Ze szkolnych przedmiotów najbardziej lubi matematykę, w domu uwielbia majsterkować, natomiast przez kilka milionów telewidzów kojarzony jest z… tortem czekoladowym.
Nadawany w każdą niedzielę program „MasterChef Junior” ogląda (według portalu wirtualnemedia.pl) średnio 2,99 mln widzów. Jednym z uczestników programu był Karol Migdałek (foto), uczeń VI klasy Szkoły Podstawowej nr 4 w Wadowicach. – Gotować uczyła mnie babcia Aniela – opowiada o początkach kulinarnej przygody. – Podobno, gdy miałem dwa lata zrobiłem pierogi. Jak smakowały nikt nie pamięta, ale fotka, która zachowała się w albumie wywołuje salwy śmiechu, bowiem cały jestem upaprany mąką. Gotowanie daje sporo frajdy, ale to tylko jedno z wielu moich ulubionych zajęć – podkreśla 12-letni wadowiczanin, pokazując na dowód własnoręcznie wykonany model samolotu o ponadmetrowej rozpiętości skrzydeł. – Niebawem wzniesie się w powietrze, muszę tylko podłączyć silniczki sterujące pracą lotek i dopracować szczegóły napędu.
Tygodnie w studio
Do konkursu „MasterChef Junior” Karol zgłosił się nie pytając rodziców o zdanie, a niezbędny podpis na formularzu… zeskanował. – Mamy nie było w domu, a upływał czas zgłoszenia – tłumaczy się z niewinnym uśmiechem, dodając, że nie miał pojęcia w co się pakuje. Przed wyjazdem na eliminacje szukał w Internecie informacji o potrawach, sposobach ich przyrządzania i przyprawach, ale jak twierdzi, nie miał nadziei, że załapie się do programu. Tymczasem okazało się, że znalazł się w gronie 40 wybranych. – A wówczas zaczęło się szaleństwo – opowiada Monika Migdałek, mama Karola. – To były całe tygodnie spędzone w telewizyjnym studio. Na szczęście program był realizowany w Krakowie, więc do domu było blisko. Razem z mężem na zmianę towarzyszyliśmy synowi w przygodzie, bowiem obecność rodziców bądź opiekunów w studio była obowiązkowa. Oczywiście nie w miejscu nagrania, tylko w sąsiednim pomieszczeniu. To co widzowie oglądają na ekranie, jest efektem wielogodzinnych przygotowań uczestników do występu przed kamerami – wyjaśnia mama, zaś syn przyznaje, że niektóre powtórki były uciążliwe. – Scena z pierwszego odcinka, gdy idziemy przez most nad Wisłą w telewizji trwała około pięciu sekund. My zaś spędziliśmy na moście ze trzy godziny. A było wówczas niemiłosiernie zimno.
Zanim uczestnicy stanęli do kulinarnych wyzwań, przeszli długie szkolenie. – Uczono nas między innymi w jaki sposób należy lokować produkt, czyli reklamować go przed kamerą. Na przykład odwrócenie torebki z przyprawą etykietą w stronę kamery było obowiązkowe. Poznawaliśmy też działanie kuchennych urządzeń, bo te, które na nas czekały były dla wielu z uczestników programu nieznane. Zajęcia mieliśmy w pobliskiej szkole gastronomicznej, natomiast telewizyjną kuchnię zlokalizowano w studio, gdzie był problem z wodą. Krany połączono z niewielkimi pojemnikami stojącymi przy każdym stanowisku. Gdy mnie raz zabrakło wody, musiałem pożyczyć od koleżanki. W telewizji tego nie widać, ale gdy kamera jest skierowana na jurorów, to obsługa techniczna biega z pojemnikami wśród uczestników. Walcząc o awans do kolejnego odcinka, Karol wprowadził jurorów – Mateusza Gesslera, Michela Morana i Annę Starmach – niemal w stan ekstazy, częstując ich „czekoladowym tortem z musem czekoladowym i malinami”. – Idealny biszkopt – komplementował Morana, a jurorka wygłosiła długi pean: – Panie Karolu, dawniej przyjeżdżali turyści z całej Polski do Wadowic żeby jeść kremówki (…). Od dzisiaj będą przyjeżdżali turyści z całej Polski do Wadowic żeby jeść takie torty czekoladowe. Proszę pana, to się nie zdarza na co dzień! Pracownica jednej z wadowickich kawiarni twierdzi, że przyjezdni pytają o ciastko wadowickiego uczestnika MasterChef Junior. – Bywa, że są zaskoczeni, że nikt jeszcze nie produkuje tortu na większą skalę.
Poślizg na mięsie
W kolejnym odcinku Karol zachwycił jurorów łososiem w sosie pomarańczowo-imbirowym, salsą z mango i avocado oraz ryżem. Udział w programie zakończył w czwartej części. – Mięso nie jest moim ulubionym składnikiem, toteż położyło mnie na łopatki. Trudno, nie ma czego żałować, to była fantastyczna przygoda – twierdzi stanowczo dodając, że słodkości to jego ulubiona działka, natomiast nie jedyny produkt „eksportowy”. – Ciągle byłem nagabywany o tajemnice mojej kuchni, więc utworzyłem kulinarnego videobloga „Karol gotuje” – opowiada.
Odpadnięcie z programu nie zakończyło jego kontaktu z telewizją. W programie „Dzień Dobry TVN” Karol z koleżanką z programu Igą Kawczak i jednym z jurorów przygotowali między innymi zupę z soczewicy, miniburgery i sandacza. – Było śmiesznie, bowiem program jest realizowany na żywo z niebywałą punktualnością. 10 sekund przed moim wejściem na antenę realizatorzy zorientowali się, że mnie nie ma w kuchni. Zaczęła się bieganina, wołania, a ja nieświadomy zamieszania w pomieszczeniu obok myłem sałatę. Karol podkreśla, że udział w programie to nie tylko przygoda, ale także przyjaźnie. – Przebywaliśmy ze sobą niekiedy po kilkanaście godzin dziennie. Najbardziej skumplowałem się z Asią Krajniak, Zosią Zaborowską i Mateuszem Biernatem. Wbrew temu co widać w telewizji, nie było między nami rywalizacji. Raczej pomagaliśmy sobie, kibicowaliśmy nawzajem. Oczywiście, nie wszyscy wszystkim, ale było miło – podkreśla. Twierdzi, że nie zamierza poświęcić się sztuce kulinarnej. – To była fajna zabawa, natomiast wolę majsterkowanie. Teraz montujemy gokarta. Tata pospawał ramę, ja składam wszystkie elementy. I muszę wysłać mój samolot w niebo, wysoko, aż pod chmury.