku-Białej – zabezpiecza potrzeby tak ogromnej populacji, bo zawsze będzie przeciążony pracą.

Poza tym – w jego ocenie – trzeba przeorganizować cały system pomocy doraźnej i ponownie odtworzyć na przykład ambulatoria chirurgiczne, w których załatwiane byłyby łagodniejsze przypadki. To odciążyłoby oddziały ratunkowe i poprawiło warunki pracy na nich panujące. Mając na uwadze, że płace są tam bardzo atrakcyjne, mogłoby się okazać, że wielu młodych lekarzy wróci na SOR-y.

Klaudiusz Komor nie kryje też, że należałoby zmienić nieżyciowe przepisy prawa tak, aby lekarz nie był zagrożony karą więzienia za ewentualne niezawinione przez niego błędy w sztuce. Niestety wszystko to wymaga decyzji systemowych, których nie podejmuje się z dnia na dzień.

Siłą nikogo do pracy w oddziałach ratunkowych przymusić się nie da. Choć był kiedyś polityk, który chciał brać lekarzy w kamasze…

google_news